[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak się pani czuje, panno Stackhouse? - spytała młoda lekarka trochę zbyt głośno. Była
szczupłą brunetką o dużych, brązowych oczach i pełnych ustach.
- Piekielnie - szemrałam.
- Mogę to sobie wyobrazić - przyznała. Przyglądając mi się, co rusz kiwała głową. Moim
zdaniem nie mogła sobie wyobrazić mojego samopoczucia. Założyłabym się, że nigdy wielokrotny
morderca nie pobił jej na cmentarzysku.
- Straciła pani również babcię, nieprawdaż? - zapytała ze współczuciem. Leciutko kiwnęłam
głową. - Mój mąż zmarł mniej więcej sześć miesięcy temu - ciągnęła. - Wiem, co to smutek. Odwaga
jest trudna, prawda? -  No, no, no . Zrobiłam pytającą minę. - Miał raka - wyjaśniła. Usiłowałam
przekazać jej moje kondolencje, nie sprawiając sobie bólu zbędnym ruchem. Było to prawie
niemożliwe. - A więc - oświadczyła, prostując się i wracając do swego energicznego zachowania -
na pewno będzie pani żyć, panno Stackhouse. Choć ma pani złamany obojczyk, dwa złamane żebra i
nos. -  Pasterzu Judei! Nic dziwnego, że tak zle się czuję - pomyślałam. - Pani twarz i szyja są
dotkliwie posiniaczone - ciągnęła lekarka. - Odczuwa pani też zapewne ranę gardła. - Próbowałam
sobie wyobrazić, jak wyglądam. Dobrze, że nie miałam pod ręką lusterka. - I ma pani wiele
stosunkowo drobnych stłuczeń i przecięć na nogach i rękach. - Uśmiechnęła się. - Pani brzuch jest
nietknięty, podobnie stopy! -  Ho, ho, ho! Bardzo zabawne . - Przepisałam pani lekarstwo
przeciwbólowe, jeśli więc zacznie się pani czuć gorzej, proszę zadzwonić po pielęgniarkę.
Jakiś gość wsunął głowę w drzwi.
Lekarka obróciła się, blokując mi widok, i spytała:
- Tak?
- Pokój Sookie?
- Tak, właśnie skończyłam ją badać. Proszę wejść. - Lekarka (nazwiskiem Sonntag, jak
przeczytałam na plakietce) popatrzyła na mnie pytająco, czekając na moje pozwolenie, ja zaś
zdołałam wydusić jedynie:
- Jasne.
JB du Rone niemal podpłynął do krawędzi mojego łóżka. Wyglądał ślicznie, niczym z okładki
romansu. Jego płowe włosy błyszczały pod świetlówkami, oczy miał dokładnie w tym samym
kolorze, a podkoszulek bez rękawów podkreślał muskulaturę, która wydawała się wyrzezbiona...
eee... dłutem. JB patrzył na mnie z góry, w niego zaś wzrok wbijała doktor Sonntag.
- Hej, Sookie, dobrze się czujesz? - spytał.
Delikatnie położył palec na moim policzku, po czym pocałował nieposiniaczone miejsce na
czole.
- Dzięki - szepnęłam, - Nic mi nie będzie. Poznaj moją lekarkę.
Młodzieniec zwrócił duże oczy na doktor Sonntag, która praktycznie potknęła się o własne
stopy, by mu się przedstawić.
- Lekarze nie byli tak ładni, gdy dostawałem zastrzyki - zagaił szczerze i po prostu JB.
- Od czasu dzieciństwa nie chodzi pan do lekarza? - odpowiedziała pytaniem zdumiona doktor
Sonntag.
- Nigdy nie zachorowałem. - Uśmiechnął się do niej promiennie. - Jestem silny jak wół.
 I masz mózg wołu - dodałam w myślach, choć pewnie rozumu pięknej doktorki
wystarczyłoby dla obojga.
Kobiecie najwyrazniej nie przyszedł do głowy żaden powód do zwłoki. Odchodząc, rzuciła
nam przez ramię smutne spojrzenie.
JB nachylił się nade mną i spytał żarliwie:
- Mogę ci coś przynieść, Sookie? Nabsy albo coś?
Na myśl o próbie zjedzenia krakersa łzy stanęły mi w oczach.
- Nie, dzięki - sapnęłam. - A lekarka jest wdową.
W rozmowie z JB można nagle zmienić temat, a on na pewno nie będzie się doszukiwał
przyczyn tej zmiany.
- Ho, ho, ho - wydyszał. Wyraznie był pod wrażeniem. - Inteligentna i wolna. - Uniosłam
znacząco brwi. - Myślisz, że powinienem się z nią umówić? - Spojrzał tak intensywnie zamyślony,
jak to tylko było możliwe w jego przypadku. - Może to dobry pomysł. - Uśmiechnął się do mnie. -
Skoro ty nie chcesz się ze mną umówić, Sookie. Ty zawsze jesteś dla mnie numerem jeden. Tylko
kiwniesz palcem, a ja w te pędy przylecę.
Co za słodki facet. Ani przez minutę nie wierzyłam w jego oddanie, nie miałam jednak
najmniejszych wątpliwości, że potrafi poprawić samopoczucie każdej kobiecie, nawet takiej, która -
jak ja w tej chwili - doskonale wiedziała, że wygląda naprawdę koszmarnie. Czułam się zresztą także
dość paskudnie.
Gdzie są te pigułki przeciwbólowe?!
Usiłowałam uśmiechnąć się do JB.
- Cierpisz - zauważył. - Zciągnę tu pielęgniarkę. - Och, to dobrze. Im mocniej próbowałam
wyciągnąć, ręku ku małemu przyciskowi, tym bardziej on wydawał się ode mnie oddalać. JB znów
mnie pocałował, po czym ruszył do drzwi. - Wytropię tę twoją doktorkę, Sookie - rzucił mi na
odchodne. - Lepiej zadam jej kilka pytań w kwestii twojego stanu.
Kiedy pielęgniarka wstrzyknęła coś w moją kroplówkę, chciałam po prostu leżeć i nie czuć
bólu. Niestety, drzwi znów się otworzyły.
Wszedł mój brat. Przez długi czas stał przy łóżku i gapił się na moją twarz.
- Zamieniłem kilka słów z twoją lekarką, zanim wyszła do bufetu z JB. Opowiedziała mi o
wszystkich twoich bolączkach. - Odszedł od łóżka, przeszedł się po sali, wrócił i znowu przyjrzał mi
się z uwagą. - Wyglądasz strasznie.
- Dziękuję - szepnęłam.
- No tak, masz zranione gardło. Zapomniałem. - Chciał mnie poklepać po ramieniu, lecz
zrezygnował. - Słuchaj, siostrzyczko, muszę ci podziękować, ale dołuje mnie fakt, że zastąpiłaś mnie
w walce. - Gdybym mogła, kopnęłabym go.  Zastąpiłam go, cholera jasna! . - Jestem ci sporo
winien, siostrzyczko. Strasznie byłem głupi, uważając Rene za dobrego przyjaciela.
Zdradzony. Jason czuł się zdradzony!
W tym momencie weszła Arlene, maksymalnie pogarszając sytuację.
Była w okropnym stanie. Rude włosy miała rozczochrane, nie nosiła makijażu, ubranie wybrała
na chybił trafił. Nigdy jej nie widziałam bez starannie zakręconych włosów i ostrego, wyrazistego
makijażu.
Popatrzyła na mnie tak, że... rany, cieszyłabym się, gdybym mogła wstać i uciec... Przez
sekundę jej twarz była twarda jak granit, ale kiedy Arlene bacznie mi się przyjrzała, jej rysy zaczęły
łagodnieć.
- Byłam na ciebie taka wściekła, nie wierzyłam w to wszystko, ale teraz gdy na ciebie patrzę i
widzę, co ci zrobił... Och, Sookie, zdołasz mi kiedykolwiek wybaczyć? - Jezu, jakże pragnęłam, by
się stąd wyniosła. Usiłowałam dać mojemu bratu znak i najwidoczniej mi się udało, ponieważ Jason
otoczył Arlene ramieniem i wyprowadził. Zanim dotarła do drzwi, rozszlochała się. - Nie
wiedziałam... - bełkotała. Ledwie ją rozumiałam. - Po prostu nie wiedziałam!
- Ani ja, cholera - dodał mój brat ciężko.
Po próbie przełknięcia jakiejś przepysznej zielonej galaretki zdrzemnęłam się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl