[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Sędzia Grant? Nie. Nie ma go. Wyjechał z raportem do gubernatora.
 A... a kiedy wróci?  pytał gorączkowo John.
 Jutro wieczorem, a najpózniej...
 Kto go tymczasem zastępuje?  Johna nie obchodziło ani trochę, co będzie jutro
wieczorem. W tej chwili nie obchodziło go nic, co dotyczyło okresu czasu poza ósmą piętnaście
dzisiejszego dnia.
 Nikt specjalnie. Jeżeli jakaś bardzo pilna sprawa, to polecił zwracać się do szeryfa
Harriego...
 Harriego? Dziękuję  bezradnym ruchem odwiesił słuchawkę. Aadny gips. Harry. To
zupełnie tak samo, jakby wołać wilka na ratunek zagrożonej owczarni.
...I co dalej?  utkwił bezmyślny wzrok w poobłupywanej skrzynce telefonu.  Blythe
wyjechał. Grant wyjechał. Harry i policja należą do bandy?  Spojrzał na upstrzony przez muchy
cyferblat wiszącego na ścianie zegara.
 Dobrze idzie?
Oberżysta wzruszył ramionami.
 Jak mu się trafi. Kwadrans mniej, kwadrans więcej. Nikogo to nie ziębi. Do pociągu stąd za
daleko.
Piąta czterdzieści pięć. Dwie i pół godziny. Dwie na drogę, pół pozostaje w zapasie. Może
zdąży coś w tym czasie zorganizować w mieście. Ruszył pośpiesznie ku wyjściu.
 A kwitu na pierścionek nie chcecie?  wołał za nim oberżysta.
 Do diabła z kwitem!  Wskoczył na siodło.
Czarny szedł wcale niezle. W tym wypadku wygląd zewnętrzny nie oszukał.
Popędzał go ustawicznie. Prędzej! Prędzej! Nieufnie zerkał na milowe kamienie. Cholernie
daleko.
Brak zegarka działał na Johna specjalnie denerwująco. Czort wie, która godzina. W czasie
drogi nie przestawał rozmyślać nad sytuacją. No, dobrze, przyjedzie do miasta, a co potem?
Zorganizowanie jakiejś akcji wymaga czasu. Zresztą nikt na jego pierwsze słowo nie poleci do
banku. Nie znają go. A jeżeli znają, to z nienajlepszej strony. Jako o mały włos powieszonego
opryszka. Marnie! A znów biegać po obywatelach, posiadających wkłady w banku. Ci byliby
pewno bardziej czuli na wezwanie. Ale skąd dowiedzieć się, kto ma akurat wkłady? I gdyby się
nawet dowiedział, zanim zdąży ich uprzedzić i coś zmontować, będzie już na pewno po
wszystkim. Na nic. Więc jak postąpić w takim razie... Głowił się gorączkowo.
Nagle, na którymś z mijanych domów mignęła kwadratowa tablica:  Police Office . Zciągnął
cugle. W umęczonym mózgu błysnęła myśl: Policja. W tej zapadłej dziurze na pewno nie ma
kontaktu z bandą. Na co mogliby być jej potrzebni? Jakichś dwóch, a może i trzech uzbrojonych
chłopców. Gdyby im przedstawić całą sprawę? Jeżeliby chcieli pojechać razem, sprawa
w połowie wygrana. Czterech to niejeden. A może wymyślą jakieś inne rozwiązanie...
Uwiązał konia do furtki. Zastukał. %7ładnej odpowiedzi. Drzwi ustąpiły. W małej, zadymionej
izbie siedział przy stole jakiś cherlak w mundurze i chrapał nieoczekiwanie silnym basem, aż
szyby w oknach drżały.
John spojrzał na niego z powątpiewaniem. Jeżeli i reszta z miejscowej siły zbrojnej
reprezentuje się w ten sam sposób, ewentualna pomoc wyglądała dość problematycznie.
Trwało bodaj parę minut, zanim zdążył rozbudzić policjanta. Znacznie więcej czasu musiał
zużyć, by mu wytłumaczyć, o co chodzi.
 Co?  wytrzeszczał oczy, ziewając na całe gardło  napad na bank? W Cleveland... No,
Cleveland nie należy do naszego okręgu... Aha, chodzi o uprzedzenie... No, to... w porządku! 
wpadł nagle na zachwycający precyzją pomysł.  Trzeba zadzwonić do szeryfa!  Sięgnął po
słuchawkę.
John powstrzymał go łapiąc za rękaw wyblakłego munduru.
Policjant jednak ani rusz nie mógł zrozumieć, dlaczego ma zaniechać rozmowy z szeryfem.
 Przecież mówiliście, że napad ma mieć miejsce w Cleveland... więc trzeba do szeryfa...
Co?  łypnął okiem, nie można? A dlaczego niby nie można? Szeryf w zmowie?...  Aż
podskoczył na krześle.  Bzdury... Gadajcie komu innemu! Szeryf Blythe w zmowie
z bandytami? Ach tak... Na urlopie. No to wszystko jedno. Szeryf to szeryf. Harry też wystarczy.
W końcu rozzłościł się nie na żarty, łypiąc podejrzliwym okiem na Johna.  A wyście co za
jeden, żeby gadać takie rzeczy? Nie ma znaczenia? Jak dla kogo. Dla mnie ma! Rozumiecie...
Więc gadajcie! Nie? Dobrze. Zaraz zapytam szeryfa, coście za ptaszek... Pewno was zna, jak zły
szeląg i dlatego...
Pomimo sprzeciwów Johna przyłożył słuchawkę do ucha.
 Halo.  kręcił zajadle korbką.  Halo! Proszę o Cleveland. Kancelaria szeryfa...
John skoczył na równe nogi.
 Odłóżcie słuchawkę.  warknął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl