[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Na Boga! - wykrzyknal zgorszony, odczytawszy adres. - Toz to prywatny list do panny
Donnegal!
Hrabia odebral mu kartke. Zaniepokojony niespodziewanym ruchem wierzchowiec parsknal.
-Wiem - powiedzial lord. - I posluchaj, co w nim pisze... Reilly znow wydarl mu list.
-Nie bede tego sluchal. Oszalales?! Nie mozesz otwierac prywatnej korespondencji. Czy
panna Donnegal orientuje sie, ze czytujesz jej listy?
-Nie wiem - odparl hrabia z zaklopotaniem. - Przypuszczam, ze tak. Wszystkie listy dostaje
otwarte, wiec musi sie domyslac, ze ktos je czyta. Ale nigdy sie nie skarzyla. No, moze raz
czy dwa razy.
Reilly nie wierzyl wlasnym uszom.
-To karygodne! - wykrzyknal. - Kiedy wreszcie dasz spokoj tej kobiecie? - Spostrzeglszy,
ze jego podniesiony glos zwrocil uwage wiesniakow i jeszcze bardziej zdenerwowal
narowistego konia, opanowal sie i wysyczal: - Zabraniam ci grzebac w prywatnej
korespondencji panny Donnegal. Rozumiesz, Glendenning? Hrabia tylko wyszczerzyl zeby w
usmiechu.
-Ty mi zabraniasz? - powiedzial, chichoczac. - Och, to paradne. Jestem twoim
pracodawca, Stanton. Zapomniales? Choc po sposobie, w jaki mi rozkazujesz, nikt by sie
tego nie domyslil.
Slyszac te, zgodne z prawda, slowa, Reilly sie skrzywil. Nadal utrzymywal w tajemnicy fakt,
ze jest osmym markizem Stillworth, glownie dlatego, ze na wyspie nie mialo to
najmniejszego znaczenia. Jednakze, prawde powiedziawszy, jeszcze wiekszy wplyw na
jego decyzje, by przemilczec sprawe, miala niechec panny Brenny Donnegal do
arystokratow, wykonujacych zawod lekarza.
A zreszta nic by nie wskoral, wyjawiajac swoj sekret lordowi Glendenningowi, tytul
hrabiowski bowiem jest wyzszy w hierarchii od tytulu markiza... nawet wtedy, gdy nosi go
gbur, spedzajacy caly czas na wymyslaniu intryg, by zdobyc reke corki miejscowego
lekarza.
-Tak czy siak - odparl Reilly surowym tonem - nie masz prawa myszkowac w
korespondencji tej mlodej damy. To w bardzo zlym tonie, Glendenning. I zupelnie nie w stylu
zakochanego.
Slyszac te slowa, hrabia sie zasepil.
-Ale posluchaj - powiedzial - w liscie jest o tym... Reilly uniosl dlon.
-Nie bede go czytal. Wybij to sobie z glowy.
-Ale...
-Przepraszam - przerwal im jakis cienki glos.
Reilly sie obejrzal i poznal chlopca, ktorego spotkal podczas wizyty w Burn Cottage. Hamish
MacGregor stal obok, mnac w rekach kapelusz. Przy jego nodze siedzial pies. Hamish
wpatrywal sie w hrabiego przeszywajacym wzrokiem.
-O co chodzi, Hamish? - zapytal Reilly. Od owego pierwszego spotkania widywal chlopca
jeszcze kilka razy, poniewaz Hamish nabral dziwnego zwyczaju przesiadywania w poblizu
szpitalika, kiedy tylko nie dogladal owiec wraz Lucaisem. Bylo to po czesci wina Reilly'ego,
ktory nie otrzymal wprawdzie zamowionego mikroskopu, lecz dostal od swoich siostr duza
przesylke z francuskimi cukierkami, ktorych wiekszosc rozdal miejscowym dzieciakom,
przechodzacym obok jego gabinetu w drodze do szkoly. Hamish, majacy szczegolne
zamilowanie do slodyczy, przylgnal do Reilly'ego i wciaz za nim lazil, ku niezadowoleniu
mlodego lekarza.
-Chodzi o te sidla - mowil Hamish, wciaz zwracajac sie do hrabiego.
Hrabia spojrzal na chlopca ze zniecierpliwieniem. Po wypadku Lucaisa Hamish rozpoczal
prawdziwa krucjate przeciw lordowi i jego pulapkom na wilki. Lucais dawno wyzdrowial, ale
jego wlasciciel wciaz mial za zle czlowiekowi, ktory spowodowal wypadek.
-Znowu - mruknal hrabia. - Posluchaj, Hamish, juz ci mowilem, dopoki wilki zagrazaja moim
jeleniom, bede nastawial te potrzaski.
Jednakze Hamish nie ustepowal.
-Chcialbym wiedziec, ile wilkow schwytal pan w te swoje pulapki oraz jak wiele niewinnych
psow wpadlo w nie zamiast wilkow.
-Juz ci mowilem - odparl lord Glendenning. - Jak dotad ani jednego... ale to nie oznacza, ze
ich tu nie ma. A teraz zmykaj, dobrze? Doktor Stanton i ja mamy z soba do pogadania... -
To mowiac, lord Glendenning popuscil cugli swemu rumakowi i siegnal po list, ktory Reilly
wciaz trzymal w rekach.
-Gdybys przeczytal ten list, Stanton - powiedzial hrabia, gdy Reilly odsunal papier poza
zasieg jego reki - dowiedzialbys sie, ze jej wuj...
-Lordzie Glendenning! - krzyknal Hamish, uskakujac przed kopytami ogromnego
wierzchowca, by nie dac sie stratowac, kiedy kon, poirytowany naglymi ruchami hrabiego,
zaczal niespokojnie tanczyc w miejscu. - Odpowiedzial mi pan tylko na czesc pytania. Nadal
nie wiem, ile psow zlapalo sie w te sidla zamiast wilkow?
Glendenning, silujacy sie z Reillym, aby odzyskac list, wrzasnal:
-Zaden pies, oprocz twego kundla, nie jest az tak glupi, by wpasc w pulapke zastawiona na
wilka...
W tej wlasnie chwili Flora, przyciagana do hrabiego ta sama sila, ktora ksiezyc przyciaga
wody, zblizyla sie do niego.
-Milordzie - powiedziala tonem, w ktorym nie bylo ani sladu nieutulonego zalu, z jakim przed
chwila uskarzala sie Reilly'emu - napije sie pan piwa? Zaraz je panu podam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]