[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rodzinnego. Albo po prostu potrzebował porannej dawki kofeiny.
Jakiekolwiek były te powody, bardzo wątpiła, czy Jed ma zamiar z
nich się zwierzać.
No i nie będzie mógł dziś odjechać. Przekonała się o tym, gdy
zostawiła Scotta zajętego swoją farmą i podeszła do okna. Jak okiem
sięgnąć, gruba warstwa śniegu pokrywała ziemię niczym olbrzymi biały
koc, piękny w swojej bieli, ale całkowicie uniemożliwiający podróż.
Czy Jed miał na to ochotę , czy nie, był skazany na przebywanie z
nimi przez kolejny dzień.
I najwyrazniej wcale mu się to nie podobało. Nie odzywał się, gdy
Meg ze Scottem schodziła na dół. Tak samo ściszony był podczas
śniadania, kiedy wszyscy nakładali sobie jedzenie z mnóstwa półmisków
wystawionych w jadalni.
Sama też nie miała nastroju do konwersacji z Sonią, która podeszła i
usiadła przy niej.
96
R S
Nadal nie wiedziała, jak ma się zachować po ostatniej rozmowie z
siostrą. Och, nie chciała, aby istniało między nimi napięcie, jej także
brakowało ich dawnej bliskości. Ale wiedziała, że nie będą w stanie jej
odbudować, zbyt wiele spraw je dzieliło.
- Może byśmy poszli wszyscy na spacer po śniadaniu? - rzuciła
pogodnie Sonia. - Scott będzie miał okazję wypróbować swoje sanki -
dodała zachęcająco, gdy nikt nie zareagował na jej propozycję.
Meg musiała przyznać, że osłupiała, kiedy zeszła ze Scottem na dół,
a wuj Jeremy i ciocia Sonia spytali, czy mogą od razu wręczyć mu swój
prezent.
Zwykle zgromadzone pod choinką prezenty - dary od członków
rodziny, nie od Zwiętego Mikołaja - rozpakowywano wczesnym
wieczorem w Boże Narodzenie, tuż przed kolacją.
Ale Jeremy wyjaśnił, że ten prezent bardziej przyda się Scottowi
teraz niż wieczorem.
Musiała przyznać mu rację, kiedy Scott rozdarł papier i odsłonił
drewniane sanki ze lśniącymi płozami. Synek nie posiadał się ze szczęścia
na ten widok.
Zachwyt Scotta był oczywisty, ona jednak nie była pewna, jak
powinna zareagować na tak kosztowny prezent.
- Wspaniały pomysł - pochwalił ojciec. - Na tyłach domu jest
nieduża górka, wprost idealna do zjeżdżania na sankach.
- Doprawdy, Davidzie, nie sądzę, że to dobry pomysł, żebyś....
- Lydio, nie mam zamiaru sam ciągnąć sanek - ojciec uciął protest
matki. - To jasne, że Jeremy też odpada z powodu skręconej nogi, ale
jestem pewien, że Jed chętnie się poświęci - zwrócił się do gościa z
uśmiechem.
97
R S
- Brzmi obiecująco. - Jed skinął głową. - Meg? - Rzucił jej
nieprzeniknione spojrzenie ponad stołem.
Co za sytuacja... Nie mogła odmówić, żeby nie zepsuć Scottowi
przyjemności, choć jakaś jej cząstka gorąco tego pragnęła.
Przez trzy i pół roku ta rodzina niemal całkowicie ignorowała
istnienie Scotta, a teraz wszyscy skakali wokół niego, jak gdyby był jej
najważniejszym członkiem. Trudno było do tego przywyknąć.
Nie wiedziała, czego właściwie spodziewała się po tej trzydniowej
wizycie, ale z pewnością nie tego.
- Tak, oczywiście, możemy iść na sanki - odpowiedziała szybko,
zorientowawszy się, że Jed nadal czeka na odpowiedz.
Synek wydał okrzyk radości, uścisnął ją i zaczął szybko jeść
śniadanie; chciał jak najprędzej wyjść na dwór i rozpocząć zabawę.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Jed dogonił ją, gdy szła
na górę po okrycia dla siebie i Scotta.
Spojrzała na niego ostro, gdy się z nią zrównał. Najwidoczniej on też
udawał się po swoją kurtkę.
- Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym mieć?
- Nie mam pojęcia - westchnął. - Po prostu zdawało mi się, że
zauważyłem wahanie z twojej strony.
Ale moim zdaniem, jest to pierwsza normalna rzecz, którą zrobiła
twoja rodzina, odkąd tu jestem.
- A co mogą teraz robić twoi bliscy? - spytała. Wzruszył ramionami.
- Zpią, jak sądzę. Pamiętaj, że różnica czasu wynosi kilka godzin -
dorzucił żartobliwie.
- Zupełnie o tym zapomniałam. - Uśmiechnęła się lekko. - Może
chciałbyś do nich pózniej zadzwonić? %7łeby życzyć im wesołych świąt?
98
R S
Jestem pewna, że rodzicom będzie bardzo miło, jeśli skorzystasz z ich
telefonu.
- Dziękuję. - Skinął głową. - Pomyślę o tym. Skrzywiła się.
- Niestety, nie mam dla ciebie żadnego podarunku pod choinkę.
- Wszystko w porządku. Ja też nie mam nic dla ciebie - odpowiedział
kpiąco, gdy szli w kierunku swoich pokoi. - Skąd moglibyśmy wziąć
prezenty? - dorzucił szorstko. - Jeszcze dwa dni temu się nie znaliśmy.
Zatrzymała się z dłonią na klamce i spojrzała na niego niepewnie.
- Jed, jeśli obraziłam cię dziś w jakiś sposób...
- Dlaczego dzisiejszy dzień miałby być inny? - przerwał jej z ironią. -
Obrażamy się nawzajem w taki lub inny sposób od chwili, gdy się
spotkaliśmy.
Zmarszczyła z namysłem brwi. Niezupełnie tak było. A może? To
prawda, od czasu do czasu ścierali się i warczeli na siebie, ale pomiędzy
tymi utarczkami i powarkiwaniem rzucali się sobie w ramiona.
- Nie martw się tym, Meg - poradził Jed, uśmiechając się smutno. -
Przecież mamy dziś Boże Narodzenie.
Tak, i jeśli nie brać pod uwagę Jeda, było to lepsze Boże Narodzenie,
niż mogła przypuszczać, wyjeżdżając przed dwoma dniami z Londynu.
Dwa dni. Tak krótko znała tego mężczyznę. A jednak wiedziała już,
że kiedy odjedzie, zostawi w jej życiu wielką pustkę.
Poczuła, że blednie, i otworzyła szeroko oczy, gdyż nagle
uświadomiła sobie prawdę.
Zaczynała kochać Jeda Cole'a. O ile już go nie kochała. I bez
wątpienia był to najbardziej lekkomyślny postępek w jej życiu.
Wstąpiła do akademii sztuk pięknych wbrew oporowi matki,
zatrzymała Scotta pomimo jeszcze większego oporu, a teraz udało jej się
99
R S
zakochać w mężczyznie, który był dla niej całkowicie nieosiągalny.
Całkowicie nieosiągalny dla każdej kobiety, sądząc z tego, co powiedział
jej wczoraj, i z faktu, że w wieku trzydziestu ośmiu lat był nadal
kawalerem.
- Dobrze się czujesz? - Jed przyglądał się jej z troską, uważnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl