[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mężczyzna wziął torbę i ruszył dowyjścia.
- Jeżeli pojedziesz doAdelaide, niewracaj tu!
Nick zacisnął pięści. Z całych sił powstrzymał chęć, by
przytulić Jennyi wyznać jej prawdę. Kobieta czuła się urażo-
na, alena pewnoszybkopogodzi się z sytuacją.
Zbiegł ze schodów. Jennyusłyszała ryk silnika. Odjechał.
Odszedł od niej do innej kobiety.
Zszokowana, usiadła na kanapie. Patrzyła przedsiebiepu-
stymwzrokiem. Azypłynęłyjej po policzkach. Ztrudemsię
opanowała. Ladamoment mógł zjawić się Jed. Widokroztrzę-
sionej Jenny nie wpłynąłby dobrze na chłopca. Poczułby się
zawiedziony, żeNicknawet się z nimniepożegnał.
Czy Nick wróci? Postawiła mu ultimatum. Ale przecież
musi wrócić poswoje rzeczy.
Corobić? Czybiernieczekać na przyjazd Nicka i spokoj-
nie omówić sprawę Adelaide? O nie! Jenny nie zniosłaby
siedzenia z założonymi rękami. Zbyt wielką wagę przywiązy-
wała doswojej miłości doCarltona, abytak łatwozdać się na
los szczęścia. Postanowiła walczyć.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
172
Zaczęła chodzić tami z powrotemposalonie. ZanimNick
przyjedzie do Litton, może być za pózno. Więzy łączące go
z Adelaideutrwalą się, a ultimatumJennyposłużyza pretekst
doostatecznegorozstania się z nią.
Nie może czekać. Musi pojechać za nim. Zapewnić, że
wspólnie zaopiekują się Adelaide i jej dzieckiem. Nie zna
jednak adresu Wittonów.
Nick trzymał swojedokumentywdolnej szufladziebiurka.
Jenny tamwłaśnie zaczęła szukać jakiegoś śladu. Wysypała
zawartość szufladyna podłogę. Spostrzegła zieloną książecz-
kę oszczędnościową. Widniał wniej jeden zapis: wpłata sie-
demdziesięciu pięciu tysięcydolarów, dokonana nazajutrz po
ślubie. %7ładnych innych wpłat ani - coważniejsze - Wypłat.
Czymwięczapłacił za auto?Zaremont nafarmie?Czyma
jakieś oszczędności? A jeśli ma pieniądze, to dlaczego się
z nią ożenił? Tych Informacji nikt nie mógł jej udzielić. Na
razie czeka ją inne zadanie: odzyskać męża.
Trafiła na pustą kopertę, zaadresowaną doAdelaide Wit-
ton. Na zagranicznymznaczkuniebyłostempla, a na odwro-
ciektoś przystawił pieczęć firmy, wktórej pracował Nick.
Jennybylejakwsunęła dokumentydoszuflady. Musi jesz-
cze zadzwonić doweterynarza, zaprowadzić Jeda doBryana
i poprosić jegomatkę oopiekę nadchłopcem, a potemszybko
wsiąść wsamolot doNowegoJorku.
Taksówka zatrzymała się przed wysokim budynkiem,
wktórymJennymiała nadzieję zastać Adelaidei Nicka.
- Totutaj - oznajmił kierowca.
Zapłaciła i wysiadła. Zadygotała z zimna. Zbyt lekko się
ubrała. Pchnęła szklane drzwi i wkroczyła do obszernego,
niemal pustegoholu:
Do otwarcia windy potrzebowała klucza. Nie chciała
uprzedzać domofonemoswojej wizycie.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
173
- Czycoś się stało?- zagadnęła jakaś kobieta.
- WłaśnieprzyleciałamdoNowegoJorkui chciałamzro-
bić niespodziankę pani Adelaide Witton, która mieszka na
ósmympiętrze- wyjaśniła Jenny, starając się Wzbudzić zaufa-
nie.
- To pani przyjaciółka? - spytał towarzyszący kobiecie
młodymężczyzna. Zmierzył Jennywzrokiem, jak gdybypo-
dejrzewając, żema przedsobą włamywaczkę.
- Tak- odparła, niecomijającsię z prawdą.
- Chyba nic się nie stanie, jeżeli otworzymypani windę
- zdecydowała kobieta, wkładającklucz dozamka.
- Dziękuję.
Jennyuśmiechnęła się zwdzięcznością i wsiadła pospiesz-
nie. Nadal niewiedziała, odczegozacząć rozmowę z Adelaide
i Nickiem.
Energicznie zapukała do drzwi. Nikt nie otworzył. Może
Nickzabrał kobietę na kolację dorestauracji?
- Pani jest przyjaciółką Addie?- odezwał się za jej pleca-
mi cichy, drżącygłos.
Odwróciła się. Przez szparę wdrzwiach zablokowanych
łańcuchempatrzyłananią staruszka owyblakłych niebieskich
oczach.
- Dopiero co przyleciałam do Nowego Jorku i byłam
pewna, że zastanę ją wdomu- wyjaśniła Jenny.
- Zwykle bywa wmieszkaniu o tej porze, ale dziś nie jest
zwykłydzień. Codziesięć minut jakiś książę wydzwaniał do
tegomiłegopana Carltona.
- Pana Carltona? - powtórzyła Jenny. Skąd Murad wie-
dział, że Nick pojechał do Nowego Jorku? Chyba że Nick
rozmawiał z nimrano.
- Wyobraża sobiepani, ileten książę zapłaci za telefon?
- Wątpię, żeby musiał się liczyć z każdym groszem -
stwierdziła Jennyironicznie.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
174
- Addie bardzosię przejęła. Zrobił się z niej kłębek ner-
wów. Książę powtarzał, żebysię nie martwiła, ale ona wciąż
płakała i mówiła, że jej mąż nie żyje.
- Nie żyje?
- Aktotomoże wiedzieć? - ożywiła się staruszka. - Sie-
działamprzyniej, żebynie była sama. Kiedywreszcie pojawił
się pan Carlton, zadzwonił do księcia, a Addie podsłuchała
z drugiegoaparatu. Złe wieści.
- Tak? - Jennyopanowała się resztką woli.
- Zdajesię, żeksiążę znalazł kryjówkę terrorystów, wktó-
rej trzymają męża Addie, i wysłał tam swoje oddziały na
ratunek zakładnikowi.
- Mój Boże!
- Addie tak się zdenerwowała, że dostała bólówporodo-
wych. Biedaczka, pewnie straci dziecko...
- Ależ nic podobnego - zaprzeczyła Jenny stanowczo.
- To tylko miesiąc przed terminemi przecież będzie miała
świetną opiekę lekarską.
- Tosamopowiedział ten miłypanCarlton. Zaraz wezwał
karetkę i zawiózł Adelaide doszpitala.
- Doktórego?
- DoGłównegoMiejskiego.
- Dziękuję.
Jenny, rzuciła staruszce uśmiech na pożegnanie i natych-
miast znalazła się na dole. Pół godzinypózniej stanęła przed
okienkieminformacji wszpitalu. Działała spontanicznie, bez
żadnego planu. Kierowała się tylko chęcią zobaczenia i do-
tknięcia Nicka.
- Wczymmogę pani pomóc? - powitała ją recepcjoni-
stka.
- Czy Adelaide Witton została dziś przyjęta na oddział
położniczy?
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
175
- Chwileczkę. - Urzędniczka wystukała coś na klawiatu-
rze komputera. . Tak, o godzinie szesnastej piętnaście.
- Czyjuż urodziła dziecko?
- Brak zapisu. Proszę wejść na oddział i porozmawiać
z lekarzem. Czwarte piętropolewej.
- Dziękuję.
Wjechała windą na oddział położniczyi skierowała się do
pokoju pielęgniarek.
- Przepraszam- zwróciła się do siostry, robiącej jakieś
zestawienia. - CzyAdelaideWilton już urodziła?
- Nie. Zpierwszymdzieckiemtona ogół długotrwa.
- Aczyten pan, któryjąprzywiózł, jest tujeszcze?
- Niewiem, aleproszę zajrzeć dopoczekalni, na lewo.
Jennyskręciła doniewielkiego, sterylnie czystegopomie-
szczeniai sercejej zabiło. Nicksiedział na plastikowymkrze-
śle z pochyloną głową, Na jegotwarzymalowała się rozpacz.
- Nick-odezwała się cicho.
- Jenny?- Podniósł zdumionywzroki zerwał się na nogi.
Spostrzegła wjegooczach błysk uczucia. Niewiele my-
śląc, padła mu wobjęcia.
- OBoże, Jenny, toniezłudzenie?Tonaprawdę ty?
- Niemogłampozwolić ci odejść, skorotegoniechciałam.
- Czegonie chciałaś? - spytał Nick, patrzącna nią łako-
mymwzrokiem.
- Właściwie wszystkiego, zwłaszcza zaś nie chciałamci
stawiać ultimatum.
- Agdzie Jed?- rozejrzał się Nick.
- Przenocujeu Pearsonów.
- Zostawiłaś Jeda, żebyprzyjechać tuza mną?
- Oczywiście. Jed jest moimsynem. Ty jesteś moimmę-
żem. Nie możesz zostać z Adelaide, zastępując jej Dona. Po
prostu nie możesz. I nieważne, couzgodniliśmyna początku
naszegomałżeństwa.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
176
- Ależ ja wcale nie myślałemozastępowaniu Dona. Mi-
łość niezna zastępstw! - oświadczył z przekonaniem.
- Todlaczegopojechałeś zobaczyć się z nią?
- WNowymJorkumiałemsię przesiąść nainnysamolot.
- Dokąd?Zabrałeś z domu tylkomałą torbę podróżną.
- Na Bliski Wschód. Postanowiłemoddać się wręceterro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]