[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wieczorem atoli sądy zyskały bardzo ważną podstawę, ponieważ z nauki powrócił do domu
tylko wyżeł, a jego nauczyciel już nieobecnością podkreślił swą winę. Do póznej nocy
przeciągnęły się rozprawy o zuchwalstwie przestępstwa, a kobiety gorycz swojego, oburzenia
w małej tylko części złagodziły nadzieją kary, którą Sarmata poprzysięgał wywrzeć na
grzbiecie złoczyńcy w imię sprawiedliwości.
- Za taką kurę śmiało można oddać koguta i dwie inne kury! - mówiła Polusia do matki w
chwili, kiedy już klęknęła do pacierza przed udaniem się na spoczynek nocny.
Ajnemerowa nic na to nie odpowiedziała, raz - że ją pod noc zawsze męczyła czkawka,
następnie - że mimo wszystko nieustannie narzucał się jej umysłowi związek między
zniknięciem z domu białej kury a obecnością w domu psa czarnego.
Nazajutrz od samego rana gospodyni zabrała się do nadziewania kiełbas i kiszek; Julek
uprzyjemniał jej to zajęcie opowiadaniem o krajach, gdzie się rodzą rodzynki, ryż, cynamon,
pieprz i inne rzeczy potrzebne w kuchni; Wiktusia klęczała na ławce przy oknie, śliniła sobie
palce i rysowała nimi różne figury po szybach. Naraz mała porwała się, przybiegła do
Ajnemerowej i poczęła jej z zapałem opowiadać, iż widziała w tej chwili przez okno, jak
czarny pies pochwycił w pysk czarną kurę, aż się z niej pióra posypały, i poszedł do boru.
Na wieść o tym zrywa się gospodyni od kiełbas, kiszek, bierze w rękę garstkę kaszy,
wybiega przed dom, nawołuje;  Tiu, tiu, tiu, tiu! Odgłos ten sprowadził niebawem do
jednego punktu wszystkie kury i teraz je dopiero Ajnemerowa przeliczyła wzrokiem parę
razy. Istotnie, znowu brakowało jednej sztuki, i właśnie tej, którą Wiktusia wymieniła, czarnej
kury. Wróciła, a stając przed filozofem z założonymi rękoma rzekła:
35
- Już tam jak mnie tknie co takiego, to choćby ludzie nie wiem co mówili, zawsze na moje
wyjdzie!... Zaraz mówiłam wczoraj: Olfąs Olfąsem, wiadome rzeczy, że obwieś, rodzoną by
matkę sprzedał, ale mi się nie podobał ten warszawski czarny pies!... I widzi pan, żem
przeczuła!...
Julek wprawdzie nie słyszał, żeby gospodyni mówiła wczoraj coś podobnego, jednakże nie
myślał zaprzeczać. Założył sobie jednę nogę na kolanie drugiej, stuknął kilka razy fajeczką o
obcas, wytrząsnął na podłogę popiół i nakładając świeżą porcję tytoniu rzekł;
- Ma się rozumieć! Bywają takie osoby jasnowidzące, które to i owo przewidzą,
przepowiedzą.
- Mój panie - ciągnęła dalej Ajnemerowa - i nikt tego zaś nie widział, jeno Wiktusia, to
małe dziecko, co jest bez najmniejszego grzechu... A wczoraj znowu nikt tego nie
przewidział, jeno ja jedna... Cóż pan powiesz na to?
Gospodyni była teraz tak szczęśliwa z siebie, że w chwilowym zapomnieniu o stracie
dwóch kur brudna jej twarz rozjaśniła się, wypogodziła, a oczy błyszczały.
- Jasnowidzenie, słowo uczciwości daję, jasnowidzenie! - rzekł Julek pragnąc w duszy,
aby gospodyni zasiadła do roboty, ponieważ właśnie przypadała kolej nadziewania słodkich
kiszek z rodzynkami.
Ona jednakże znajdowała się w tym duchowym stanie, w którym człowiek niezbędnie
pragnie, aby go podziwiano, i wyprawiła Wiktusię w poselstwie do Sarmaty, żeby
 koniecznie przyszedł, bo jest bardzo ważny interes . Pan Benedykt oświadczył, że nie myśli
przychodzić, bo się jeszcze nie pozbył pcheł, które wczoraj z sobą zabrał siedząc wieczorem
między babami.
- Oho, jegomość zacznie pewnie od dziś słabować! - rzekła gospodyni, znacząco
spoglądając na Julka. - Gdzież ma być dnia dzisiejszego sprawiedliwość jaka?
Potem się zwróciła do Wiktusi z pytaniem:
- Cóż jegomość robi?
- A chodzi se po pokoju i tak butami mocno wali w podłogę, aż człowieka strach zbiera!
- I nic ci więcej nie powiedział?
- Powiedział, a jeno:  Obetrzej sobie, smarkulo, tę świeczkę pod nosem, bo jak ja ci ją
kiedy utrę, to ci będzie niezdrowo! Straszniem się zlękła!...
Tak jest, Sarmata okrągłe dwa dni  słabował , a tu jeszcze trzecia kura przepadła; Olfąs do
domu nie powrócił i  było w domu urwanie głowy, sprawiedliwości zaś nie było żadnej .
Dopiero trzeciego dnia, około dziesiątej z rana, uchyliły się drzwi od izby gospodyni i dał się
słyszeć basowy głos Benedykta Ochoty.
- Zjadłbym rosołu z kurzyny, tylko żeby był esencjo...
Jeszcze nie dokończył wyrazu, gdy Ajnemerowa rozwarła już gębę:
- Oho, kurzyny! A jakże, kurzyny!... W takim domu akurat być może kurzyna. Czy tu
czuje kto jaką sprawiedliwość?... Tu nie tylko kurzyny, ale wszystkiego braknie niezadługo!...
Potokiem sypały się wyrazy, zdania nie dokończone, a od czasu do czasu brzęknął rzucony
ze złością na ziemię nóż, pogrzebacz lub stuknął pchnięty nogą stołek. Sarmata ciągle
wystawał pod drzwiami, słuchał podparłszy bok jedną ręką uzbrojoną w harapnik, a drugą
pokręcał wąsy czernione. W tym położeniu zastała go w sieni Polusia, która posłyszała z
krowiarni krzyk mamusi i pędziła, ciekawa, co się dzieje.
- Polusiu, co się tu takiego stało? - spytał dziewczyny pan Benedykt jak człowiek, który
powrócił z jakiejś dalekiej podróży.
Tylko takiego pytania potrzeba było Polusi, żeby zaczęła wrzeszczeć na wyścigi z
mamusią, aż nareszcie ogłuszony i zniecierpliwiony Sarmata tupnął nogą, uderzył przy tym
harapnikiem w podłogę i krzyknął strasznym głosem:
- Cicho, do kroćset tysięcy!
36
I natychmiast obie kobiety umilkły, tylko Wiktusia, przestraszona w izbie głosem pana
Benedykta, spadła z ławki na ziemię. Wiedziano, iż gdy się jegomość tak niecierpliwi, klnie,
tupie, to chociaż już wyszedł z izby, ale jeszcze  słabuje i broń Boże mu się sprzeciwiać.
Teraz Sarmata uchylił znowu drzwi i piorunującym głosem huknął:  Rosołu! Potem
odwrócił się do wystraszonej Polusi z tymi słowy:
- Gadaj mi porządnie wszystko, co się tu stało!
Dziewczyna opowiedziała, że warszawski czarny pies kury z domu w bór wynosi, że Olfąs
jeszcze nie wrócił, że ona musi Kasztana poić, czyścić, karmić, że mamusia przy takiej
robocie około zabitego wieprzka ma tyle utrapień, a tu w domu nie ma żadnej
sprawiedliwości.
Pan Benedykt usiadł teraz w ganku, oparł oba łokcie na poręczy ławy, wyciągnął przed
siebie grube jak kłody nogi w długich butach i myślał o czymś chrząkając co chwila.
Nareszcie wstał, poszedł do swojej izby, nalał sobie lampkę piołunówki, wypił, zdjął znad
łóżka róg myśliwski, wyszedł z nim na ganek i zaczął trąbić potężnie. Głos rogu poleciał w
bór rozlegając się echem. Starszy Ochota zawsze tak trąbił, ile razy chciał zwołać borowych, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl