[ Pobierz całość w formacie PDF ]
"francuza".
- Franek! - darł się. - Sprowadz szefa, jacyś ludzie tu siedzą.
Zamierzył się kluczem. Uderzenie wyłupało kolejną cegłę. Cofnąłem się przestraszony.
- Chodu! - wrzasnął mój towarzysz.
Oddaliliśmy się biegiem. Wściekłe odgłosy łupania świadczyły o tym, że ktoś, a
prawdopodobnie kilku ludzi usiłuje wyłamać przejście do naszego tunelu.
- Wlezliśmy do bazy remontowej Miejskich Zakładów Komunikacyjnych - wysapał. - Mają tu
przy ulicy Stawki zajezdniÄ™ i warsztat naprawczy.
Wynurzyliśmy się koło maszyny.
- I co tam jest? - zapytał brygadzista.
- Zwykła dziura - uspokoił go Aukański. - Wsypcie w nią wywrotkę piasku i można jechać
dalej.
Po chwili ciężarówka podjechała na brzeg wykopu i zwaliła swoją zawartość w dół. Gdy
rozsierdzeni mechanicy dobiegną na miejsce przekonają się, że dalszą drogę zamyka im solidny
zawał.
- %7łe też mi się bez przerwy coś takiego przytrafia - jęknąłem. - Najpierw cięć z dwoma
gliniarzami, potem wojsko, a teraz zdenerwowani mechanicy.
Archeolog uśmiechnął się.
- Czasami się zdarza - uspokoił mnie. - Na mnie kiedyś w trakcie badań powierzchniowych
chłop zdenerwowany, że mu łażę po świeżo zaoranym polu, spuścił bardzo złego byka.
Maszyna drążąca posuwała się powoli do przodu pozostawiając za sobą dziurę w stropie
wypełnioną czystym piaskiem. Zaczęliśmy powoli zapominać o incydencie, gdy nieoczekiwanie
spostrzegłem, że piasek w otworze lekko się zapada. Zwróciłem na to uwagę archeologa.
Popatrzył w zadumie.
- Trochę osiada - powiedział wreszcie. - Będą musieli dać betonową plombę...
W profilu pojawił się kolejny ślad jakiegoś domostwa. Czarna smolista warstwa przepalonych
drewnianych desek, kilka kawałków gruzu, obok rów przeciął ścieżkę, która niegdyś prowadziła
z tego domu gdzieś w świat. Zabawne było patrzeć na cienką warstewkę żużlu rysującą się
ciemną kreseczką pół metra pod ziemią. Aukański sfotografował profil i dłubał teraz w
poszukiwaniu fragmentów szkła lub ceramiki mogących pomóc w datowaniu. Właśnie wygrzebał
kawałek filiżanki, gdy do naszych uszu dobiegł dziki okrzyk wojenny. Obejrzałem się. Z dziury
w stropie gramolili siÄ™ mechanicy w granatowych kombinezonach.
- To on! - wrzasnął kierując w moją stronę palec wysoki rudzielec, w którym rozpoznałem tego
z kanału pod autobusem. - Dorwiemy cię, draniu!
Wszyscy uzbrojeni byli w klucze francuskie albo łopaty. Było ich chyba sześciu, ale kolejni
gramolili się właśnie z dziury. Nagłym zrywem wdrapałem się po stromej ścianie rowu i rzuciłem
do ucieczki. Zawyli i ruszyli w pościg. Przebiegłem na czerwonym świetle przez ulicę i
obejrzałem się. O zgrozo, wcale nie zrezygnowali. Puściłem się znowu pędem. Dopadłem
Rosynanta, na szczęście kluczyki miałem już nieco wcześniej namacane w kieszeni.
Zatrzasnąłem drzwiczki i spuściłem blokadę. Otoczyli pojazd. Zapuściłem silnik. Któryś z nich
walnął łopatą w szybę, ale poliwęglan wytrzymał, nie powstała nawet rysa. Rozstąpili się, gdy
odjeżdżałem.
- Jeszcze cię dopadniemy - zagroził rudzielec.
Pojechałem w stronę Wisły, potem zakręciłem w Miedzyparkową i wjechałem na estakadę. Z
góry oglądałem ich niespieszny odwrót: minęli obojętnie pracującego w wykopie archeologa i
chodnikiem powlekli się do widocznej na horyzoncie bazy remontowej. Uspokojony pojechałem
do ministerstwa.
Szef siedział nad jakimiś papierami.
- Co się stało? - zapytał patrząc na mnie uważnie. - Masz obłęd w oczach.
- Drobne starcie z klasą robotniczą - powiedziałem.
Streściłem przygodę. Uśmiał się bardzo.
- Dobra - powiedział. - Posiedz i popracuj, a ja pojadę zobaczyć, czy jeszcze czegoś nie
znalezli. Mnie mechanicy nie znajÄ….
Odetchnąłem z ulgą. Gdy po południu zszedłem na dziedziniec uwagę moją przykuła kartka
wetknięta za wycieraczkę Rosynanta. Wyjąłem ją ostrożnie. Była to reklamówka restauracji na
ostatnim piętrze Hotelu "Marriott', wykonana na kształt wizytówki. Po drugiej stronie tekturki
nabazgrano koślawymi literami:
19°°, dziÅ›, czekam. J.
Domyślałem się, kto ją tu zostawił. Tylko jakim cudem zdołał przeniknąć na strzeżony
dziedziniec ministerstwa? Wieczorem wbiłem się w garnitur i pojechałem do hotelu. Wjechałem
na ostatnie piętro. W drzwiach restauracji stał szwajcar w liberii.
- Moje nazwisko Daniec - powiedziałem. - Czy zostawiono dla mnie jakieś dyspozycje?
- Stolik pod oknem - wskazał mi ze służbowym uśmiechem.
Udałem się we wskazanym kierunku odruchowo poprawiając krawat. Restauracja nie zrobiła na
mnie najlepszego wrażenia. Drewno, marmur łączony z granitem, kinkiety z brązu, nieduże
stoliki z litego drewna. Stolik pod oknem odgradzało od reszty sali coś w rodzaju żywopłotu
ustawionego z palm w donicach. Przy stoliku siedział Jerzy Batura i spokojnie pałaszował
szaszłyk.
Dosiadłem się.
- Chciałeś się ze mną widzieć? - zagadnąłem.
Kiwnął poważnie głową.
- Co ci zamówić? - zapytał podsuwając mi kartę dań.
- Nie będę niczego jadł w twoim towarzystwie.
- A co, mój widok odbiera ci apetyt? - zapytał z troską, a jego oczy błysnęły bielą.
Kelner wyrósł jak spod ziemi. Jerzy odprawił go gestem. Stumetrowa przepaść za cienką szybą
przyciągała mój wzrok. W dole widać było ogromną białą płaszczyznę - dach Dworca
Centralnego. Dalej i nieco na prawo panorama stolicy była zasłonięta przez potężną bryłę Pałacu
Kultury i Nauki.
- Niezły widok - przyznał Jerzy. - Dlatego lubię to miejsce. Przy okazji chciałbym ci
powiedzieć, że nie mogę przeboleć straty wartych majątek urządzeń zainstalowanych w waszym
biurze. Idiotyczne wierszyki twojego szefa ubawiły mnie do łez.
Ponownie popatrzyłem za okno.
- Wiemy, że masz w ministerstwie swoich agentów - powiedziałem. - Ale my ich odszukamy i
wykończymy.
- Jeśli wam się uda... po prostu będę musiał poszukać nowych. Nie powinno to być specjalnie
trudne. Ludzie ostatnio stali siÄ™ strasznie podatni na korupcjÄ™.
Nagle jakaś myśl rozjarzyła mu oczy.
- Zresztą, co ja się będę bawił. Przekupię ministra i każę zlikwidować waszą komórkę. Ale nie
o tym chciałem mówić.
- A o czym? - ta rozmowa zaczęła mnie już nudzić.
- Powiedzmy to tak. Od pewnego czasu usiłuję namierzyć faceta, który handluje złotem.
Konkretnie pokazuje ludziom z branży tego typu fotki - położył przede mną wydruk
komputerowy przedstawiający cztery zdjęcia egipskiej złotej figurki boga Amona - rozsyła je
przez faks albo internet. Jedna dotarła do mnie. Z tego co usłyszałem, nasze poszukiwania
zazębiają się jak u dentysty.
- Być może - popatrzyłem na niego hardo.
- Nie rób takich groznych min, bo to ty powinieneś się bać. Do tej pory straciłem na skutek
waszych działań przeszło dwa i pół miliona nowych złotych. Skarb ukryty w tunelu minerskim
wyceniam na drugie tyle. Jeśli zrezygnujecie z jego poszukiwań, wybaczę wam dotychczasowe
straty.
- A jeśli nie zrezygnujemy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]