[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dostali od Doyle'a i mimo gorąca owinęli się kocami, co było jedynym sposobem na
uciążliwe insekty. Zasnęli, gdy zrobiło się trochę chłodniej.
Następnego dnia wczesnym popołudniem dotarli do małego miasteczka Woodbridge.
Z wyjątkiem kilku domów z cegły stojących na rynku resztę zabudowań stanowiły drewniane
chaty. Shaw wskazał na napis wiszący na stajni:
- Wynajem koni. Może jednak uda mi się przeżyć.
Troy podał mu woreczek ze złotymi monetami.
- Kup jakiegoś dobrego, bo będę jechał razem z tobą. Nie ma ceny, jakiej bym nie
zapłacił za zejście z tego muła.
Troy przygotował historyjkę wyjaśniającą wszystkie okoliczności. Shaw powiedział,
że spadł z konia i skręcił kostkę. Druga para spodni całkowicie zakryła bandaże, a fakt, że
prawie nie mógł chodzić, nadał tej historii cechy wiarygodności. Troy ostrożnie trzymał się z
dala, kiedy dobijali targu i podszedł dopiero, gdy właściciel stajni kiwnął na niego, by
zaprzągł konia Shawa do ich nowego powozu. Troy narobił zamieszania, nie wiedząc do
czego przyczepić łańcuchy i postronki; dostał pięścią w ucho i usłyszał stek wyzwisk.
Odszedł na bok, przykładając rękę do obolałego ucha i patrząc, jak mężczyzna sam zaprzęga
konia, zastanawiał się, jaki sposób zabicia tego skurwysyna dałby mu największą satysfakcję.
Załadowali wszystkie rzeczy do powozu, przywiązali z' tyłu starego muła i ruszyli w
drogę. Nie mogli się spieszyć, gdyż Shaw zaczął coraz bardziej narzekać na nogę. Troy starał
się nie okazywać zmartwienia gorączką, która pod wieczór wystąpiła u rannego - na szczęście
rano nie było po niej śladu. Shaw zażywał codziennie penicylinę, która skutecznie nie
dopuszczała do rozwinięcia się infekcji. Wszystko powinno być w porządku.
Jadąc powoli, dopiero po tygodniu dotarli do Richmond. Przybyli tam póznym
popołudniem, kiedy drzewa rzucały długi cień na wąskie uliczki.
- Zliczne miasto - powiedział Shaw. - Jedno z moich ulubionych.
- Czy jedziemy do tego twojego hotelu Blue House?
- Tak, znają mnie tam, nie jest zbyt drogi i mają dobrą kuchnię. Często zatrzymują się
w nim kupcy, którzy nie lubią wyrzucać pieniędzy w błoto. Pojedziemy okrężną drogą. Aadne
domy, prawda?
- Tak, naprawdę wspaniałe. Boli cię noga?
- Ma się już o wiele lepiej. Protestuje tylko, kiedy ją zbyt nadwerężam. Poza tym
operacja się udała, doktorze. Co to są za tabletki, które codziennie zażywam?
- Mówiłem ci już. To stary, rodzinny sekret na zwalczanie gorączki. Wydaje mi się, że
i tym razem zdał egzamin.
- Z pewnością. Spójrz tam. Widzisz ten duży, biały dom ogrodzony żelaznym płotem?
- Tak, widzę, i co z tego?
- To, że należy do człowieka, którego znam jako pułkownika Wesleya McCullocha.
Następną rzeczą, jakiej się musimy dowiedzieć, to czy jest to ten sam człowiek, którego
szukamy.
Troy pociągnął mocno za lejce. Koń parsknął, protestując przeciwko takiemu
traktowaniu i zatrzymał się. Troy wpatrywał się w dom, jak gdyby usiłował przeniknąć
wzrokiem przez ściany.
Czy odnalazł go?
Czy był to już koniec polowania, czy też dopiero początek?
ROZDZIAA 26
Zapiski Robbie'ego Shawa
Mój nowy amerykański przyjaciel był bez wątpienia dziwnym człowiekiem i nigdy
nie wiedziałem, czego się można po nim spodziewać. Nie chodzi mi o to, że był mało zaradny
albo tchórzliwy - drobna przygoda z rozbójnikami pokazała, na co go stać. Nurtował mnie
jego sposób bycia jak również pewne inne drobne rzeczy. Był bardzo zdeterminowany. Ta
determinacja przepełniała cale jego dało, kiedy siedział z zaciśniętymi szczękami i wpatrywał
się w dom McCullocha, jak gdyby chciał go wzrokiem wysadzić w powietrze. Muszę
przyznać, że kiedy patrzyłem na niego, ciarki przeszły mi po plecach i pomyślałem, że nie
chciałbym nigdy stać się wrogiem tego człowieka.
- Okay, wystarczy. Gdzie teraz? - powiedział, uderzając lejcami w grzbiet konia.
- Skręcimy w trzecią ulicę.
Jego sposób wyrażania się, jego język, był częścią tej zagadki. Co, u licha, znaczy
okay"? Wydaje mi się, że gdzieś już słyszałem to słowo, ale nie mogę sobie przypomnieć,
gdzie to było. Troy używał też czasami innych dziwnych zwrotów, które wypowiadał w
bardzo naturalny sposób, zwłaszcza kiedy był rozluzniony. Przestałem go o to pytać,
ponieważ zawsze zbywał mnie jakimś niejasnym wyjaśnieniem i natychmiast zmieniał temat.
Ale gdzie on się nauczył mówić w ten sposób? Dość dobrze znam Nowy Jork i nie mam
żadnych wątpliwości, że nie mówi jak nowojorczyk. Ale to jeszcze nie wszystko. Czasami
mam wrażenie, że należy do jakiejś tajnej organizacji, jakiegoś tajemniczego zakonu
mieszczącego się na wyspie odizolowanej od świata, że jest szalonym bohaterem stworzonym
przez Edgara Allana Poe. Miałem ogromną ochotę zobaczyć, co ukrywa w tych swoich
torbach, ale zdawałem sobie sprawę, że lepiej, abym się do nich nie zbliżał. I ta jego wiedza
medyczna... Nigdy nie spotkałem lepszego lekarza. To zdumiewające. Rana po kuli goiła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]