[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy drogę w stronę kościoła odciął nam Tybalt? Troy, choć
kulał, radził sobie nie najgorzej.
- To ty! - krzyknął znowu Tybalt. Zanim skręciliśmy w szerszą
ulicę, obejrzałam się. Tybalt pozbył się chleba i dobył szpady.
Szykował się do walki. A złocony wąż razem z nim.
- Znam go na pewno! - wyrzucił z siebie Troy, kiedy
skręciliśmy w następną przecznicę. - Ale skąd ja go mogę znać?
-To Tybalt - powiedziałam, drżąc z przerażenia. Gdyby nas
dopadł, pozabijałby bez mrugnięcia okiem. Co do tego nie
miałam wątpliwości. To znaczy zabiłby Troya, a mnie zawlókł
przed oblicze pani Kapuleti, gdzie czekałby mnie seans
wyłupywania oczu połączony z łamaniem rąk i nóg. Przez pewien
czas kluczyliśmy w wąskich uliczkach, zanim wynurzyliśmy się
z nich na głównym placu. Wyglądało na to, że zgubiliśmy
Tybalta, więc zatrzymaliśmy się przy fontannie, żeby złapać
oddech.
- O, to miejsce pamiętam - powiedziałam. Bo była to ta sama
fontanna w kształcie piętrowej patery na ciastka, zwieńczona
kobiecą postacią. - Tu się to zaczęło.
Troy wskazał warsztat szewca, z butem wymalowanym na
szyldzie.
-Wyszedłem chyba stąd. Tak, pamiętam, jak stąd
wychodziłem, tylko nie pamiętam, skąd się tam wziąłem. Może
tu jest wyjście. Może to coś w rodzaju tunelu czasu jak w
Gwiezdnych wojnach...
Nie mieliśmy nic do stracenia, więc weszliśmy do środka.
Kiedy udawałam, że chcę zamówić nowe buty, Troy obejrzał
ściany warsztatu. Szewc uklęknął, żeby wziąć miarę, a Troy
wśliznął się na zaplecze. Powrócił po chwili, kręcąc głową.
-Dziękuję - powiedziałam i znowu włożyłam stare buty. -
Jeszcze się zastanowię.
Na placyku Troy opryskał sobie głowę i kark wodą z fontanny.
Potem usiedliśmy na krawędzi zbiornika.
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było z tym popiołem.
Opowiedziałam mu.
- Więc to był popiół z gęsich piór Szekspira? Hej, kolego! -
zawołał do przechodzącego człowieka. - Gdzie tu można kupić
gęsie pióra?
- Następne drzwi za szewcem! - rzucił przez ramię zatrzymany
i poszedł dalej.
I rzeczywiście tak było. Weszliśmy do sklepu, gdzie powitał
nas człowieczek o żółtawej skórze i takich samych zębach.
- Mam świeżą dostawę gęsich piór prosto z Egiptu
-powiedział. - Są doskonałe. Widzieliście kiedyś takie pióra?
- A ma pan pióra szekspirowskie? - spytał Troy.
- Szekspirowskie? Nigdy o takich nie słyszałem.
- No, zna pan chyba to nazwisko. Szekspir, dramatopisarz. Ma
pan jego pióra?
Przegrana sprawa, pomyślałam. Szekspir jest autorem tej
sztuki. Nie występuje w niej jako postać.
- Nie, nie słyszałem o Szekspirze. A może chcecie pióro
strusia?
- Są w tym mieście inne sklepy z piórami? - pytał dalej Troy.
Człowieczek spojrzał spod oka.
- Jestem jedynym dostawcą w całej Weronie. Ale jeśli moje
pióra nie są dla was wystarczająco dobre, powinniście jechać do
Wenecji.
- Dziękujemy - powiedziałam i otworzyłam drzwi. -Wracajmy
do mnicha. Tam jest najbezpieczniej.
Wyszliśmy na ulicę i tam od razu zauważył nas Tybalt.
- Stój! - zawołał z przeciwnej strony placu. Znowu zaczęło się
polowanie. Popędziliśmy inną niż przedtem ulicą i znalezliśmy
się na nabrzeżu rzeki. Na szerokiej, otwartej
przestrzeni nie było gdzie się ukryć. Z prawej strony nabrzeże
zwężało się i droga skręcała pod łuk bramy, a potem z powrotem
do miasta. Z lewej dochodziła do mostu. Tybalt pędził za nami,
wrzeszcząc.
- Tutaj! - zawołałam, skręcając w prawo. Spodziewałam się,
że zrobimy kółko i znajdziemy się znowu przy kościele, gdzie
mogliśmy spotkać Romea i Benwolia. I Benwolio, taką miałam
nadzieję, dalej będzie mi pomagał. Ale czy zdołam go namówić,
żeby pomagał także Troyowi?
Niestety, jak w kostiumowym hollywoodzkim filmie, paru
wieśniaków wybrało akurat tę chwilę, żeby przepychać swój wóz
przez najwęższą część przejścia. Właśnie mijali łuk bramy, w
którym fura ledwo się mieściła, i pech chciał, że utknęła w
koleinie. Daję słowo, że naprawdę tak było. Wyhamowałam w
ślizgu na tych okropnych drewnianych podeszwach, rozejrzałam
się, szukając innej drogi, ale z jednej strony mieliśmy jakiś
budynek, z drugiej rzekę. Musieliśmy przepuścić furę.
Znalezliśmy się w pułapce.
- Przepraszam, ale nie możemy czekać - odezwałam się
błagalnym głosem, dając nura pod wóz.
- Musimy przejść - powiedział Troy. Kiedy przeciskałam się
pod wozem, on przełaził górą. Byłam już w połowie drogi, kiedy
poczułam gwałtowne szarpnięcie.
- Dokąd to, służko Montekich?
To był Tybalt. Postawił but na rąbku mojej sukni.
Zauważyłam, że za pasem miał zatkniętą maskę z wczorajszego
balu. Pociągnął mnie za ręce i postawił na nogi.
- Ty, tam! Zostaw ją w spokoju! - zawołał Troy, złażąc z
wozu.
- Kogóż to ja widzę? - odezwał się do niego Tybalt, kierując na
niego nienawistne spojrzenie i szturchając go palcem
wskazującym w pierś. - Znowu się spotykamy, Monteki!
Ale o czym on mówił?
Troy podniósł ręce.
- Patrz, nie mam broni. I nie jestem Montekim. Zaszła jakaś
pomyłka.
- Nie ma żadnej pomyłki - Tybalt skierował szpadę w moją
stronę. - Pani Kapuleti powiedziała mi, że spiknęłaś się z
Montekimi. I widzę na własne oczy, że to prawda. Ta suknia nie
należy do ciebie. Oddaj ją natychmiast.
- Odeślę ją, kiedy tylko będę mogła - zapewniłam. -Prawdę
mówiąc, i tak zamierzałam się przebrać. Jeśli nas puścisz wolno,
to na pewno...
- Natychmiast. Oddaj mi ją natychmiast.
- Natychmiast? Jak mam to zrobić? Proszę, zostaw nas w
spokoju. To jakieś okropne nieporozumienie.
Wieśniacy w popłochu odsunęli się od swojego wozu. Tybalt
pochylił się do przodu i znowu złapał moją suknię, po czym
szarpnął i znalazłam się tak blisko niego, że widziałam z bliska
jego przekrwione, jak to po imprezie, oczy. - Oddasz ją
Wielmożnej Pani i przyjmiesz karę. Jego spojrzenie miało
hipnotyczną moc. Nie mogłam odwrócić wzroku i stałam jak
przygwożdżona. I właśnie wtedy, kulejąc, podszedł Troy.
Niespodziewającemu się niczego Tybaltowi wymierzył cios w
szczękę. Musiał to być całkiem solidny cios, bo Tybalt zatoczył
się na ścianę. Ale nie puścił mojej sukni, więc się rozdarła.
- Biją się! - zaczęli krzyczeć wieśniacy i rzucili się do
ucieczki, zostawiając wóz na łasce losu. Zanim Tybalt odzyskał
równowagę, Troy uderzył go jeszcze raz. Szpada wysunęła się
Tybaltowi z rąk, kiedy padał na ziemię.
- Pamiętam cię - powiedział Troy. - To ty mnie zraniłeś. Za
kogo ty się w ogóle masz? Nie wiesz, kim jestem?
Tybalt usiadł i otarł krwawiący nos. Jego oczy płonęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]