[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w Meksyku i w Algerze. Czego chce? Służby. Zaciągnęliśmy go do szeregu. Nie wyszło pół
dnia czasu, Wolak już wodził za nos wszystkich żołnierzy. Przegadał najbardziej
wygadanych, podbił oko najsilniejszemu, poprzyczepiał innym przezwiska, od niektórych
pożyczył pieniędzy, które mu się nie mogły na nic przydać, innych ograł w karty  wszystkich
zaś traktował jak nauczyciel dzieci. Co wieczór śpiewał nadzwyczaj głupią piosenkę o
kluczniku, która jednak przyprawiała żołnierzy prawie o utratę rozumu ze śmiechu. Piosenka
kończyła się słowami:  A ty, panie klucznik, daj klucz od... Wymawiając  panie klucznik ,
Wolak wskazywał palcem na jednego z żołnierzy. Być mianowanym w ten sposób
klucznikiem uważało się za największy zaszczyt. Przychodziło nawet o to do swarów i bójek.
 Mnie to nigdy nie zrobi klucznikiem!  wołał jeden żołnierz, ciskając ze złością na
ziemiÄ™ kepi.
 Ciebie klucznikiem: ciebie, sowo! ciebie, coś o trzy lata za wcześnie przyszedł na świat?
 odpowiedział Wolak.  A wiesz ty, gdzie rosną rybki? co znaczy młyn wodny, co wietrzny?
Ten pan fiolkami żyje, a ty zegarek masz, co? samca czy samicę? Widzisz go!
I nim odurzony żołnierz przyszedł do siebie, inni wybuchali śmiechem, który czasem
przerywały pruskie strzały.
W ten sposób upłynęło nam ze dwa tygodnie. Tymczasem zdarzyło się stoczyć bitwę,
wobec której dotychczasowa sława La Rochenoire a zbladła zupełnie. Pewnego wieczora
nadciągnęło do nas około trzystu ludzi z oddziału Emila Corbeau, a z nimi około pięćdziesiąt
koni. Oficer, który ich przyprowadził, oświadczył, że oddział ten był wczorajszego dnia na
głowę pobity przez ruchomą kolumnę, która prawdopodobnie ściga i tę resztę pozostałą z
liczby ośmiuset ludzi. %7łołnierze ci byli istotnie w opłakanym stanie. Mimo to Mirza,
wzmocniony nimi, postanowił przyjąć bitwę z kolumną ruchomą, a raczej pójść na jej
spotkanie i uderzyć na nią na gościńcu z zasadzki. Kolumna liczyła dziewięciuset ludzi, w tej
liczbie około dwustu jazdy, dowodził zaś nią młody, ale bardzo biegły oficer, Otto von
Hohenstein, który szczególniejszym był postrachem franctireurów. Uśmiechała się Mirzie
nadzieja pobicia tak wsławionego przeciwnika, dlatego pozwoliwszy się tylko posilić ludziom
44
Corbeau, ruszył w kierunku gościńca. Była noc, nad lasem zaś zawisła mgła tak gęsta, że o
parę kroków nie można było nic dojrzeć. Siedzieliśmy w krzakach po obu stronach drogi ze
dwie godziny w takiej ciszy, że słyszałem bicie własnego serca. Pod karą śmierci nie wolno
się było odezwać ani słowem, musiałem więc, jako oficer już, czuwać i nad ludzmi, a
szczególniej nad Wolakiem, któremu z największym wysileniem przychodziło siedzieć
spokojnie. Mieliśmy dokładne instrukcje: wystrzał z pistoletu Mirzy miał być znakiem
rozpoczęcia ataku. Słyszałem, że i inne serca biją obok mnie niespokojnie. Nie masz nic
bardziej drażniącego, nawet dla starych żołnierzy, jak czekać z zasadzki. Upłynęło jeszcze z
pół godziny, nareszcie usłyszeliśmy z daleka skrzypienie kół i miarowe kroki piechoty.
Nastała wówczas taka cisza, że słyszałem szmer każdego liścia na drzewie. Kroki zbliżały się.
Na koniec nadjechała szpica, składało ją sześciu ułanów. Ludzie ci pod sekretem palili fajki.
Wówczas, gdy przejeżdżali koło nas, jeden zbliżył się do drugiego i usłyszeliśmy w
ciemnościach głosy:
 Bruder, daj ognia!
 DadzÄ… tobie Francuzi ognia.
Potem przeszli i znów nastała cisza. Nadciągał wreszcie główny oddział. Na przodzie szła
jazda, za nią piechota, ale piechury nie pilnowali porządku. Znać, ludzie ci nie spodziewali się
niczego i nie zachowywali nawet zwykłych ostrożności. Maszerując, powtarzali według
zwyczaju niemieckiego, w takt z krokami marszu i akcentując ostro każdą sylabę:
 Fünf  Paar  lederne Strümpfe!...
A tu śmierć czyhała na nich z obu stron drogi.
Gdy nadciągnęli w sam środek zasadzki, wówczas wśród głuchej ciszy huknął nagle
wystrzał pistoletowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl