[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak porządnie. Należało to teraz nadrobić.
 No dobra, niech będzie, zmienię zamek  zadecydował posępnie póznym
wieczorem.  Ten parszywy klucz nóg dostał i sam gdzieś poszedł. A taki był
dobry!
 Do czego dobrym  zaciekawiła się Janeczka.
 Do strzelania. Jedyny klucz z dziurką! Do strzelania musi być z dziurką.
 Jak zmienisz zamek? Przecież to wszystko jest żelazne? Pawełek lekcewa-
żąco wzruszył ramionami.
 Małe piwo. Dawno ci przecież mówiłem, że Bartka ojciec ma warsztat ślu-
sarski, dwieście pięćdziesiąty raz powtarzam, co żelazne, to dla nas mięta. I nawet
zamek dostanę tanio, oni tam mają tego na kopy. Nie musi być fabrycznie nowy.
 Stary będzie działał?
 Jeszcze jak! Specjalnie znajdziemy taki całkiem staroświecki, one były
lepsze niż te nowe. %7łeby się nawet do wytrycha nie nadawał!
Kumpel imieniem Bartek zamiłowania ślusarskie odziedziczył po ojcu i bar-
dzo się zapalił do zaplanowanej pracy. Odnaleziony wśród rozmaitych rupieci za-
mek był ozdobny, potężny i nad wyraz skomplikowany. Istniał nawet klucz do
niego, ale tylko jeden. Pawełek postanowił dorobić jeszcze ze dwa, głównie z te-
go względu, że pani Krystyna odmawiała noszenia w torebce przedmiotu, który
29
nie mieścił się w niej i ważył blisko półtora kilo. Należało pozostawić bez zmian
tylko pióro, główkę klucza zaś bardzo zmniejszyć, rezygnując z wymyślnych de-
koracji.
Dwa popołudnia i wieczory zostały poświęcone temu zajęciu. Pawełek w po-
sługiwaniu się szlifierką doszedł nawet do dużej wprawy, z Bartkiem jednakże
nie mógł się równać. Głównie zatem pracował Bartek, Pawełek zaś ze szczerym
zachwytem oglądał wszystko, co znajdowało się w tym przepięknym warsztacie.
 Ty, co to jest?  spytał z zainteresowaniem, obracając w palcach wąski
i długi szpikulec z doskonałej stali narzędziowej.  Do czego?
Bartek rzucił okiem.
 To takie coś dla jednego takiego. Okazało się za długie i za grube, więc
ojciec zrobił krótsze i cieńsze, a to zostawił, bo może się przydać. Właściwie to ja
wymyśliłem, że może się przydać.
 A do czego było temu jakiemuś?
 Do parasola.
 Do czego?  zdumiał się Pawełek.  Do parasola? Wszystko inne bym
powiedział, tylko nie to! Na co mu to w parasolu i niby gdzie to miał?
Bartek przerwał pracę, warkot szlifierki ucichł.
 Na końcu miał. Tam gdzie parasol ma ten swój dzióbek. Dla obrony przed
bandziorami, tak mówił. Rozumiesz, niby nic, parasol, starszy pan, za pryka go
będą mieli i spróbują napadać. A on tylko to nadstawi i proszę. I rączkę miał taką
na byka, więc było za co trzymać i naciskać.
Sięgnął po zamek i przymierzył klucz. Pasowało doskonale.
 Proszę. Jest. Jak w masło!
Pawełek, nic nie mówiąc, wziął do ręki podawane mu przedmioty. Pomysł
starszego pana napełnił go bezgranicznym podziwem. Z lekkim roztargnieniem
przekręcił kolejno oba klucze i z uznaniem kiwnął głową.
 A jak on to nosił? Ten parasol? Nie dziabał wszystkiego, co się napatoczy-
ło?
 E tam, coś ty. Podpierał się zwyczajnie.
Pawełek odłożył na stołek zamek i klucz i znów ujął szpikulec.
 No to mu się przecież tępiło  zauważył krytycznie.
 Nic podobnego  odparł Bartek, składając porządnie narzędzia i czyszcząc
warsztat pracy.  Miał taką nasadkę na to, specjalnie mu ojciec zrobił. A w ogóle
mógł to całkiem odkręcać i wtykać zwyczajny parasolowy prztyk, bo było na
gwint.
Pawełek właśnie stwierdził, że oglądany szpikulec ma drugi koniec nagwinto-
wany. Zachwycił się jeszcze bardziej.
 A w ogóle, to ja ci powiem, że on chyba zełgał  ciągnął Bartek tajemni-
czo.  Bandziory bandziorami, a tak się jakoś przymierzał. . . Patrzyłem za nim,
30
jak szedł, co tam patrzyłem, nawet lazłem za nim kawałek, nie żeby specjalnie, tyl-
ko akurat miałem wracać do domu. Wywijał sobie tym parasolem, podpierał się,
rozmaicie, a jak przechodził koło jakiegoś samochodu, jak Boga kocham, mówię
ci, tak się jakoś przymierzał do koła. Bliziutko podłaził, po samym krawężniku,
spacerkiem, a parasolem, niech pierzem porosnę, o każde koło próbował się pod-
pierać!
Pawełek znieruchomiał.
 I co?  spytał z szalonym napięciem.
 I nic. Ale jakby nie miał nasadki i podpierał się gołym dziobem, to już by
chyba te koła były z głowy. Ja tam nie wiem, ale coś mi się to wydało podejrza-
ne. . .
Pawełkowi nagle roziskrzyły się oczy. W głowie zaświtał mu pomysł. Nieja-
sny, mglisty, niesprecyzowany, właściwie był to tylko rozmazany zarys pomysłu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl