[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kapitana czujnie trzymałam pazurami, on zaś nawet bardzo nie protestował. Kontakt
osobisty z przesłuchiwanym padalcem odpadał, nie miałam nań ani szans, ani chęci,
na szczęście jednak istniały urządzenia techniczne. Dostałam taśmę i mogłam ją sobie
użytkować do upojenia.
 Moja prywatna własność  powiadomił mnie kapitan sucho.  Materiał pomoc-
niczy. Proszę bardzo, chce pani, niech będzie.
Oficjalne informacje o katastrofie Sprzęgieła zdobyłam już wcześniej. Jej świadka-
mi byli jakoby państwo Libaszowie osobiście. Jechali sobie spokojnie malowniczą szo-
są z Rawy Mazowieckiej na Grójec i Piaseczno, kiedy znienacka wyprzedził ich szale-
niec, który grzał co najmniej sto osiemdziesiąt i nie zmieścił się w zakręcie. Mokro było,
wyniosło go poślizgiem, rąbnął w drzewo, kiedy nadjechali, już się palił. Gdyby to była
prawda, Sprzęgieł musiałby zwariować albo jechać po pijanemu z przerwą w życiory-
sie, trasa z Rawy Mazowieckiej przez Grójec całkiem niezła, ale do autostrady jej da-
leko, wąska i dosyć kręta. Zeznania przyjęto jednakże bez żadnych podejrzeń, bo niby
dlaczego dwoje eleganckich cudzoziemców w średnim wieku miałoby łgać w tak pro-
stej kwestii. Miejscowe gliny cieszyły się głównie z tego, że obydwoje mówią po polsku.
Teraz. Nowakowski wyjawił prawdę. Jak Miziutek nakłonił Renusia do owej po-
dróży, twierdził, że nie wie, ale wie, że Sprzęgieł go załatwił. Spotkali się, Renuś do-
stał w łeb, samochód z nim w środku bez wielkiego trudu udało się zepchnąć z szosy
i wbić na drzewo, a podpalenie stanowiło miętę z bubrem, Miziutek osobistego udziału
w tym nie brał, taktownie stał tyłem i patrzył, czy nie nadjeżdża niepożądany świadek.
Z dokumentami kłopotu nie było, bo Renuś, na życzenie małżonki, przyjechał już ob-
rośnięty i podobizny miał z brodą, a Sprzęgieł tę brodę zaczął zapuszczać odpowiednio
wcześniej. Wymienili się bezproblemowo.
138
Z taśmy dało się wywnioskować, że Nowakowski Miziutka nie lubi, a Sprzęgieła boi
się panicznie. Obaw nie krył wcale, przeciwnie, nawet je podkreślał, sam niewinny jak
dziecko, uczestniczył w tej machinacji ze strachu, nerwicy w ogóle dostał.
 I już sobie kombinuje wariackie papiery  powiedział w tym miejscu kapitan za-
razem jadowicie i melancholijnie.
 Bystry chłopiec...
 Użyteczny był, bo przecież on z branży i pełną wiedzę o dochodzeniu posiadał
na bieżąco. A co do tej brody, to wystarczy jak ją zgoli. Widziałem ich zdjęcia, bez bro-
dy Sprzęgieł i Libasz przestają być tacy podobni do siebie, inny układ szczęki, inne usta
i zęby...
Przez moment wydawało mi się, że kapitan mówi o brodzie Nowakowskiego, który
całe życie spędził gładko ogolony i poczułam się zaskoczona. Nie, jednak Sprzęgieł wy-
pełniał go całkowicie.
 I myśli pani, że mu coś zrobią? Wcale nie udawał Libasza, posługiwał się jego na-
zwiskiem jako pseudonimem ze względu na firmę, pseudonimy nie są zakazane. Jedyne,
co mu może zaszkodzić, to ten amerykański spadek, ale też forsą załatwi, nie miejmy
złudzeń...
Zaczęłam mieć tego całego Sprzęgieła po dziurki w nosie. Tęsknie pomyślałam, że
może go ktoś trzaśnie, tylu ludziom się ponarażał, między innymi mnie, ale sama nie
pchałam się specjalnie do mokrej roboty. Wolałabym, żeby ktoś inny...
Kapitan kontynuował zwierzenia.
 Nie wyszło im najlepiej, bo jednak forsę stracą, będą musieli odbijać, a w naszej
dżungli zaczyna się robić trochę ciasno. Stany im też odpadły, tyle mojego. No, z drugiej
strony ja w tym interesie wyglądam najlepiej, zwłoki bez głowy zidentyfikowane, spraw-
cy nie ma, bo oficjalnie zawiniła katastrofa, a ten, który ją spowodował, nie żyje. Sprawa
rozwikłana i mówiłem pani, dostałem pochwałę. Cha, cha. Szlag żeby to trafił. A tak
między nami, dobrali się jak w korcu maku, ciekaw jestem, które z nich gorsze, Sprzęgieł
czy ta jego żona? Zaraz, jaka żona, wdowa po Libaszu, też jest w porządku, brali ślub, na-
zwisko nosi prawnie i zdaje się, że własną ręką nie zabiła nikogo...?
Jęknęłam. Zaczynałam mieć dosyć także i Miziutka. Kapitan miał rację, nie było dla
niej paragrafu.
 Może chociaż karalne jest ukrycie śmierci męża?  spytałam beznadziejnie.
 Siedzieć za to nie pójdzie, najwyżej wyłoży jeszcze parę złotych. Szczerze mówiąc,
nie znam dokładnie kodeksu cywilnego. Pani się z nią przyjazniła, co...?
Popatrzyłam na niego ponuro, podniosłam się z fotela i poszłam po kolejną puszkę
piwa. Mieliśmy wielką szansę wpaść w łagodny alkoholizm...
139
* * *
Głupia suka. Spaskudziła mi całą drugą połowę życia, a potem jeszcze wdarła się pod
koniec. %7łeby ona pękła.
Z wydarzeń aktualnych darowałabym jej właściwie wszystkie, nawet te okropne pie-
repały z głowami, z wyjątkiem nogi. Nogą mnie ustrzeliła dennie, co za pomysł kretyń-
ski, zatruła mi życie, zmarnowała wycieczkę po Francji, z dwiema nogami nie wróciła-
bym przecież, głowę Heleny upchnęłabym w jakimś zamrażalniku... A, prawda, głowę
mi ukradli, na litość boską, czy wreszcie pozbędę się tych głów...?!
Przedawnionego świństwa darować nie mogłam.
Grzegorz nie był kretynem nigdy, nawet we wczesnej młodości. Kobiety zawsze uwa-
żał za ludzi. Inna płeć, co miało swoje powaby, ale zarazem cechy podobne męskim, ja-
kiś umysł, ustrojstwo pod ciemieniem działające mniej więcej tak samo, gdzieś nieco
niżej rozmaite uczucia, upodobania i predyspozycje, może odmienne, ale wartościo-
we. Gumowa lalka do łóżka byłaby chyba ostatnią rzeczą, jaką zgodziłby się zaakcepto-
wać. Oczyma duszy widziałam go po końcu świata, na bezludnej wyspie... o mój Boże,
a niby jaka miałaby być ta wyspa, jeśli ludzkość diabli wzięli... ze wstrętem w taką lalkę
wpatrzonego. Eksperymenty mógł czynić, dlaczego nie, wynająć sobie dwie kolorowe
prostytutki gdzieś tam, w jakimś Hong Kongu... Nie stanowiły sensu życia, tyleż samo
miały znaczenia, co chińska potrawa w knajpie, złożona głównie z pędraków. Człowiek
chce spróbować, niech mu będzie.
Własną kobietę natomiast traktował jak człowieka. Partnera życiowego, nie prze-
ciwnika, nie darmową obsługę. Przyznawał jej pełnię praw takich samych jak sobie.
W gruncie rzeczy łatwo było wspólnie z nim egzystować, o ile samej nie prezentowa-
ło się poziomu umysłowego wyjątkowo głupiej krowy i charakteru wyjątkowo złośliwej
małpy. Mogłam chyba spędzić z nim życie, urozmaicone i barwne...?
Miziutek mi to odebrał. O nie, nie życzyłam jej dobrze.
Jej się udało wszystko. Wyjechała na saksy, jak chciała, pracę dostała przy mojej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl