[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chłopiec.  Wydajesz się być w swoim żywiole tylko wtedy, gdy wypłyniesz z fiordu
i wyjedziesz na pełne morze!
Prawie zawsze, gdy rozmowa szła w tym kierunku, Erik milczał. Kiedy indziej prze-
ciwnie, sam poruszał ten temat, próbując udowodnić Ottonowi, a raczej samemu sobie,
że nie ma życia piękniejszego.
 I ja tak myślę  mówił tamten, uśmiechając się łagodnie jak zawsze.
A biedny Erik odwracał się, tłumiąc westchnienie.
Bo prawda była taka, że okrutnie cierpiał z powodu rezygnacji ze studiów i skaza-
nia na pracę czysto fizyczną. Kiedy nachodziły go takie myśli, starał się je ze wszystkich
sił oddalić i niejako walczył z nimi pierś w pierś. Lecz mimo to czuł, jak ogarnia go żal
i gorycz. Za nic w świecie nie chciał dać poznać po sobie zniechęcenia, toteż skrywał je
głęboko i tym dotkliwiej cierpiał. Katastrofa, która wydarzyła się na początku wiosny,
nadała tym zmartwieniom jeszcze ostrzejszy charakter.
50
Owego dnia w szopie było dużo roboty przy układaniu w stosy solonych dorszy. Ma-
aster Hersebom, powierzywszy ją Erikowi i Ottonowi, wypłynął sam na połów. Było
wyjątkowo szaro i ponuro jak na tę porę roku. Energicznie ruszający się chłopcy wkrót-
ce zauważyli, jak szczególnie męcząca wydaje im się ta praca, a wszystkie przedmioty
wokół nich cięższe niż zwykle, z powietrzem włącznie.
 Dziwne to  rzekł Erik  w uszach mi szumi, jakbym się znajdował w balonie na
wysokości czterech czy pięciu tysięcy metrów!
I prawie zaraz puścił mu się krwotok z nosa. Otto miał podobne objawy, choć nie
umiał ich tak dokładnie zdefiniować.
 Przypuszczam, że ciśnienie musi być osobliwie niskie  podjął Erik.  Gdybym
miał czas, pobiegłbym do pana Malariusa i zbadał to.
 Masz mnóstwo czasu  odrzekł Otto.  Zobacz, prawie skończyliśmy, a nawet
jak się zasiedzisz, bez trudu dam sobie radę sam!
 W takim razie lecę!  powiedział Erik.  Nie wiem, dlaczego stan atmosfery
mnie tak niepokoi... Chciałbym mieć pewność, że ojciec już wrócił!
Po drodze do szkoły spotkał Malariusa.
 No, jesteś Eriku  rzekł do niego nauczyciel.  Cieszę się, że cię widzę, bo przy-
najmniej wiem, że nie jesteś na morzu. Szedłem właśnie dowiedzieć się o to... W ciągu
ostatniej pół godziny barometr spadł w tak szybkim tempie... Nigdy czegoś podobnego
nie widziałem! W tej chwili jest siedemset osiemnaście milimetrów. Będziemy na pew-
no mieli zmianę pogody!
Jeszcze nie skończył mówić, gdy rozległ się daleki pomruk, a zaraz po nim złowróżb-
ny świst rozdarł przestworza. Niebo, które niemal natychmiast pokryło się od zacho-
du atramentowoczarną chmurą, ściemniało się ze wszystkich stron z niebywałą pręd-
kością. Zapanowała całkowita cisza. Nagle gwałtowny podmuch wiatru porwał z ziemi
liście drzew, zdzbła słomy, ziarenka piasku, kamyki. Nadciągał huragan, który wkrótce
rozpętał się z niesłychaną siłą. Kominy, okiennice, a gdzieniegdzie nawet całe dachy ula-
tywały jak piórka na wietrze, waliły się domy, rozlatywały szopy. Olbrzymie fale, rozbi-
jając się o brzeg z ogłuszającym łoskotem, wypełniły fiord, zwykle spokojny jak studnia
nawet podczas najstraszniejszych sztormów na pełnym morzu.
Huragan szalał przez godzinę, po czym odbiwszy się od wysokich norweskich szczy-
tów uderzył na południe i nawiedził kontynent europejski. Odnotowano go w anna-
łach meteorologii jako jeden z najniezwyklejszych i najstraszliwszych, jakie kiedykol-
wiek przebyły Atlantyk.
Dzięki telegrafowi wieść o tych wielkich ruchach mas powietrza najczęściej wyprze-
dza je; toteż większość portów Europy miała na szczęście dość czasu, aby uprzedzić wy-
pływające lub zle zakotwiczone statki o zbliżającej się nawałnicy. Złagodziło to w pew-
nej mierze jej tragiczne skutki. Lecz u mało uczęszczanych wybrzeży, w rybackich wio-
51
skach i na pełnym morzu doszło do niezliczonych katastrof. Samo tylko biuro  Veritas
we Francji i Lloyd w Anglii odnotowały ich nie mniej niż siedemset trzydzieści.
W tym fatalnym dniu cała rodzina Hersebomów, jak tysiące innych rybackich ro-
dzin, myślała przede wszystkim o tym, który był na morzu. Maaster Hersebom wypły-
wał najczęściej ku zachodniemu wybrzeżu dość dużej wyspy, odległej jakieś dwie mile
od wejścia do fiordu, tej samej, w pobliżu której znalazł Erika. Wziąwszy pod uwagę go-
dzinę rozpętania się burzy można było żywić nadzieję, że udało mu się na czas znalezć
bezpieczne schronienie, choćby osadzając łódz na niskim, piaszczystym brzegu. Lecz
niepokój nie pozwalał Erikowi i Ottonowi czekać do wieczora na potwierdzenie słusz-
ności takiej hipotezy.
Gdy tylko fiord uspokoił się po przejściu huraganu, poprosili jednego z sąsiadów
o pożyczenie łodzi, by wypłynąć na poszukiwania. Pan Malarius koniecznie chciał im
w tej wyprawie towarzyszyć. Wyruszyli więc we trójkę, odprowadzani niespokojnym
spojrzeniem pani Katriny i jej córki.
Choć w fiordzie wiatr prawie się uspokoił, wiał jednak z zachodu i trzeba było użyć
wioseł, by dotrzeć do przesmyku, co zabrało ponad godzinę.
Dotarłszy tam, natknęli się na nieoczekiwaną przeszkodę. Na morzu wciąż jeszcze
szalała burza i fale, rozbijając się o wysepkę zamykającą wejście do fiordu, tworzyły dwa
prądy, które łącząc się z jej drugiej strony, wpadały z impetem w zwężenie przesmyku
jak do leja. Nie można było nawet marzyć o przebyciu go w takich warunkach; paro-
wiec miałby z tym kłopoty, a co dopiero płynąca pod wiatr łódz poruszana wiosłami.
Trzeba było wrócić do Nore i czekać.
Minęła zwykła godzina powrotu, a Herseboma nie było. Lecz nie wrócili także inni
rybacy, którzy wypłynęli tego dnia. Można więc było mieć nadzieję, że nie doszło do
nieszczęścia, że to jakaś wspólna przeszkoda zatrzymała ich poza fiordem. Niemniej we [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl