[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pan: Jedno z dziwactw kobiecych, które człowiek daremnie sili się pojąć.
Kubuś: Całe mieszkanie majstra Byka, mego chrzestnego, składało się z warsztatu i
stryszku. Aóżko majstra stało w warsztacie. Młody Byczek, mój przyjaciel, sypiał na
stryszku, na który wchodziło się po drabince znajdującej się w równej mniej więcej odległości
od ojcowskiego łóżka i drzwi.
Skoro Byk, mój chrzestny, zasnął na dobre. Byczek otwierał ostrożnie drzwi i Justysia
wsuwała się na stryszek po drabince. Nazajutrz, z pierwszym brzaskiem, zanim stary Byk
się obudził. Byczek, syn jego, schodził, otwierał drzwi i Justysia wymykała się, jak weszła.
Pan: Aby spieszyć na inny stryszek, własny czy cudzy?
Kubuś: Czemu nie? Pożycie Byczka i Justysi płynęło dość słodko, ale niebawem miało
się zmącić, tak było napisane w górze, tak więc się stało.
Pan: Przez ojca?
Kubuś: Nie.
Pan: Przez matkę?
Kubuś: Nie, nie żyła.
Pan: Przez jakiegoś rywala?
Kubuś: Eh, nie, nie, do stu tysięcy par diabłów, nie. Mój panie, napisane jest w górze, że
się pan z tego nie podzwignie do końca swoich dni; dopóki będziesz żył, będziesz zgadywał,
powtarzam panu, i to zgadywał fałszywie.
Jednego ranka, kiedy przyjaciel Byk, bardziej znużony niż zazwyczaj, czy to pracą dnia
poprzedniego, czy trudami nocy, odpoczywał słodko w ramionach Justysi, nagle rozlega się
straszliwy głos u stóp drabinki: Byk! Byk! przeklęty leniu! Anioł Pański już wydzwoniono,
jest blisko wpół do szóstej, a ty się wylegujesz? Masz zamiar gnić tam do południa?
Chcesz, abym wylazł na górę i sprowadził cię szybciej, niżbyś miał ochotę? Byk! Byk!
Słucham ojca?
A oś, na którą czeka ten stary zrzęda, dzierżawca z sąsiedztwa; chcesz, aby znów nas
nachodził i wyprawiał brewerie?
Oś jest gotowa i nim upłynie kwadrans, będzie ją miał. Może pan sobie wyobrazić,
co tymczasem przechodziła Justyna i mój biedny druh, młody Byczek.
Pan: Jestem pewien, że Justysia przysięgła sobie nigdy nie wrócić na stryszek i że się
tam znalazła jeszcze tego wieczora. Ale jak wydostanie się owego ranka?
Kubuś: Jeżeli pan się czuje w obowiązku zgadywać, ja milknę... Otóż młody Byczek
wyskakuje z łóżka boso, z portkami w rękach i kamizelą na ramieniu. Podczas gdy się ubiera,
ojciec Byk mruczy: Od czasu jak sobie nabił głowę tą łajdaczką, wszystko się rozłazi
w domu. To się musi skończyć; to nie może trwać długo; zaczyna mnie to nudzić. %7łeby
jeszcze dziewczyna była warta; ale taka, taka!... Ha, gdyby biedna nieboszczka, kobieta
uczciwa i honorna jak mało, widziała to, dawno by już chłopaka wyłoiła kijem, a dziewusze
wydrapała oczy pod kościołem po sumie, przy ludziach. Ho, ho! z nią nie było żartów! ja
byłem za miękki, ale jeśli sobie wyobrażają, że i nadal tak pójdzie, to się mylą.
Pan: Czy Justysia słyszała to wszystko?
Kubuś: Nie ma wątpliwości. Tymczasem młody Byk powędrował z osią na ramieniu, a
ojciec Byk wziął się do roboty. Po kilku machnięciach hebla nos majstra zaczął domagać
się tabaki; szuka tabakierki w kieszeni, pod poduszką; nie znajduje. To ten hultaj po-
96
wiada musiał ściągnąć jak zwykle; zobaczmyż, czy nie zostawił na górze... I stary drapie
się na górę. W chwilę pózniej spostrzega, że zapodziała mu się gdzieś fajka i nóż; znów
gramoli się na górę.
Pan: A Justysia?
Kubuś: Zgarnęła spiesznie odzież i wśliznęła się pod łóżko, gdzie ułożyła się na płask na
brzuszku, wpółżywa ze strachu.
Pan: A twój przyjaciel. Byczek?
Kubuś: Oddawszy oś, założywszy ją jak należy i odebrawszy zapłatę przybiegł do mnie i
zwierzył mi się ze swego straszliwego kłopotu. Ubawiwszy się jego strapieniem rzekłem:
Słuchaj, Byczku, idzże na wieś, albo gdzie ci się podoba; biorę to na siebie. Proszę cię tylko
o jedno: zostaw mi nieco czasu... Pan się uśmiecha, co panu chodzi po głowie...?
Pan: Nic.
Kubuś: Młody Byk, mój przyjaciel, wychodzi. Ja się ubieram; bo zastał mnie jeszcze w
łóżku. Idę wprost do starego, który ujrzawszy mnie wydaje okrzyki zdziwienia i radości i
rzecze: Ho, ho, chrześniaku, tyżeś to! skąd przybywasz i co tu robisz tak wcześnie?
Chrzestny miał dla mnie wiele prawdziwej przyjazni; toteż rzekłem otwarcie: Nie chodzi
o to, skąd idę, ale jak wrócę do domu.
Hę, hę, chrześniaczku, nicpoń się robi z ciebie; lękam się, że mój Byczek i ty tworzycie
dobraną parę. Nie spałeś w domu?
A mój ojciec nie zna, co to żarty!
Ma słuszność, mój chrześniaku, ma słuszność. Ale zacznijmy od śniadania, butelka
nam coś podszepnie.
Pan: Kubusiu, ten człowiek miał zdrowe zasady.
Kubuś: Odpowiedziałem, że nie chce mi się pić ani jeść, ale upadam ze znużenia i senności.
Stary Byk, który za młodych lat nie lada komu dałby się zawstydzić, uśmiechnął się
pod wąsem i dodał: Chrześniaczku, musiała być ładna i nie żałowaliście sobie. Słuchaj,
Byczek wyszedł, drapże się na górę i kładz się na jego łóżko... Ale jedno słowo, nim powróci.
%7łyjecie w przyjazni; otóż kiedy będziecie w cztery oczy, powiedz mu, że jestem nierad,
bardzo nierad. Ta szelma Justysia, którą musisz znać (któryż chłopak we wsi jej nie
zna?), rozwłóczyła mi go na nic; oddałbyś mi przysługę, gdybyś go odstręczył od dziewuchy.
Przedtem był to chłop jak malowanie; od czasu jak wdał się w tę lichą znajomość... ale
ty ani słuchasz, oczy ci się kleją: idzże na górę i spocznij sobie.
Wchodzę, rozbieram się, podnoszę kołdrę i prześcieradło, macam wszędzie, nie ma Justysi.
Tymczasem Byk, mój chrzestny, mamrotał: O dzieci, przeklęte dzieci! a ten znowu,
nie gotujeż on zgryzoty ojcu? Nie znalazłszy Justysi w łóżku, domyśliłem się, że musi
być pod łóżkiem. Na górce było zupełnie ciemno. Schylam się, szukam, napotykam ramię,
chwytam, ciągnę ku sobie; wysuwa się spod łóżka cała drżąca. Zciskam ją, ośmielam, daję
znaki, aby się położyła. Składa ręce, pada mi do nóg, obejmuje kolana. Nie byłbym może
się oparł tej niemej scenie w jasny dzień, ale ciemność, o ile nie budzi w człowieku trwogi,
rodzi w nim przedsiębiorczość. Zresztą miałem na wątrobie jej dawne grymasy. Za całą
odpowiedz
popycham ją ku schodkom wiodącym do sklepu. Wydaje cichy okrzyk. Byk usłyszał
i rzekł:
Gada przez sen... Justysia mdleje; kolana uginają się pod nią; wpółprzytomna powtarza
zdławionym głosem: On tu przyjdzie... już idzie... słyszę go... zgubiona jestem!...
Nie, nie odpowiadam półgłosem uspokój się, bądz cicho i połóż się... Upiera się, ja
upieram się również: w końcu daje za wygraną i oto leżymy w łóżku przytuleni do siebie.
Pan: Zdrajco! zbrodniarzu! Czy wiesz, jaką zbrodnię popełniasz w tej chwili? Dopuszczasz
się na tej dziewczynie gwałtu: nie siłą, ale postrachem. Stawiony przed trybunałem,
spotkałbyś się z całą surowością praw na gwałcicieli.
97
Kubuś: Nie wiem, czym ją zgwałcił, ale to wiem, że nie zrobiłem jej krzywdy i ona mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]