[ Pobierz całość w formacie PDF ]
elektromagnetycznym potrzasku. Przy odgłosie rozrywanego płótna i
pękających lin kosz runął w dół i o mało co nie został wciągnięty pod wodę.
Obaj pasażerowie musieli płynąć co sił, by wyjść z tego cało - St. Ives i Hasbro
młócili rękami zimną wodę, zmierzając ku dość oddalonej łodzi. W tym czasie
gwozdzie same wyskoczyły z obcasów ich butów, a profesor czym prędzej
wyłowił z kieszeni scyzoryk i sprezentował go maszynie, by ocalić swe
spodnie. W końcu, gdy oddalili się już od pękających lin i podskakującej na
wodzie powłoki balonu, odwrócili się, by popatrzeć.
Przez chwilę ich kosz utrzymywał się na powierzchni, ale nagłe
szarpnięcie wciągnęło go pod wodę. Tkwił tak, zawieszony tuż pod
powierzchnią. Wciąż uwiązany do kosza balon leżał płasko na falach, unosząc
się i opadając w ich rytmie. Napierające od wewnątrz gazy rozrywały szwy
wydając odgłosy przypominające wystrzały z karabinu, a gorące powietrze
ulatywało z sykiem do atmosfery, jakby jakiś olbrzym deptał nieszczęsną
powłokę balonu.
W ciągu kilku minut zapadnięty balon podążył w ślad za gondolą, jak
spłoszona kałamarnica, by nie ukazać się nigdy więcej. St. Ives i Hasbro
płynęli dalej, nie wierząc jeszcze w swoje szczęście. Gdyby żaglowiec nie
wysłał po nich łódki, utonęliby niechybnie. Sam Parsons nie miał co do tego
wątpliwości i powitał ich na pokładzie nie żałując kąśliwych uwag.
- To ci dopiero był pokaz! - zwrócił się do St. Ivesa, który człapał ku
frontowej kabinie. - Nie przypominam sobie równie odkrywczej metody
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 80
badań. Mam nadzieję, że sporządził pan dokładne notatki. Na pańskiej twarzy
nawet z tej odległości widziałem wyraz naukowego olśnienia. Gdybym był
malarzem, uwieczniłbym ten widok dla pana... - pokpiwał Parsons w tym stylu,
chichocząc zza obfitej brody. Opuściwszy zaznaczony czerwonymi bojami
rejon, skierowali się ku Dover.
W tym czasie, kiedy oni unosili się nad cieśniną, ja również byłem w
powietrzu; zmierzając do Sterne Bay, spoglądałem ze sterowca na szarą
powierzchnię morza pode mną, czując się panem swojego losu. Jeszcze w
Norwegii sprawa chłodni przestała być dla mnie tajemnicą. Minęło jednak
trochę czasu od mojego spotkania z kapitanem Bowkerem i wiele mogło się od
tej pory wydarzyć. Mogę tam nawet nikogo nie zastać, zwłaszcza że lód może
być już teraz niepotrzebny. Z drugiej strony mogę dość łatwo znalezć sposób,
by zrobić, co do mnie należy.
W Koronie dowiedziałem się, że profesor i Hasbro jeszcze nie wrócili
ze swej balonowej eskapady. Parsonsa również nie było. Zmartwił mnie taki
obrót sprawy; nawet towarzystwo sekretarza byłoby lepsze niż samotność.
Usiadłem na skraju łóżka. Miałem do wyboru - pójść na piwko lub uciąć sobie
drzemkę. Z jednej strony nie chciałem uciekać w sen przed obowiązkami; z
drugiej - picie i sen to, żałosny co prawda, substytut towarzystwa. Gdy tak
siedziałem, przypomniało mi się niedawne pukanie do drzwi; zdałem sobie
sprawę, że może mi się przyśnić dalszy ciąg tej koszmarnej historii. Kto mi
zagwarantuje, że drzwi nie uchylą się bezszelestnie i jakaś piekielna
konstrukcja nie wtoczy się, niby melon z syczącym lontem, na środek pokoju...
Nie, drzemka nie wchodzi w rachubę. W takim razie co robić? Mogłem
pójść do chłodni, ale w roli Abnera Benbowa nie miałem szans. Przebranie?
Może peruka i sztuczny nos coś by dały, ale zarzuciłem ten pomysł, bo czegoś
takiego właśnie by się po mnie spodziewali. Moim asem atutowym mógł
okazać się fakt, że do głowy im nie przyjdzie, iż wróciłem do Sterne Bay.
Byłem gotów stawić im czoła, ale nie warto narażać się na niepotrzebne
ryzyko.
Wyszedłem drzwiami na drugim piętrze z tyłu zajazdu. Rozchwiane
schody prowadziły w dół obok zachwaszczonego ogródka. Minąłem bramę i
znalazłem się na brzegu zatoki. Chyba z tuzin łodzi kołysało się jedna przy
drugiej wzdłuż pomostu z nadgniłych desek, który sięgał dobrych pięćdziesiąt
metrów w głąb morza, kończąc się gęstwą połamanych słupów. Wokół nie
było nikogo.
Był to czas odpływu i wzdłuż niskiego falochronu pozostał wąski pas
małych, okrągłych kamyków. Podążyłem wzdłuż tego pasa z zamiarem
powrotu do miasteczka w pewnej odległości od Korony ; chciałem zmylić ich
na wypadek, gdyby rzeczywiście czyhali na mnie i obserwowali zajazd.
Kilkaset metrów dalej przeskoczyłem z powrotem na drugą stronę
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 81
falochronu i podążyłem wąskim chodnikiem pomiędzy dwoma obrośniętymi
winem domkami. Wydostałem się stamtąd niedaleko od miejsca, gdzie upadł
żebrak, zastrzelony, zanim zdążył wydostać ode mnie tych parę groszy.
Maszerowałem dość żwawo w kierunku chłodni, ale nagle moją uwagę
przykuły otwarte drzwi Kufelka .
Wciąż nie byłem pewien, czy to mój gumowy słoń rzeczywiście leżał w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]