[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może nie jednak Joseph Kennedy... Stał na wydmie, wiatr szarpał mu ubranie. Wiedział, że musi uciekać, ale nie miał pojęcia,
gdzie... Nie wiedział, czy w ogóle istnieje miejsce, gdzie mógłby uciec. Za nim falujące morze lizało piasek plaży. Kay była w
drodze do Waszyngtonu... Zastanawiał się, czy warto jeszcze walczyć, kiedy i tak wszystko było już przegrane...
Odwrócił się i zaczął wracać w stronę bramy. Samochód prowadzący zjeżdżał właśnie na pobocze i jego światła
oświetliły twarz Horna. Zanim zdążył zejść z linii światła, szczęk rewolweru i strzał; kula przeleciała mu nad głową. W tym
momencie odezwał się w nim instynkt i skoczył w ciemność między samochodami, przebiegł przez drogę i zniknął pomiędzy
wydmami po drugiej stronie. Usłyszał jeszcze kilka wystrzałów, ale jego reakcja była tak szybka, że nikt nie zdążył dobrze
wycelować. Pięć sekund po pierwszym wystrzale Alfred Horn zbiegł już na plażę.
*
Siedziała nie poruszając się, gdy refleksy świateł padały na jej twarz. Wiedziała, że te samochody jadą do willi i trzeba
jakoś ostrzec Alfreda. Zapaliła silnik i zaczęła cofać samochód. Tylne koła zabuksowały w piasku, po kilku sekundach samochód
zapadł się po podwozie, silnik ryczał, lecz maszyna nawet nie drgnęła. Wyłączyła silnik starając się opanować oddech. Czuła
cienki strumyczek krwi na twarzy - chyba skaleczyła sobie czoło. Siły ją opuściły. Przypomniała sobie, że Horn kupił małą butelkę,
kiedy jechali z Waszyngtonu. Odszukała ją pod siedzeniem, odkręciła nakrętkę i pociągnęła dwa duże łyki. Poczuła się o wiele
lepiej.
*
W willi Dolyacki przeniósł telefon na środek pokoju i ustawił go na stoliku. Kiedy rozmawiał, przesuwał palcem po mapie,
na którą spoglądało dwóch stojących obok agentów.
- Jeśli mógłby pan wysłać kilka grup z reflektorami w rejon kanału, pułkowniku, będziemy go mieli... - Jego palec
zatrzymał się na skrawku lądu, graniczącego z jednej strony z otwartym oceanem, a z drugiej oddzielonego od kontynentu
szerokim kanałem.
Odłożył słuchawkę i odwrócił się do jednego z agentów:
- Zarządz natychmiast blokadę na szosach 6 i 28 w miejscu, gdzie przecinają kanał. Powiadomcie Straż Przybrzeżną,
by zwracała uwagę na samotne łodzie. A tutaj, na tym małym lotnisku...
- Myślisz, że może chcieć odlecieć?
- Czemu nie? To niezły pilot...
Agent przejął telefon; kiedy zaczął rozmawiać, spojrzał na twarz Dolyackiego: była czerwona z napięcia, wyglądało, że
zaraz może zacząć płakać. Usta poruszały się, jakby coś mówił. Agent skrzywił się i powrócił do swojej rozmowy.
*
Na zewnątrz samochodu wiatr gwizdał na wystających, metalowych częściach; na niebie nadciągały deszczowe
chmury. Nie miała pojęcia, jak długo będzie musiała tu jeszcze pozostać, ale czuła się lepiej. Miała ochotę wracać do willi
piechotą, ale na co mogła się tam teraz przydać? Te cztery samochody na pewno dotarły już do willi... No, ale może uda się jej
chociaż dowiedzieć, co się tam stało?
Gdzieś daleko na szosie błysnęły reflektory i znikły. Sekundę pózniej błysnęły znowu i zaczęły zbliżać się do niej -
samochód nadjeżdżał z przeciwnej strony, niż znajdowała się willa. Wynikało z tego, że nie jest to żaden z tych, które widziała
poprzednio. Oślepiona światłami, zamknęła oczy; słyszała, że samochód się zatrzymał, i otworzyły się drzwi, wreszcie ktoś
otworzył drzwi jej samochodu i głos z angielskim akcentem wymówił jej imię. Otworzyła oczy i zobaczyła Maxa Bishopa; z
prawdziwym niepokojem pomógł jej wyjść z samochodu.
- Jesteś ranna?
- Nie, wszystko w porządku - potrząsnęła głową.
Stała na silnym wietrze i w deszczu, a on wsiadł do jej samochodu i wyprowadził go na szosę. Po chwili wrócił,
poprowadził ją do swego wozu. Kiedy wsiedli zauważyła, że w dalszym ciągu trzyma butelkę whisky i podała mu ją; rzucił butelkę
na tylne siedzenie.
- Gdzie on jest? - zapytał.
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak, wielkie znaczenie...
Milczała.
- Inspektor FBI, prowadzący tę sprawę, ma rozkaz zabić Alfreda - powiedział łagodnie; usłyszał, jak Kay westchnęła
przeciągle. - Jesteście dziećmi, czego innego oczekiwaliście? Fair play?
- Już nie - zaczęła płakać.
- Więc gdzie on jest?
- Zostawiłam go w willi. Cztery policyjne wozy przejechały obok mnie w tamtą stronę dziesięć- piętnaście minut temu...
Samochód skoczył do przodu. Nie bacząc na ulewny deszcz Bishop gnał całą mocą silnika. Kay szlochała, łzy płynęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]