[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli zamierzasz z nim walczyć, on też musi mieć broń - zaprotestowałam, powoli
wstając na nogi. Jeśli to przeżyję, pomyślałam, będę poobijana i cała w siniakach.
W tym momencie mogłam tylko zastanawiać się, dlaczego tak wiele czasu zabrało mi
wyprostowanie się na moją całą, niezbyt wybujałą wysokość.
- On nie będzie ze mną walczył - powiedział Raziel. - Istnieją tylko dwa sposoby
żeby mnie zabić... może mnie spalić, albo ściąć mi głowę. Ale jest zbyt wielkim
tchórzem, żeby podejść na tyle blisko, by mnie zranić. Dlatego to musi być ogień i on
ma do tego właściwą broń.
- Ale jak? - Domagałam się odpowiedzi, wtedy zobaczyłam, jak Sammael podnosi
miecz nad głowę. Wyglądał bardziej niż kiedykolwiek, jak średniowieczny anioł
zemsty z... o Chrystusie, płonącym mieczem zemsty. Płomienie pełgały wzdłuż
ostrza, docierając do szerokiej rękojeści, którą dzierżył w dłoni Sammael i ani
odrobinę dalej.
- Ty wiesz, że ktokolwiek dzierży miecz, również zginie w płomieniach -
powiedział Raziel, pozornie nieporuszony swoim nadchodzącym końcem.
Sammael powoli pokręcił głową. - Uriel ofiaruje mi odkupienie. Postępuję zgodnie
z jego poleceniami, więc z powrotem wzniosę się do nieba, oczyszczony z grzechu i
smrodu śmiertelników.
- Nie bądz głupi i naiwny, Sammaelu. To Bóg zesłał na nas klątwę. Nawet Uriel nie
może jej cofnąć.
- Mam wiarę - powiedział Sammael po prostu i powoli uniósł miecz, kierując go w
stronę stosu pogrzebowego Raziela.
To mi wystarczyło. Wszystkim, co do mnie w tej chwili docierało, było to, że nie
mogę do tego dopuścić, nie mogłam pozwolić zwyciężyć ignorancji i zdradzie, nie
tym razem. - Nie! - Wrzasnęłam, nurkując w poprzek podłogi i rzucając się na
Sammaela, żeby go powstrzymać.
Na dzwięk mojego głosu instynktownie się obrócił, płonący miecz znalazł się
pomiędzy nami. Poczułam, jak werżnął się we mnie i było to dziwnie bezbolesne.
Gdy wpatrywałam się w zaskoczoną twarz Sammaela, czułam tylko gorąco i nacisk.
Płomienie, które pełgały wzdłuż lśniącej klingi, wbitego w moją klatkę piersiową
miecza, chciały przenieść się na mnie. Sięgnęłam w górę, chwytając ostrze pchnęłam
płomienie z powrotem, w jego kierunku. Poczułam żar, ale ogień nie poparzył moich
rąk ponieważ cofnął się i ponad ochronną rękojeścią przeskoczył na Sammaela, na
szorstki materiał jego ubrania, wybuchając jasnym płomieniem.
Krzycząc, wyszarpnął ze mnie miecz. Upadłam na ziemię jak marionetka, której
ktoś przeciął sznurki. Leżałam w kałuży krwi, a jeśli mogłabym wydusić z siebie
jakieś słowa, kazałabym Razielowi znalezć coś, by mógł ją zebrać i zabutelkować.
Umierałam i teraz Upadli nie mogli liczyć już na żadne yródło, dzięki któremu
mogliby przetrwać.
Ale nie mogłam mówić. Byłam taka zmęczona. Wydawało mi się, że walczyłam
przez całą wieczność, potrzebowałam odpoczynku, ale odczuwałam zbyt wiele
czystej satysfakcji w obserwowaniu, jak Sammael rozpaczliwie walczy z
pochłaniającymi go płomieniami. Umierał w okrutnych mękach i sądzę, że byłam
raczej wyznawczynią dogmatów Starego Testamentu, ponieważ się tym upajałam.
- Allie. Ukochana. - To był głos Raziela.
- Chyba już nie żyłam... nie było innej możliwości, by nazwał mnie ukochaną, niż
ta, że byłam już w niebie. Przecież zostałam przebita mieczem wielkości
Excalibura... nawet jeśli udało się mu ominąć moje serce, to musiał narobić wiele
innych nieodwracalnych szkód.
Poczułam, jak Raziel bierze mnie w ramiona, ale próbowałam go odepchnąć.
Próbując walczyć z ogarniającą mnie paniką, wywołaną nadchodzącą śmiercią
wykrztusiłam - Nie. Tu są jeszcze iskry...
Zignorował moje słowa i przytulając mnie do siebie, położył swoją dłoń nad
otwartą raną w mojej klatce piersiowej. Widziałam, jak ostatnie iskry żaru
przeskakują na niego i jęknęłam zrozpaczona. Właśnie wtedy ucisk w mojej piersi
stał się silniejszy, przeszywający. - To śmieszne - wydyszałam z trudem. - Teraz
umrzemy oboje, a nie jesteśmy stworzeni do ról Romea i Juli...
- Nie umrzemy.
Usłyszałam ból w jego głosie i chciało mi się krzyczeć z rozpaczy.
Oparł dłoń o moją pierś, nagły ból był oślepiający, tak silny że moje ciało
gwałtownie wygięło się w łuk, a następnie znów opadło w jego ramiona.
Krwawienie ustało i wiedziałam, że mnie uleczył... jakoś dał sobie radę z
zamknięciem rany, zasklepił głębokie rozcięcie.
Ale wciąż umierałam. Tego nie zdołał powstrzymać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl