[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lat było o wiele więcej, ale pani Oliver nie sprostowała pomyłki. Weszła do środka.
Pani Matcham potrząsnęła jej dłonią, przy czym jej własne ręce nie miały zbytniej ochoty
słuchać jej rozkazów. Zdołała zamknąć drzwi. Powłócząc nogami, dokuśtykała do małego
56
pokoiku, najwyrazniej przeznaczonego do przyjmowania oczekiwanych i nieoczekiwanych
gości, których pani Matcham była gotowa wpuścić do domu. Wewnątrz znajdowało się
mnóstwo fotografii, zarówno niemowląt, jak i dorosłych. Część oprawiona była w ładne
ramki ze skóry, popękanej z upływem lat, ale jeszcze nie całkiem w strzępach. Zdjęcie w
srebrnej, zaśniedziałej ramce przedstawiało młodą kobietę w balowej sukni z piórami
sterczącymi we włosach. Dwa następne - oficerów marynarki, dwa - wojskowych, dalej liczne
fotografie gołych niemowląt rozciągniętych na kocykach. Poza tym w pokoju stała kanapa i
dwa krzesła. Pani Oliver posłusznie usiadła na krześle. Pani Matcham usadowiła się na
kanapie i z pewnym trudem wcisnęła sobie za plecy poduszkę.
- Co za spotkanie, moja droga. Ciągle pisujesz te swoje miłe historyjki?
- Tak - przyznała pani Oliver zgodnie acz z lekkimi wątpliwościami, czy jej powieści
detektywistyczne i książki o zbrodniach i przestępcach można nazwać  miłymi historyjkami .
Lecz to było charakterystyczne dla pani Matcham. .
- Zostałam sama - powiedziała staruszka. - Pamiętasz moją siostrę Gracie? Zmarło się
jej zeszłej jesieni. Na raka. Operowali ją, ale było za pózno.
- Tak mi przykro - powiedziała pani Oliver. Przez kolejne dziesięć minut rozmowa
dotyczyła zgonów ostatnich krewnych pani Matcham, którzy odchodzili jeden po drugim.
- Ale ty masz się dobrze, prawda? Dobrze ci się wiedzie? Masz męża? A,
rzeczywiście, pamiętam, zmarł dawno temu. No i co sprowadza cię do Liltle Saltem Minor?
- Byłam w okolicy - powiedziała pani Oliver - a ponieważ miałam pani adres w
notesie, pomyślałam sobie, że wpadnę i... sprawdzę, jak się pani wiedzie.
- Aha. I porozmawiamy o starych czasach. Tak miło, kiedy można to robić, prawda?
- Dokładnie - przytaknęła pani Oliver z ulgą wynikłą z pojawienia się tego tematu.
Przecież po to właśnie przyjechała - Ma pani mnóstwo zdjęć - dodała.
- Ano, mam. A wiesz, jak byłam w tym Domu... Ależ on się głupio nazywał.
Szczęśliwy Dom Zachodzącego Słońca dla Ludzi Starych albo podobnie. Mieszkałam tam rok
i trzy miesiące, aż nie mogłam tego dłużej ścierpieć. Prowadzili go okropni ludzie. Nie wolno
było zabrać nic z własnych rzeczy. Wszystko musiało należeć do Domu. Nie mówię, że było
niewygodnie, no ale wiesz, lubię mieć swoje rzeczy pod ręką. Moje zdjęcia i meble. Potem
zjawiła się przemiła dama z jakiejś rady, nie pamiętam dokładnie jakiej. Powiedziała mi, że
jest takie miejsce, gdzie można mieć własne mieszkanie i zabrać ze sobą co tylko się chce. %7łe
codziennie przychodzi bardzo miła osoba do pomocy zobaczyć, jak sobie radzisz. Bardzo mi
tu wygodnie. Naprawdę. Wszystkie moje rzeczy są ze mną.
- Pamiątki z każdego zakątka świata - zauważyła pani Oliver, patrząc wokół.
57
- Tak, ten stolik, ten z mosiądzu, to od kapitana Wilsona. Przysłał go dla mnie z
Singapuru. Tamten mosiądz z Benares też od niego. Aadny, prawda? A ta śmieszna rzecz na
popielniczce pochodzi z Egiptu. To szkarabusz, jakoś tak się nazywa. Ty pewnie będziesz
wiedziała. Brzmi jak nazwa swędzącej wysypki, ale to nie to. To jakiś żuk. Zrobiono go z
kamienia. I to cennego. Jasnobłękitny. Lepki... azulan... lepki azulan albo coś podobnego.
- Lapis lazuli - podsunęła pani Oliver.
- Zgadza się. To właśnie to. Bardzo jest ładny. Od mojego chłopca. Został
archeologiem i pojechał gdzieś kopać. To on mi go przysłał.
- Cała pani urocza przeszłość - zauważyła pani Oliver.
- Tak, wszyscy moi chłopcy i dziewczęta. Na niektórych fotografiach mają dopiero
miesiąc, inne zdjęcia są starsze. Część jest z czasów, kiedy pojechałam do Indii, a część z
Syjamu. Tak. To panna Moya w galowej sukni. Ależ z niej było ładne stworzenie. Rozwiodła
się dwa razy. Tak. Jakieś kłopoty z jego lordowską mością, jej pierwszym. Potem wyszła za
piosenkarza i oczywiście to nie mogło się dobrze skończyć. A potem za kogoś w Kalifornii.
Mieli jacht i pływali po świecie. Zmarła dwa czy trzy lata temu. Zaledwie sześćdziesiąt dwa
lata. To smutne: umierać tak młodo.
- Zwiedziła pani wiele miejsc, prawda? - spytała pani Oliver. - Indie, Hongkong,
potem Egipt, Południowa Ameryka...
- Sporo jezdziłam.
- Pamiętam, że kiedy spotkałyśmy się na Malajach, pani pracowała dla kogoś z armii,
prawda? Generał jakiśtam. Czy nie był to... chwileczkę, niech sobie przypomnę nazwisko...
Czy nie byli to generał i lady Ravenscroftowie?
- Nie. nie, pomyliło ci się. Wtedy byłam z Barnabymi. Tak. Zatrzymałaś się u nich,
pamiętasz? Byłaś na wycieczce, a potem przyjechałaś i zostałaś u Barnabych. Byłaś jej starą
przyjaciółką. A on był sędzią.
- A tak - powiedziała pani Oliver. - To trudne. Nazwiska zawsze się mylą.
- Mieli dwójkę miłych dzieciaków - ciągnęła pani Matcham. - Oczywiście, wyjechały
do szkół w Anglii. Chłopiec do Harrow, a dziewczynka do Roedan, tak, chyba tam. No więc
ja przeniosłam się do następnej rodziny. Dzisiaj jest inaczej. Nie ma nawet tyle amah16 co
dawniej. A wez pod uwagę, że amah sprawiały czasem trochę kłopotów. Ale mnie się dobrze
układało u Barnabych. O kim to mówiłaś? O Ravenscroftach? Pamiętam ich. Zapomniałam
tylko, gdzie mieszkali. Niedaleko od nas. Obie rodziny się znały. Tak, to bardzo stare czasy,
58
ale wszystko pamiętam. Ciągle pracowałam u Barnabych. Zostałam, jak dzieci wyjechały do
szkół, żeby opiekować się panią Barnaby. Wiesz, zadbać o jej rzeczy, ponaprawiać, poszyć.
Byłam tam, kiedy stała się ta straszna rzecz. Nie u Barnabych, oczywiście, tylko -
Ravenscroftów. Nigdy tego nie zapomnę. Znaczy tego, co słyszałam. Oczywiście, ja nie
brałam w niczym udziału. Ale to było straszne, prawda?
- Na pewno - powiedziała pani Oliver.
- To stało się, kiedy ty już wróciłaś do Anglii. długo potem. Miła z nich była para.
Bardzo miła. Jaki to był szok dla nich. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl