[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niepokój, odbierający mi dech, co sprawiło, że po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać, czy właśnie to się czuje,
będąc matką.
- Skąd wiesz? - spytał cicho Grant.
- Nie wiem. Ale on i Jack... - przerwałam, wciąż nie mogąc poradzić sobie z faktem, że ten człowiek, na
dobrą sprawę, jest kimś obcym. Nie byłam już dzieckiem, ale rada zabraniająca rozmawiać z obcymi wciąż
wydawała mi się słuszna. To bezpieczniejsze. Powodujące mniej problemów. Niewymagające wysiłku.
Grant skierował na mnie wzrok.
- Jack robił eksperymenty na chłopcu. Uczynił go nieśmiertelnym, wywołał przewlekłą amnezję. %7ładne z
nas nie potrafiło stwierdzić, po co to zrobił, i kiedy, ale na podstawie tego, co powiedział Zee, wiemy, że to
było, zanim Pompeje stanęły w płomieniach i zamieniły się w popiół. - Wskazał na ścianę. - Wystarczy ci?
Możesz teraz zacząć walić głową.
- Mądrala.
- Gdybyśmy zamienili się rolami...
- Przestań...
- ...i gdybym cię nie znał...
- Nie obchodziłoby mnie to.
Grant pochylił się, wytrzymując moje spojrzenie.
- Ja też byłbym ostrożny, Maxine. Ale nie... rozmyślnie ślepy.
Z jakiegoś powodu to mnie zabolało.
- Nie pouczaj mnie.
- A ty mnie nie odtrącaj. Jeszcze nie teraz.
Spojrzałam na swoje dłonie, a potem na chłopca. Chciałam powiedzieć Grantowi, że  jeszcze nie teraz" jest
 w tej chwili" i że może sobie iść do diabła. Ale słowa uwięzły mi w gardle i zdołałam jedynie wykrztusić:
- Powinnam była dokładniej wypytać Jacka o to, co zrobił Byronowi.
- Jack nie odpowiada na kłopotliwe pytania. - Grant usiadł ostrożnie na brzegu łóżka, kładąc laskę na
podłodze. Przyglądał się Byronowi tak intensywnie i tak długo, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie
powinnam się zaniepokoić. - Słusznie się martwiłaś - rzekł nagle. - To nie wirus wywołał u niego gorączkę. To
coś głębszego, ale nie potrafię dokładnie określić...
Byron lekko uchylił powieki. Odemknął je tylko trochę, ukazując wąskie szparki ciemnych, rozpalonych
oczu. Wstrzymałam oddech, kiedy na mnie spojrzał; pojawiły się wspomnienia, obrazy przemykające jak
błyskawica: zobaczyłam go w mokrym kartonowym pudle, jak wtedy, gdy go poznałam; i pózniej, kiedy
zombi przyłożył mu broń do skroni, a ciemne oczy chłopca otwarły się szeroko ze strachu.
Jednak wspomnienia o tym, jak siedział obok mnie, posilał się razem ze mną lub czytał, wydawały się
najwyraz-niejsze, ponieważ Byron był taki sam jak ja, nieufny wobec ludzi. Nieprzyzwyczajony, by mieć
przyjaciół.
Jednak mi ufał. Z bożą pomocą, ale ufał.
- Cześć, młody - powiedziałam łagodnie.
Patrzył na mnie przez długą chwilę, po czym skierował wzrok wyżej, na Granta.
- Czemu... jesteście tutaj oboje?
- Wygląda na to, że zachorowałeś na coś zeszłego wieczoru. - Przełożyłam wilgotną ściereczkę na drugą,
chłodniejszą stronę. - Powiedz, jak się czujesz.
14
- Gorąco mi - wymamrotał i znowu zamknął oczy. -Miałem zły sen.
- Opowiedz mi go.
- Zniła mi się jakaś kobieta. Lub mężczyzna. Nie wiem. Miała obrożę. A jej głos... - Byron dotknął szyi. - Nie
chciałem słuchać, jak ona... on... mówi.
Skrzywiłam się. Grant pochylił się do przodu.
- Jak wyglądała?
- Wyraznie - wyszeptał i przełknął z trudem. - Chce mi się pić.
- Przyniosę ci wody - odparłam i poszłam do łazienki, rozmyślając o kobiecie, która mogła być mężczyzną,
o obrożach i głosach. To nie musiało być nic szczególnego, ale chłopak zachorował, Jack nie żył, a ja nie
wierzyłam w przypadki.
Kiedy wróciłam, Grant rozmawiał przez telefon komórkowy. Jedną rękę trzymał na ramieniu chłopca, ale
chłopiec wydawał się odprężony, a na jego twarzy nie było śladu nieufności czy napięcia. Miałam wrażenie,
jakbym znowu patrzyła na Zee albo Rawa i Aaza, obejmujących kolana tego mężczyzny. Musiałam się z tego
otrząsnąć.
Grant odłożył telefon.
- Rex ma znalezć Mary, żeby posiedziała z Byronem. Nie zapytałam, skąd wie, że ja nie zostanę z
chłopcem,
ani dlaczego on się do tego nie zgłosił. Nie dlatego, żebym mu ufała. Nie byłam pewna, czy w ogóle mu
wierzę, ale wszyscy inni zdawali się padać mu do stóp. Mogłam potraktować to jako wskazówkę. Nie być
rozmyślnie ślepa na to, że może nie bez powodu chłopcy - i Byron - mu ufali.
Z tego samego powodu moja bielizna była wymieszana z jego rzeczami.
O Boże. Czułam się od tego chora.
Chłopak westchnął.
- Mary jest szalona.
- Tylko trochę - przyznałam, co było niedopowiedzeniem graniczącym z kłamstwem, z wieloma
cholernymi kłamstwami.
Mary była wojowniczką i ochroniarzem w innym życiu, w innym świecie i wymiarze. A teraz starą kobietą
uzależnioną od marihuany, robiącą na drutach i...
Koniec. Nie mogłam sobie przypomnieć.
Nie pamiętałam.
- Ona cię lubi - oznajmiłam chłopcu, zakłopotana tym, że mój głos brzmi ochryple. - Jeśli przyniesie ci
trawkę...
- Wiem - odparł, opadając gwałtownie na poduszki. -Nie jestem głupi.
Stłumiłam śmiech i zmierzwiłam mu włosy.
- Nie startuj w maratonie, dopóki nie wrócę. Czy chcesz, żebym ci coś przyniosła?
Pokręcił przecząco głową, oczy mu pociemniały.
- Nie czuję się dobrze, Maxine. - Podrapał się po szyi, a potem po klatce piersiowej. - Nie czuję się najlepiej.
Boję się. Odniosłam wrażenie, jakby to mówił. Boję się. Pomyślałam o leżącym na podłodze martwym Jacku.
0 tym, jak obudziłam się w jego krwi, zobaczyłam jego podcięte gardło. Mój dziadek. Mój dziadek został
zamordowany. Nie mogłam temu zapobiec. Nie pamiętałam nawet, jak to się stało.
Uklękłam i przycisnęłam mocno usta do skroni Byrona, sprawdzając, czy ma wysoką gorączkę. Chłopiec
przestał oddychać, kiedy go dotknęłam, a potem objął moje ramiona i znowu wstrzymał oddech.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęłam. Wpił się palcami w moje barki.
- Zawsze tak mówisz.
- Bo jesteś mój. - Ledwo słyszałam własny głos. Nie wiedziałam, po co to mówię; zdawałam sobie tylko
sprawę, że boję się stracić również tego chłopca. Najpierw straciłam dziadka, potem Granta: człowieka, którego
podobno kochałam. Odeszli. Moje życie się rozpadało.
- Jesteś mój - powtórzyłam z uporem. - Nic ci się nie stanie.
- Dobrze - szepnął Byron i poklepał mnie po plecach. -Nie mogę oddychać.
Puściłam go i wstałam.
- Niedługo wrócę.
Podeszłam do drzwi. Choć nie zamierzałam się odwracać, zrobiłam to i poczułam się strasznie. Przepełniła
mnie groza, gdy spojrzałam na chłopca. Miał zamknięte oczy i przez chwilę wyobraziłam sobie, że nie żyje i
jest zimny. Grant stanął między nami i przycisnął mi usta do ucha.
- Wystraszy się, gdy zobaczy, jak na niego patrzysz.
Schyliłam głowę i wyszłam. Zatrzymałam się dopiero w korytarzu. Potem ruszyłam dalej. Grant dogonił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl