[ Pobierz całość w formacie PDF ]

konkretnego samolotu, któremu groziła katastrofa. Tego dnia jednak wizja była niespójna i
pomieszana. Jedyne, co było pewne, to że zobaczyła mnie, mówiła dziwne rzeczy i wrzasnęła na
widok Neferet. Ciekawe, jak się zachowa podczas obrzędu. Niemal chciałam, żeby to już nastąpiło.
Niemal.
Odłożyłam na miejsce zgrzebła Persefony, wzięłam pod pachę Nalę, która rozsiadła się nad
żłobem, skąd karciła mnie swoim zrzędliwym miauczeniem, i ruszyłam powoli w stronę internatu.
Tym razem Afrodyta nie wyskoczyła na mnie, ale gdy skręciłam za róg, zobaczyłam pod starym
dębem Stevie Rae, Damiena i Blizniaczki zbitych w ciasną gromadkę i naradzających się nad czymś
szeptem. Na mój widok umilkli. Patrzyli na mnie zmieszani. Nietrudno było zgadnąć, o kim
rozmawiali.
-Co tam?  zapytałam.
-Właśnie czekamy na ciebie  odpowiedziała Stevie Rae. Jej zwykła zadziorność gdzieś się
ulotniła.
-Co się z tobą dzieje?  zapytałam.
-Ona się martwi o ciebie  wyręczyła ją Shaunee.
-Wszyscy się o ciebie martwimy  dodała Erin.
-Co się dzieje z twoim byłym chłopakiem?  zapytał Damien.
-Wkurza mnie. Gdyby mnie nie wkurzał, to by nie był moim eks.  Starałam się być
nonszalancka, ale też nie patrzyć żadnemu z nich prosto w oczy. (Nigdy nie byłam dobra w
mówieniu kłamstw).
-Uważamy, że powinnam pójść z tobą na dzisiejszą uroczystość  powiedziała Stevie Rae.
-Właściwie uważamy, że wszyscy powinniśmy pójść z tobą  poprawił j ą Damien.
Nachmurzyłam się. W żadnym razie nie chciałam, żeby cała czwórka była świadkiem, jak piję
wino zmieszane z krwią jakiegoś frajera którego uda im się zwabić na wieczór.
-Nie.
-Zoey, mamy za sobą naprawdę ciężki dzień. Wszyscy jesteśmy przygnębieni. Ponadto
Afrodyta chce cię dzisiaj załatwić. To zrozumiałe, że powinniśmy się dziś trzymać razem 
dowodził logiczny jak zawsze Damien.
Owszem, brzmiało to rozsądnie, ale oni wszystkiego nie wiedzieli. I nie chciałam, żeby się
wszystkiego dowiedzieli. Bo zanadto mi na nich zależało. Zaakceptowali mnie, uznali za swoją.
Sprawili, że poczułam się tu bezpiecznie i na właściwym miejscu. I wolałam teraz tego nie tracić,
zwłaszcza że wszystko jeszcze było dla mnie nowe i chwilami przerażające. Zrobiłam więc to, czego
nauczyłam się w domu  kiedy byłam przestraszona, przybita i nie wiedziałam, co robić, stawałam
się bezczelna i przechodziłam do ataku.
- Powiadacie, że mam w sobie moc, która sprawi, że zostanę kiedyś starszą kapłanką? - -
Wszyscy przytaknęli skwapliwie, uśmiechając się do mnie miło, aż mi się serce ścisnęło. Zacisnęłam
jednak zęby i powiedziałam lodowatym tonem: - - W takim razie musicie mnie słuchać, kiedy mó-
wię:  nie". Nie chcę, żebyście byli ze mną dzisiaj. Sama muszę pozałatwiać swoje sprawy. I nie
zamierzam dyskutować dłużej na ten temat.
Po tych słowach odeszłam z wysoko podniesioną głową.
Oczywiście już pół godziny pózniej żałowałam, że byłam taka bezwzględna. Maszerowałam w tę i
z powrotem pod dużym dębem, który stał się już moim sanktuarium, marząc, że pojawi się tam Stevie
Rae i będę mogła ją przeprosić. Moi przyjaciele nie mieli pojęcia dlaczego nie życzę sobie ich
obecności. Po prostu chcieli mnie chronić. Ale może okazaliby zrozumienie w kwestii krwi. Erik
okazał się wyrozumiały. Co prawda on przechodził już piąte formatowanie, ale jednak... Wszyscy
powinniśmy rozwinąć w sobie upodobanie do krwi, w przeciwnym razie  umrzemy. Trochę
pocieszona poskrobałam Nalę po łebku.
- Skoro alternatywą jest śmierć, to picie krwi nie wyda je się aż takie złe. Prawda?
Nala zamruczała, co uznałam za odpowiedz twierdzącą. Spojrzałam na zegarek. O holender,
zrobiło się pózno. Powinnam wracać do internatu, przebrać się i iść na spotkanie Cór Ciemności.
Zrezygnowana ruszyłam w drogę powrotną. Znowu noc była pochmurna, ale mrok mi nie
przeszkadzał. W gruncie rzeczy zdążyłam już polubić noc. Powinnam, skoro przez dłuższy czas
przyjdzie mi żyć w ciemności. Jeżeli przeżyję. Nala, jakby czytając w moich myślach, miauknęła z
naganą.
- Wiem, wiem  uspokoiłam ją.  Należy mieć bar dziej optymistyczne nastawienie.
Popracuję nad tym zaraz po...
Tym razem niski pomruk Nali zaskoczył mnie i zadziwił. Kotka stanęła, grzbiet wygięła w łuk,
najeżyła sierść, wyglądając teraz niczym futrzana kulka, ale wyraz jej oczu bynajmniej nie zachęcał
do zabawy, podobnie jak grozny syk. - Co jest, Nala?
Jeszcze zanim odwróciłam się, by spojrzeć w kierunku, w którym kotka była zwróconą zimny
dreszcz przebiegł mi po plecach. Pózniej zastanawiałam się, dlaczego nie krzyknęłam. Pamiętam, jak
otworzyłam usta wzięłam głęboki oddech, ale nie wydałam z siebie głosu. Czułam się jak sparali-
żowana. Po prostu skamieniałam.
Nie dalej jak w odległości dziesięciu stóp ode mnie, tam gdzie mur rzucał głębszy cień, stał
Elliott. Musiał podążać w tym samym kierunku, w którym szłyśmy z Nala. A kiedy ją usłyszał,
odwrócił się bokiem w naszą stronę. Nala znów na niego zasyczała i wtedy on zwrócił się twarzą do
nas.
Zaparło mi dech. To był duch, musiał być duchem, wyglądał jednak tak materialnie, jak żywy.
Gdybym nie widziała, jak jego ciało odrzuca Przemianę, pomyślałabym tylko, że wygląda wyjątkowo
mizernie i dziwnie... Był nieludzko blady, ale coś jeszcze mnie uderzyło. Oczy też miał teraz inne.
Rozjarzone dziwnym blaskiem, pałały rdzawą czerwienią przypominającą zaschniętą krew.
Dokładnie tak samo wyglądał duch Elizabeth.
Jeszcze coś mnie w nim uderzyło. Wydawał się teraz szczuplejszy. Jak to możliwe? Wtedy
poczułam jakiś nowy zapach. Zapach starzyzny, jaki unosi się na przykład z dawno nie otwieranej
szafy czy z zamkniętej od lat piwnicy. Taki sam stęchły zapach poczułam na chwilę przedtem, zanim
ukazała mi się Elizabeth.
Nala wydała z siebie niski ostrzegawczy pomruk, na co Elliott przykucnął i zasyczał. Zaraz potem
obnażył zęby i wtedy zobaczyłam, że ma kły! Postąpił krok w stronę Nali, jakby chciał ją zaatakować.
Niewiele myśląc, zareagowałam natychmiast.
- Zostaw ją i wynoś się stąd do diabła!  krzyknęłam jak na wściekłego psa, bo okropnie mnie
wystraszył.
Teraz odwrócił głowę w moim kierunku i czerwony żar jego oczu skierowany był wprost na
mnie. Niedobrze! Tkwiący we mnie wewnętrzny głos, który był głosem mojej intuicji, podniósł
krzyk. Co za ohyda!
 Ty!... - Jego głos brzmiał okropnie, gardłowy i ochrypły, jakby wydobywał się z jego trzewi.
 Już ja cię dopadnę!  Ruszył w moją stronę.
Przejął mnie obezwładniający strach.
Patrzyłam tylko, jak Nala z wizgotem i wrzaskiem rzuciła się na ducha Elliotta, myślałam, że jej
pazurki przetną powietrze, tymczasem ona wczepiła się w jego udo, drapiąc i wyjąc, jakby była co
najmniej trzy razy większym zwierzęciem. Elliott krzyknął, złapał Nalę za kark i odrzucił ją daleko,
na bezpieczną odległość od siebie. Następnie z niezwykłą zwinnością w mgnieniu oka jednym susem
wskoczył na mur i zniknął w ciemnościach nocy.
Trzęsłam się tak bardzo, że potykałam się po drodze. Nala  szlochałam.  Gdzie jesteś,
maleństwo? Prychając i fukając, przybiegła do mnie, nadal spoglądając czujnie w stronę muru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl