[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wy i osunęła się w ręce stojącego przed nią człowieka.
- Pomódl się lepiej, żebyś jej nie zabił - burknął chrap
liwy głos, lecz Alayne już tego nie słyszała. - Nasz pan nie
będzie zadowolony z trupa.
- Przecież musiałem jakoś ją uciszyć - bronił się drugi.
- Nie zamierzam za niego wisieć.
Sir Ralph przystanął, żeby nacieszyć zmysły urokiem cichej
nocy. Głęboko wciągnął w nozdrza zapach nocnych kwiatów.
Pachniały pięknie, ale to było nic w porównaniu z upojnym
tańcem i rozkosznym ciepłem bijącym od ciała lady Alayne.
Tylko przez chwilę trzymał ją w ramionach, lecz pragnął, żeby
trwało to jak najdłużej. Bezsensowne marzenia, uznał. Nie
stety, nie potrafił nad nimi zapanować.
Wyszedł, kiedy Alayne wpadła w wir zabawy i zniknę
ła w roztańczonej ciżbie. Jego zadanie zostało wypełnione.
95
Przynajmniej na razie. Zawsze lubił wieczorem przejść się
po ogrodzie i spokojnie przemyśleć ostatnie wydarzenia.
Teraz jednak nie miał co marzyć o spokoju. Ciągle widział
przed sobą piękną twarz Alayne... Budziła w nim uczucia,
o których już od dawna starał się zapomnieć.
Ani trochę nie przypominała jego zmarłej żony, a mi
mo to przywoływała szczególne wspomnienia roześmianej
dziewczyny, szukającej w życiu silnego mężczyzny, a jed
nak za słabej, by urodzić dziecko, za słabej, by pogodzić się
z utratą miłości.
- Boże, przebacz! - szepnął do siebie Ralph. Był głup
cem, że tyle lat zadręczał się w ten sposób.
Stłumiony krzyk wyrwał go z zamyślenia. Kobieta
wołała o pomoc. Głos dochodził gdzieś z tyłu, chyba
od strony wieży, w której mieszkała część dam dwo
ru. A może to był tylko element jakiejś zabawy? Może
spłonione dziewczę na pozór uciekało przed adorato
rem? Ralph zawahał się, nie wiedząc, co począć. Nag
le dostrzegł dwóch ludzi wychodzących z wieży. Nieśli
tobół owinięty w koce. Musiał być dosyć ciężki, bo szli
raczej wolno. Wolno... i jakby chyłkiem. Ralph wziął
głębszy oddech. To była kobieta! Próbowali ją porwać!
Ogarnięty wściekłością, rzucił się w ich stronę. Dzie
dziniec był pusty, nawet w ciągu dnia rzadko uczęszcza
ny. Gdyby Ralph nie wyszedł na samotną przechadzkę, ło
trzykowie przekradliby siÄ™ do sÄ…siedniego parku, a stamtÄ…d
do lasu. Zbrodnia wyszłaby na jaw zapewne dopiero jutro,
czyli za pózno.
- Stać! Ani kroku dalej, łotry! - ryknął Ralph niczym
96
lew broniący swego terytorium. Porywacze stanęli jak wry
ci. Rycerz podszedł do nich z wyciągniętym mieczem.
- Połóżcie to ostrożnie. Ostrożnie, powiadam! - huknął
groznie. - Jak mnie nie posłuchacie, posiekam was jak pro
sięta! Róbcie zaraz, co mówię!
Przez chwilÄ™ gapili siÄ™ na niego jak na widmo. Wreszcie
jeden, który był w tłumie widzów oglądających turniej, za
drżał i jęknął z wyraznym przestrachem:
- Widziałem go dzisiaj... Tam, na placu boju... - Wyba
łuszył oczy i trząsł się jak osika. - Chodz, Petre. Zabierajmy
się stąd. Nie spieszno mi do grobu. - Po tych słowach puś
cił swój koniec tobołu i zniknął w ciemnościach. Spod koca
wysunęła się maleńka stópka w kobiecym pantofelku.
Drugi złoczyńca wciąż ściskał koc w rękach, jakby nie wie
dział, co zrobić, chociaż było jasne, że przecież nie ucieknie
sam z łupem. Mniej tchórzliwy niż kompan, uniósł głowę
i nerwowo spojrzał na Ralpha.
- To nie mój pomysł - powiedział przestraszony. - Nie
uderzyłem jej. To Jean... On wszystko zaplanował na roz
kaz. .. tamtego. Przyszedłem tutaj, bo powiedział, że mu po
trzebna pomoc i że dobrze zapłaci. Puść mnie, milordzie,
a odpowiem na każde pytanie. Niczego nie będę ukrywał.
- Połóż ją delikatnie - rozkazał Ralph. - Zdejmij ko
ce. Tylko siÄ™ pospiesz, bo zaraz posmakujesz stali. - Lady
Alayne leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami. W przy
ćmionym świetle gwiazd wydawała się blada jak upiór. -
Zginiesz, jeżeli ją zabiłeś!
Musiał wytężyć całą siłę woli, żeby nie spełnić zaraz
swojej grozby.
97
- Nie uderzyłem jej - skomlał łotrzyk. - Przysięgam na
grób mojej matki. To Jean. Panienka na pewno żyje, milor
dzie. - Jakby na potwierdzenie jego ostatnich słów cichy jęk
wyrwał się z ust Alayne. - Aaski, panie, a powiem wszystko,
co mi wiadomo o tej sprawie.
- Nie oszukasz mnie swoją gadaniną! Nie miałeś dla niej
litości, kiedy zgodziłeś się wziąć udział w zbrodni. Mów,
kto wam zapłacił, a może uratujesz głowę.
Tamten rzucił się na kolana. Dygotał cały, zdając sobie
sprawę, że niewiele dzieli go od śmierci. Ralph w gniewie
wyglądał złowieszczo.
- Błagam o przebaczenie, panie! Nigdy nie chciałem jej
skrzywdzić! Mam chorą żonę i potrzebuję pieniędzy na
zioła... Baron de Bracey obiecał nam okrągłą sumkę... Za
rzekał się, że panienka nie zazna nic złego i że poślubi ją
z wszelkimi honorami...
- Dość! - Ralph machnął mieczem na znak, że łotr mo
że odejść. Mógłby go przebić, ale wzdragał się przed niepo-
trzebnym mordem. Poza tym znał już nazwisko właściwe
go sprawcy. Alayne poruszyła się i jej powinien poświęcić
całą uwagę. - Wstawaj, parszywy draniu. Uciekaj. Ale pa
miętaj, jeśli jeszcze kiedyś pojawisz się w tej okolicy lub
w pobliżu lady Alayne, to znajdę cię i zabiję. Nigdzie się
przede mną nie ukryjesz. Choćbyś się zaszył w mysią dziu
rÄ™, to i tak ciÄ™ wytropiÄ™.
- Niech ci Bóg wynagrodzi, panie, twą szlachetność!
Przysięgam, że już nigdy w życiu nikogo nie skrzywdzę!
- WynoÅ› siÄ™.
Aotrzyk poderwał się z ziemi i uciekł co sił w nogach.
98
Ralph patrzył przez chwilę w ciemność, by się upewnić, że
nikt tam się nie czai, by ponowić atak, a potem schował
miecz i klęknął obok Alayne. Ostrożnie wziął ją w ramio
na. Drgnęła lekko i otworzyła oczy.
- Nie dotykaj mnie! - jęknęła, usiłując się wyrwać. Ralph
pogładził ją po zimnej twarzy. - Co się stało? Gdzie jestem?
- Nie obawiaj się, słodka pani. Otrzymałaś cios w głowę,
na pewno bolesny, ale chyba nie jesteś ranna. Próbowano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]