[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oznacza, że jesteśmy podłączeni do większej bazy danych niż policja. Kie-
dy następnym razem stary Werbel zechce z nim pogadać, gość będzie zadowolony,
że oddał nam przysługę. Jednak dzisiaj, człowieku, dzisiaj czuje się udupiony.
Rydell przypomniał sobie, jak wpadł na barbecue do Wielkiego George a
Kechakmadze, który próbował namówić go do wstąpienia do National Rifle As-
sociation.
Macie tu dużo Rosjan w policji?
Tutaj? Mnóstwo.
To trochę zabawne, że tak wielu z nich wstępuje do policji.
Dobrze pomyśl, człowieku. Przecież żyli w państwie policyjnym. Może
przyzwyczaili się.
Svobodov i Orlovsky wsiedli do szarego kolosa. Warbaby podszedł do patrio-
ta, podpierając się duraluminiową kulą. Policyjny samochód uniósł się nieco na
amortyzatorach, po czym zaczął mruczeć i dygotać; deszcz bębnił o jego maskę,
gdy Orlovsky zapuścił silnik.
Jezu powiedział Rydell nie przejmują się, że ktoś ich zobaczy, no
nie?
Oni chcą, żeby ich zobaczono rzucił mimochodem Freddie, gdy Warba-
by otworzył tylne drzwiczki i zaczął mozolnie gramolić się do środka.
Jedziemy rzekł Warbaby, zatrzaskując drzwi. Wymagania protokołu.
My odjeżdżamy pierwsi.
Nie tędy ostrzegł Freddie. Przejechalibyśmy przez Candlestick Park.
Tamtędy.
Tak potwierdził smutno Warbaby. Musimy coś załatwić w centrum.
Centrum San Francisco robiło wrażenie. Całe otoczone wzgórzami, zbudowa-
ne na pagórkach lub między nimi, pozytywnie wpływało na Rydella. Był gdzieś.
W konkretnym miejscu. Chociaż nie umiał powiedzieć, czy podoba mu się tutaj.
Może tylko to miasto tak dalece różniło się od LA i było nieustannie oblewane
potokiem sączącego się zewsząd światła. Czuł, że przybył tu jakby z innego świa-
ta, wśród tych starych, stłoczonych budynków, nie nowszych od tego ze stromym
dachem (a wiedział, że i ten jest stary). Chłodne wilgotne powietrze, para unoszą-
ca się z kratek na chodnikach. I ludzie na ulicach, ale nie tacy zwyczajni: ludzie
81
mający dobrą pracę i ciuchy. Dziwne miejsce.
Nie, człowieku, w lewo, w lewo! Freddie zabębnił w oparcie jego fotela.
Kolejny schemat, którego trzeba się nauczyć. Sprawdził położenie kursora na wy-
świetlonej mapie, szukając przecznicy w lewo, którą mógłby dojechać do hotelu
Morrisey .
Nie wal w fotel pana Rydella rzekł Warbaby z dwumetrową rolką faksu
w rękach kiedy prowadzi.
Faks przyszedł, kiedy ruszyli. Rydell domyślił się, że to dane Blixa, faceta,
któremu poderżnięto gardło.
Fassbinder powiedział Freddie. Słyszałeś kiedyś o Rainerze Fassbin-
derze?
Nie jestem w nastroju do żartów, Freddie.
Nie żartuję. Wprowadziłem tego Blixa do programu Rozdzielonych ,
człowieku; zeskanowane zdjęcie sztywniaka, które przysłali ci wcześniej Rosja-
nie. Wygląda zupełnie jak Rainer Fassbinder. I to po śmierci, z poderżniętym gar-
dłem. Ten Fassbinder musiał być przystojnym facetem, nie?
Warbaby westchnął.
Freddie. . .
No, w każdym razie Niemcem. Narodowość zgadza się z. . .
Pan Blix nie był Niemcem, Freddie. Tu piszą, że pan Blix nie był nawet
panem Blixem. Daj mi poczytać. A Rydell potrzebuje spokoju, żeby przyzwyczaić
się do jazdy po mieście.
Freddie mruknął coś, a potem Rydell usłyszał, jak bębni palcami w mały kom-
puter, z którym się nie rozstawał. Rydell znalazł przecznicę w lewo, której szukał.
Pobojowisko. Ruiny. Ogniska w stalowych beczkach. Skulone postacie, twarze
blade jak u wampirów.
Nie hamuj powiedział Warbaby. I nie przyspieszaj.
Z grupki zgarbionych postaci wyleciało coś, wirując w powietrzu, chlapnęło
o przednią szybę, przywarło, a potem odpadło, zostawiając brudnożółtą smugę.
Czyżby było szare i zakrwawione jak kawałek jelita?
Czerwone światło na skrzyżowaniu.
Przejedz polecił Warbaby. Rydell usłuchał wśród klaksonów. %7łółte
świństwo zostało na szybie.
Zatrzymaj. Nie. Na samym chodniku. Właśnie. Opony patriota miękko
podskoczyły na nierównym krawężniku. W skrytce na rękawiczki.
Kiedy Rydell otworzył ją, zapaliło się czerwone światełko. Windex, plik sza-
rych papierowych ściereczek i pudełko jednorazowych chirurgicznych rękawi-
czek.
Zrób to rzekł Warbaby. Nikt nie będzie nas niepokoił.
Rydell włożył rękawiczkę, wziął windex i ściereczki, wysiadł.
82
Nie dotknij niczego powiedział do siebie, myśląc o Sublecie. Spryskał
żółtą smugę sporą porcją windexu, zmiął w dłoni trzy ścierki i wytarł szybę do
czysta. Zciągnął rękawiczkę na wilgotne ścierki, tak jak nauczono go w akademii,
ale potem nie wiedział, co z nią zrobić.
Wyrzuć poradził Warbaby z samochodu. Rydell zrobił to. Potem od-
szedł pięć kroków od wozu i zwymiotował. Otarł usta czystą ściereczką. Wsiadł,
zatrzasnął drzwi, zamknął je, po czym schował windex i ścierki do schowka na
rękawiczki.
Ulżyło ci, Rydell?
Zamknij się, Freddie rzekł Warbaby. Zawieszenie patriota zaskrzypia-
ło, gdy pochylił się naprzód. Prawdopodobnie resztki z rzezni powiedział.
Jednak dobrze, że zachowałeś ostrożność. Opadł na fotel. Mieliśmy tu
kiedyś grupę nazywaną Miecz Zwini . Słyszałeś o nich?
Nie odparł Rydell. Nigdy.
Kradli gaśnice z budynków. Napełniali je krwią wziętą z rzezni. Jednak
rozpuścili plotkę, rozumiesz, że to ludzka krew. I z tym gaśnicami ruszyli na de-
monstrację wyznawców Jezusa. . .
Jezu powiedział Rydell.
Właśnie zgodził się Warbaby.
Widzisz te drzwi? zapytał Preddie.
Jakie drzwi?
W holu hotelu Morrisey Rydell miał ochotę szeptać, jakby był w kościele
lub w domu pogrzebowym. Dywan był tak miękki, że najchętniej położyłby się
na nim i zasnął.
Te czarne.
Rydell dostrzegł czarno lakierowany prostokąt, zupełnie gładki, nawet bez
klamki. Teraz, kiedy o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że nie pasowały do reszty
wystroju. Cały hol był z politurowanego drewna, lśniącego mosiądzu, tafli krysz-
tału. Gdyby Freddie nie powiedział mu, że to są drzwi, wziąłby je za jakieś dzieło
sztuki albo obraz.
Taak? I co z nimi?
To wejście do restauracji wyjaśnił Freddie. Tak drogiej, że nawet nie
można tam wejść.
No odparł Rydell jest ich mnóstwo.
Nie, człowieku upierał się Freddie. Chcę powiedzieć, że nawet gdy-
byś srał forsą, nie mógłbyś tam wejść. Prywatny klub. Japoński.
Stali opodal stanowiska ochrony, podczas gdy Warbaby rozmawiał z kimś
przez hotelowy telefon. Trzej faceci pełniący służbę za kontuarem nosili mun-
dury IntenSecure, naprawdę eleganckie, z mosiężnymi odznakami na czapkach
83
z daszkiem.
Rydell zaparkował patriota w podziemnym garażu, kilka pięter pod parterem
budynku. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego; tłumy ludzi w białych kuchen-
nych kitlach nakładające na setki talerzy jakąś podejrzanie wyglądającą sałatkę,
małe odkurzacze Sanyo brzęczące pastelowymi hordami, cały ten sprzęt, które-
go istnienia nie podejrzewałbyś, stojąc tutaj w holu. W apartamentach, w których
mieszkał z Karen Mendelsohn w Knoxville, były te małe koreańskie roboty, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]