[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wobec siebie. Na domiar złego gadali jak najęci.
Pułkownik stanowił ich całkowite przeciwieństwo; niezwykle
uprzejmy, dbając o dobre maniery, pełen rezerwy, nienaganny i
brytyjski w każdym calu.
Największym zaskoczeniem stał się dla Sunday Simon Hazard.
Była przygotowana na najgorsze, a tymczasem okazało się, że
55
RS
przewodnik znakomicie radzi sobie z gromadką pasażerów. Był
urodzonym przywódcą, wytrawnym dyplomatą, cierpliwym
mediatorem. Nie tracił nigdy dobrego humoru i sypał jak z rękawa
ciekawymi anegdotami o życiu w tropikalnej dżungli.
- Jak wspomniałem - powiedział z naciskiem, wracając do
rozmowy, którą zaczęli przed obiadem - słoń jest zwierzęciem...
- Nieprzewidywalnym - wpadła mu w słowo Sunday. Znała na
pamięć najważniejsze zasady dotyczące lasów tropikalnych. Simon
ukazał w uśmiechu olśniewająco białe zęby.
- Zapamiętałaś!
- Oczywiście.
- Proszę wszystkich o uwagę! - zawołał Simon, niespodziewanie
poważniejąc.  Jedziemy teraz do Lamphun, a stamtąd do Chiang
Mai i dalej do Mae Hong Son. Droga jest wąska, błotnista, w porze
deszczowej bardzo zdradliwa. - Sunday uświadomiła sobie, że na
północy często pada. Simon wspomniał o tym na początku wyprawy.
Wkrótce padła kolejna, dość zagadkowa informacja. - Ostatnio
zdarzają się tam... nieprzyjemne wypadki.
- Jakiego rodzaju? - zapytała zaniepokojona Sunday.
- Od czasu do czasu bandy krajowców napadają na turystów i
zabierają im zegarki albo trochę gotówki. Nie ma się czym
przejmować. Musimy po prostu zachować ostrożność.
- Co to znaczy?- nie dawała za wygraną coraz bardziej zbita z
tropu Sunday.
56
RS
- Trzeba ukryć wszystkie cenne przedmioty. Będziemy unikać
postojów. Gdybyśmy zostali napadnięci, proszę zachować spokój i w
ogóle się nie odzywać. Sam będę negocjował z szefem bandy.
- Od czasu do czasu musimy przystanąć - oznajmiła z naciskiem
Sunday.
Przewodnik wolno jechał drogą wspinającą się po zboczu
wzgórza.
- Przewidziałem krótkie postoje co dwie godziny. -Zerknął w
lusterko wsteczne, by sprawdzić reakcję siedzących na tylnym
siedzeniu pasażerów. - Czy są pytania?
- Wszystko jasne, kolego - odrzekł potulnie Nigel Grimwade.
- Zrozumieli państwo, o co mi chodzi? - Pasażerowie zgodnie
pokiwali głowami.- Pułkowniku, ma pan w tych sprawach duże
doświadczenie. Zechce pan coś dodać?
Brytyjczyk pokręcił głową i oznajmił:
- Odpowiem panu znanym od dawna powiedzeniem. - Wszyscy
nadstawili uszu. Pułkownik Bantry podkręcił wąsa. Sunday
zauważyła, że robi to, ilekroć jest zdenerwowany. Drżały mu ręce. -
 Mędrzec trzyma język za zębami i robi, co do niego należy".
- Jeszcze jedno przysłowie - mruknęła z westchnieniem Sunday.
- To cytat z pism Johna Seldena, angielskiego prawnika i
antykwariusza żyjącego w siedemnastym wieku - oznajmił pułkownik
z wymuszonym uśmiechem.
- Czym się zajmuje antykwariusz? - pisnęła zaciekawiona
Millicent Grimwade.
57
RS
- Kolekcjonuje lub sprzedaje stare przedmioty i książki -
wyjaśnił uprzejmie Artur Bantry, stukając laską w czubek lśniącego
jak lustro buta. Mimo czterodniowej podróży w trudnych warunkach
angielski dżentelmen wyglądał nienagannie.
- O rany, pan to ma głowę pełną książkowych mądrości!
Ciekawe, co na to pańska szanowna połowica! - wykrzyknęła młoda
Australijka.
Artur Bantry chrząknął i rzucił obojętnym tonem:
- Jestem kawalerem.
- Nic dziwnego - odrzekła teatralnym szeptem Millicent i
parsknęła śmiechem.
- Selden wypowiedział sporo trafnych uwag na temat
małżeństwa. Jedna z nich brzmi:  Tylko szaleńcy decydują się na
ślub" - oznajmił z satysfakcją pułkownik.
- Nie rozumiem - odparła po chwili pani Grimwade, marszcząc,
brwi z wysiłku.
- Nic dziwnego - odparł uprzejmie pułkownik, uśmiechając się
pod wąsem. Simon uznał, że najwyższa pora wtrącić swoje trzy
grosze, i zaczął pleść niestworzone historie o żyjących w dżungli
zwierzętach.
- Ale fantazjowałeś! - kpiła Sunday, próbując opanować
gwałtowny atak śmiechu. W trakcie podróży uznali za stosowne po
raz wtóry przejść na ty. Szli przez wilgotne zarośla, szukając
ustronnego miejsca.
- Przyznaję, że trochę zmyślałem, ale w moich historyjkach było
też ziarno prawdy.
58
RS
- Bez trudu opanowałeś sytuację, gdy zanosiło się na awanturę.
- Naprawdę groziła nam wielka kłótnia? - zapytał z uśmiechem
Simon. Udawał, że nie wie, o co chodzi.
- Nasza słodka pani Grimwade i pułkownik Bantry gotowi byli
skoczyć sobie do oczu.
- Czyżby?
- Oczywiście.
- Pamiętaj o podstawowej zasadzie obowiązującej w czasie
prowadzonych przeze mnie wypraw - powiedział z naciskiem Simon.
- Jasne. Nie wolno mordować współpasażerów, zgadłam? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl