[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dosłyszała w jego głosie skargę istoty przymusowo zamkniętej w klatce.
Współczuła mu, ponieważ to przez nią był uwięziony.
- Będę za pół godziny.
Po odłożeniu słuchawki ogarnął ją niepokój. Czy podjęła pochopną
decyzję i wpadnie w umiejętnie zastawione sidła? Oby nie. Przecież idzie z
otwartymi oczami, choć nie bez oporów. Trzeba uspokoić serce, które
nieuzasadniona nadzieja przyprawia o szalone bicie.
Wyruszyli bez konkretnego planu, ale w samochodzie Kurt powiedział:
- Wstąpmy do  Millie's Cafe".
Jodie nie była zachwycona propozycją.
85
S
R
- Po co narażać się na plotki? Wiadomo, że ludzie zaraz zaczną gadać.
- Niech gadają. Komu to przeszkadza?
Jodie bardzo, przeszkadzało, ale nie przyznała się i w milczeniu pomogła
inwalidzie wysiąść. O zmierzchu Kurt prezentował się jeszcze lepiej niż w
pełnym słońcu. Był zabójczo przystojny, a rodząca się sympatia z wolna
zajmowała miejsce nienawiści do McLaughlinów. Wystarczyło jedno przelotne
spojrzenie zielonych oczu, a krew Jodie żywiej płynęła.
Kurt rozejrzał się po pustawym lokalu.
- Patrz, ile wolnych miejsc - skomentował zadowolony. - Ostatnio w
Chivaree pojawiło się sporo nowych ludzi, więc może nie spotkamy nikogo
pamiętającego, że McLaughlinowie i Allmanowie omijają się z daleka.
- Mam poważne wątpliwości.
Kawiarnia wyglądała zupełnie inaczej niż dawniej. Wystrój wnętrza był
nowy i na ścianach zamiast myśliwskich trofeów wisiały doniczki z kwiatami.
Tylko właścicielka była wciąż ta sama. Pani Millie rozpromieniła się na
widok przyjaciółki córki.
- Kogo ja widzę! - zawołała, podchodząc z otwartymi ramionami. -
Nareszcie przyszłaś się przywitać.
Jodie miała dużo ciepłych uczuć dla kobiety, która w tragicznym okresie
po śmierci matki stanowiła niezawodne oparcie. Przez kilka minut panie
rozmawiały o dawnych, nie zawsze dobrych czasach.
Pani Millie bacznie przyjrzała się gościom.
- Gdzie usiądziecie?
Jodie i Kurt na mgnienie oka speszyli się. Przed laty, według niepisanej
umowy, większa część kawiarni, przy oknach, stanowiła terytorium
McLaughlinów, a mniejsza część, w głębi, należała do Allmanów. Miasto było
podzielone, kawiarnia też. Lecz właścicielka bardzo pilnowała, aby wrogowie
86
S
R
trzymali się wyznaczonych rewirów i aby przynajmniej w jej lokalu nienawiść
nie doprowadzała do bijatyki.
Jodie zaśmiała się cicho i spojrzała na panią Millie.
- Czy nadal obowiązuje kiedyś zakreślona granica naszych rewirów? -
spytała z niedowierzaniem.
Starsza pani lekko wzruszyła ramionami.
- Niektórzy jej przestrzegają. A wy?
- My usiądziemy w samym środku - zadecydował Kurt. - Nasze kontakty
są kompromisem. Prawda, Jodie?
- Tak.
Pani Millie zaprowadziła ich do wybranego stolika i poszła po kawę.
Jodie z ciekawością oglądała lokal, który dawno temu po meczach zapełniali
przyjaciele i wrogowie.
Dwie przechodzące nastolatki z zachwytem zerknęły na Kurta i zaczęły
chichotać. Ich komiczna reakcja niezmiernie rozbawiła Jodie, która podniosła
serwetkę do ust, aby ukryć uśmiech.
- Proszę, proszę - mruknęła. - Masz wielbicielki nawet wśród uczennic.
- Wszystkie kobiety za mną szaleją - pochwalił się Kurt z kamienną
twarzą.
- Ja na twoim miejscu byłabym ostrożna. Zachwyt podlotków bywa
niebezpieczny.
- Zwiat jest najeżony niebezpieczeństwami. A niestałość dojrzałych
kobiet wyrządza więcej szkody niż uczucia podlotków.
Jodie intrygowało, dlaczego w jego głosie tyle goryczy, ale nie ośmieliła
się zapytać.
87
S
R
Kilka osób przywitało się z nimi. Nastolatki wyszły z toalety i minęły ich,
znowu chichocząc. Jodie poczuła, że naprawdę jest w rodzinnym mieście.
Dlaczego musiała przyjść do kawiarni, aby w pełni tego doznać?
- %7łałuję, że tak prędko odjechałaś - rzekł Kurt cicho. - Chciałem pokazać
ci Katy.
- Według mnie rozsądniej było się usunąć.
- Wiem, dlaczego. Ty i mama bardzo się różnicie.
Jodie odwróciła wzrok
- Zbyt delikatnie to ująłeś. Twoja matka mnie nienawidzi.
- Nienawidzi?
- Jeszcze jak.
Chciał zaprzeczyć, ale nie dopuściła go do słowa.
- Nacierpiałam się przez nią. Strasznie mi dokuczyła.
- Bo nazywasz się Allman.
- Otóż to.
Spojrzeli sobie groznie w oczy, ale na widok swoich min wybuchnęli
śmiechem. Kurt chciał wziąć Jodie za rękę, lecz nie pozwoliła.
- Siedz spokojnie. - Ukradkiem rozejrzała się. - Jutro i tak miasto będzie
huczeć od plotek. Wystarczy, że ludzie widzą nas razem. A jeśli wezmiemy się
za ręce...
- Nie chodziło mi o to, żeby trzymać cię za rękę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl