[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieskazitelnie czyste! A poza tym, Pierre... - odwróciła się od bliskiego płaczu
maitre d'hotel'a i spojrzała na nieporaszoną tym wybuchem twarz szefa kuchni -
chciałabym, byś częściej pojawiał się na sali w porze posiłków. Klienci lubią,
gdy ich się wyróżnia. Czują się wtedy w pewien sposób uprzywilejowani... a za-
sługują na to, biorąc pod uwagę ceny, jakie płacą!
Skończyła przemowę i wyszła z kuchni. Wiedziała, że zmęczenie, napięcie i
rozczarowanie wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem i zachowała się jak idiotka.
Minęła połowa piątego dnia nieobecności Jeana-Luca i był to najgorszy
dzień ze wszystkich. Dzisiaj były jej urodziny - dwudzieste piąte - i nikt o tym
nie wiedział, nikogo to nie obchodziło. Głupio było się denerwować z takiego
powodu, ale zbudziła się rano z głową pełną marzeń, pospiesznie sprawdziła
pocztę, licząc przynajmniej na kartkę. Miło byłoby otrzymać jakiś dowód pamię-
ci Jeana-Luca. Ale koperty zawierały jedynie rachunki.
- Czego się spodziewałaś? Kwiatów... fanfar... baloników? - westchnęła gło-
śno. Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Nie pamiętała nawet, czy wspominała
mu kiedykolwiek o swoich urodzinach, więc niby skąd miał wiedzieć'? Nie mieli
o tym pojęcia również pracownicy hotelu.
Ale cóż szkodzi trochę pomarzyć...
R
L
Mijając wielki, przestronny hol, zauważyła, że nie ma recepcjonistki przy
kontuarze, a dwie pary czekają na zameldowanie. Rachel wygładziła elegancką,
zieloną suknię, uśmiechnęła się lekko i zajęła się gośćmi. Zżymała się na samą
siebie i na sytuację, w jakiej się znalazła. Mijały kolejne minuty, a recepcjonistki
ani śladu. Ogarniała ją coraz większa irytacja, bo nie mogła znalezć księgi mel-
dunkowej, a telefony urywały się przez cały czas.
- Nigdy więcej nie wychodz, jeśli nie załatwisz zastępstwa! - nakazała suro-
wo, kiedy dziewczyna zjawiła się w końcu po kwadransie. - Masz wystarczająco
dużo doświadczenia, by wiedzieć, jak ważne pełnisz zadanie. Sądząc właśnie po
twoim zachowaniu, goście wyrobią sobie opinię o hotelu! Liczy się pierwsze
wrażenie - mruczała ze złością.
- Nie do wiary, ilu tak zwanych profesjonalistów lekceważy swoje obowiąz-
ki!
Urwała. Dostrzegła go kątem oka, o ile, oczywiście, nie miała halucynacji.
Ale nie. To był on. Serce podskoczyło jej do gardła. Jean-Luc szedł, niosąc skó-
rzany neseser w jednej ręce, a w drugiej czarną walizkę. Wydał jej się jeszcze
przystojniejszy, niż jakim go zapamiętała.
- To wszystko, Carolyn - powiedziała z roztargnieniem. - W przyszłości pa-
miętaj, co powiedziałam. Dobrze?
Stanął i gdy napotkała jego wzrok, myślała, że zemdleje. Niemal warto było
pozwolić mu wyjechać na tak długo, by móc teraz doświadczyć tak wielkiej ra-
dości. Co za ulga. Chciała podbiec do niego i rzucić mu się na szyję. Wyobraziła
sobie taką scenę, zdając sobie sprawę, że sześć lat temu zrobiłaby to bez chwili
zastanowienia. Wtedy nie obchodziło jej, co sądzą inni.
R
L
Podeszła do niego na nogach jak z waty, stukając głośno obcasami po wyfro-
terowanej posadzce.
- Dzień dobry - powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało. Zastanawiała się,
czy słyszał jej gniewną tyradę. Miała nadzieję, że nie. - Wróciłeś.
- Tak. - Zabawnie zmarszczył czoło. - Choć przez chwilę miałem wrażenie,
że przeniosłem się do innego wymiaru. Jeszcze nigdy nie słyszałem, byś potrak-
towała kogoś w taki obcesowy sposób. Naprawdę zasłużyła sobie na to?
- Ja... - Było jej coraz bardziej głupio. - Zapewne nie. Przepraszam.
- Chyba to nie mnie powinnaś przeprosić - odparł spokojnie.
Spojrzała na dziewczynę zajętą odbieraniem telefonów.
- Oczywiście. Załatwię to za chwilę.
- Wyglądasz na zmęczoną. - Przypatrzył się uważnie jej twarzy. - Colin mó-
wił mi, że się przepracowujesz.
- Colin? - Zadrżała, gdy wyciągnął rękę i dotknął jej policzka. - Rozmawia-
łeś z nim?
- Dzwoniłem do niego. Chciałem wiedzieć, czy wszystko idzie jak należy.
- Ależ mogłeś zapytać mnie - odparła, marszcząc brwi. - Informowałam cię o
wszystkim na bieżąco.
- O hotelu, tak. Twierdziłaś, że nic ci nie jest - dodał, łagodnie patrząc jej
prosto w oczy. - Dlaczego nie przyznałaś, że nie dajesz sobie rady?
- Tak ci powiedział Colin?
R
L
- Widziałem na własne oczy. To do ciebie niepodobne. Nie wpadasz w złość
z powodu jakichś głupstw.
- Głupstw? - Czy to możliwe, żeby niczego nie rozumiał? - Ależ ona...
- Głupstw - powtórzył z mocą. Uśmiechnął się do niej.
- Jeśli będziesz się tak dalej zachowywała, stracimy cały personel.
- Och, więc to dlatego wróciłeś, prawda? - odparła sztywno. - Aby temu za-
pobiec? %7łeby firma nie poniosła strat!
- Wróciłem wyłącznie z twojego powodu. Do ciebie.
- Wybacz! - Przetarła dłonią czoło. Głowa bolała ją przez cały ranek. Była
zła na siebie i na wszystkich wokół. - Po prostu robię, co do mnie należy. Tęskni-
łam za tobą - dodała po chwili bardzo cicho.
- Ja też za tobą tęskniłem - przyznał bez chwili wahania. - To było dłu-
gich pięć dni.
Zawahała się, ale zapytała:
- Co z Marią?
- Lepiej - odparł z wyrazną ulgą w głosie. - Parę tygodni temu przeszła
transplantację i wydawało się, że organizm odrzuca przeszczep. Ale jej stan już
się ustabilizował i wszyscy jesteśmy pełni nadziei, że będzie dobrze.
- Cieszę się - powiedziała, zastanawiając się, co robił we Francji tak długo,
jak wygląda jego była żona i czy jego uczucia do niej odżyły po tej wizycie.
- A co z Naomi? - zapytał.
- Czuje się o wiele lepiej. - Przypomniała sobie, że będzie musiała poprosić
go o pożyczkę. - Już trochę porusza ręką, ale niewiele. Nadal mówi bardzo nie-
wyraznie.
- Widziałaś ją dzisiaj?
R
L
- Nie. Dzisiaj nie.
- Zawiozę cię pózniej do szpitala.
- Na pewno masz dość szpitali - powiedziała trochę nerwowo. - Prawdę mó-
wiąc, to nie byłam u niej już kilka dni. Denerwowały ją moje wizyty, w związku
z tym lekarze zadecydowali, że najlepiej będzie, jeśli przestanę tam bywać.
- Naprawdę? - zaniepokoił się. - Przykro mi. - Pochylił się i pocałował ją
lekko w usta. - Na pewno jest ci ciężko.
- Tak. - Jej oczy napełniły się łzami. Rozpaczliwie pragnęła, by wziął ją w
ramiona.
- Widzę, że jest tłoczno. - Podniósł neseser. - Gdybyś wiedziała, jak bardzo
za tobą tęskniłem... Rozpakuję się, a potem spędzimy razem trochę czasu - roz-
marzył się. - Pracujesz dziś po południu?
Jej błękitne oczy rozbłysły.
- Mogę sobie pozwolić na chwilę odpoczynku - wyszeptała, nie mogąc się
doczekać, by znalezć się z nim sam na sam. - Chcesz klucze do domku? Przynio-
sę je.
- Nie. - Złapał ją za ramię. - Nie. - Spojrzał na jej zarumienioną twarz. - Po-
stanowiłem zatrzymać się na razie w Grange. Colin przygotował dla mnie apar-
tament.
- W Grange? Ależ myślałam... - zaprotestowała.
- Rachel, nie patrz na mnie tak żałośnie - odparł szybko.
- Nie oceniaj mnie zbyt pochopnie. Nic nie wiesz o moich zamiarach.
- A jakie są te twoje zamiary? - zapytała z wyzwaniem w oczach.
- Nie spieszyć się. - Wiedział, że nie idzie mu najlepiej, ale nie był to ani
czas, ani miejsce na tego rodzaju dyskusje.
R
L
- Porozmawiamy o tym pózniej. Muszę się teraz odświeżyć... załatwić parę
spraw. Daj mi godzinę. Spotkamy się tutaj o czwartej.
- Ale ja...
- O czwartej - powtórzył z mocą. - I wez koniecznie ze sobą coś ciepłego.
- Dokąd jedziemy?
- Wkrótce się dowiesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl