[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Cel, dla którego osiągnięcia obliczono, że powinienem przybyć i spotkać
się z tobą tutaj, wciąż jeszcze nie został osiągnięty  powiedział.  Pamiętasz.
Tam. jak w gabinecie Marka Torre oskarżyłeś mnie, że cię zahipnotyzowałem?
Skinąłem głową.
 To nie była hipnoza. . . a przynajmniej nie całkiem hipnoza  rzekł. 
Jedyne, co zrobiłem, to pomogłem ci odblokować kanał łączący twą świadomą
osobę z podświadomą. Czy masz dość odwagi, by zobaczywszy to, co zrobił Ja-
methon, pozwolić, bym ci go pomógł odblokować raz jeszcze?
Jego słowa zawisły w rozdzielającej nas próżni i balansując na cienkiej linie
terazniejszości, usłyszałem donośny głos o dumnej fakturze, prowadzący w ko-
ściele modlitwę. Ujrzałem, jak słońce próbuje przebić się przez chmury i w tym
samym czasie oczyma wyobrazni ujrzałem spowite w mrok ściany mej doliny, tak
jak opisał je Padma owego dnia dawno temu w Encyklopedii. W dalszym ciągu
tani stały, wysokie i wąsko rozstawione, tamując dostęp światła słonecznego. Tyle
że w dalszym ciągu, niczym ciasny otwór wyjściowy, daleko przede mną widniało
nie osłonięte światełko.
Pomyślałem o siedzibie błyskawic, którą ujrzałem owego razu w przeszło-
ści, gdy Padma umieścił mi przed oczyma wzniesiony do góry palec i sama myśl
o powtórnym wstąpieniu na pole toczącej się tam bitwy napełniła mnie  sła-
bego, złamanego i zwyciężonego, gdyż tak właśnie czułem się teraz  mdlącą
beznadziejnością. Byłem zbyt słaby, by kiedykolwiek stawić czoło błyskawicom.
Być może zawsze taki byłem.
 . . . Gdyż był on żołnierzem swego ludu, który jest Ludem Bożym i był
żołnierzem Bożym  niczym z wielkiej odległości głos modlący się w kościele
ledwie dotarł do moich uszu  i w żadnej rzeczy nie zawiódł swego Boga, któ-
ry jest naszym Bogiem, a także Bogiem wszelkiej siły i prawości. Niech będzie
zatem wzięty spomiędzy nas w szeregi tych, co porzuciwszy ułudę życia, zostali
pobłogosławieni i powitani w Panu.
Usłyszałem to i raptem poczułem w ustach mocny smak powrotu do domu,
smak niezaprzeczalnego powrotu do wiecznego domu i niewzruszonej wytrwa-
łości w wierze moich przodków. Szeregi tych, którzy nigdy by się w niej nie
zachwiali, zwarły się pocieszająco wokół mnie i ja, który także się nie zachwia-
łem, zamarkowałem krok i ruszyłem naprzód wraz z nimi. W tej sekundzie i tylko
przez tę sekundę czułem to, co musiał odczuwać Jamethon, stojąc na St. Marie
naprzeciw mnie i naprzeciw decyzji o swym życiu lub śmierci. Czułem to tylko
przez chwilę, ale dość było i owej chwili.
 Dalej, śmiało  usłyszałem siebie samego, mówiącego do Padmy.
205
Ujrzałem jego palec wzniesiony przed moimi oczyma. i poleciałem w ciem-
ność  ciemność i szał; była to siedziba błyskawic, lecz już nie błyskawicowego
płomienia, lecz drażniącego mroku, chmury, burzy i grzmotu. Rzucany i okrę-
cany we wszystkie strony, uderzany od spodu przez otaczającą mnie wściekłość
i przemoc, toczyłem walkę, by powstać, by siłą utorować sobie drogę do świa-
tła, światła i czystego powietrza ponad burzowymi chmurami. Lecz moje samotne
wysiłki powodowały, że zaczynałem koziołkować, że zaczynałem dziko wirować,
miotając się coraz niżej, zamiast coraz wyżej  i wreszcie zrozumiałem, w czym
rzecz.
Burza była moją wewnętrzną nawałnicą, burzą, którą sam stworzyłem. Była
to wewnętrzna burza przemocy, zemsty i zniszczenia, którą budowałem w sobie
przez te wszystkie lata; i tak jak obracałem siłę innych ludzi przeciwko nim sa-
mym, tak teraz ona obracała przeciwko mnie mą własną siłę, ściągając mnie w dół
i w dół coraz niżej w swą ciemność, póki wszelkie światło nie będzie dla mnie
stracone.
I zapadałem się, gdyż jej moc była większa od mojej. I zapadałem się, i zapa-
dałem się, lecz kiedy już ostatecznie zagubiłem się w całkowitych ciemnościach
i gdy już miałem dać za wygraną, odkryłem, iż nie mogę. Coś postronnego we
mnie nie chciało. Oddawało cios za cios i walczyło dalej. I wówczas to rozpozna-
łem.
Było to coś, czego Mathiasowi nigdy nie udało się we mnie zabić, gdy byłem
chłopcem. Były to wszystkie sprawy związane z Ziemią i dążeniem człowieka do
góry. Był to Leonidas i jego trzystu Spartan pod Termopilami. Były to wędrówki
Izraelitów przez pustynię i ich przejście przez Morze Czerwone. Był to Parte-
non na Akropolu, górujący bielą ponad Atenami i mrokiem domu mojego wuja
pozbawionym okien.
To właśnie we mnie  nieustępliwy duch wszystkich ludzi  nie chciało
teraz ustąpić. Nagle w moim duchu, poobijanym, sponiewieranym przez burzę,
tonącym w ciemności, coś podskoczyło z dzikiej radości. Gdyż w jednej chwili
ujrzałem, że istnieje on także i dla mnie  ów górny, kamienisty kraj, gdzie po-
wietrze jest czyste, a łachmany pozorów i oszukaństwa zrywa bezlitosny wicher
wiary.
Zaatakowałem Jamethona tam, gdzie on był najsilniejszy  bazując na mym
wewnętrznym obszarze słabości. Oto co Padma miał na myśli, mówiąc, że wal-
cząc z Jamethonem, walczyłem równocześnie z samym sobą. Oto dlaczego w star-
ciu poniosłem klęskę, przeciwko jego zahartowanej wierze wystawiając do poje-
dynku swoje pragnienia niedowiarka. Ale moja porażka nie oznaczała, iż i ja nie
miałem swej krainy wewnętrznej siły. Ona istniała. Nosiłem ja ukrytą w sobie
przez cały czas!
Teraz ujrzałem to wyraznie. I wówczas, niczym dzwony zwycięstwa, usłysza-
łem raz jeszcze w myślach dzwięczący triumfem głos Marka Torre oraz głos Lizy,
206
która jak to teraz wiedziałem, pojmowała mnie lepiej, niż ja rozumiałem sam sie-
bie, i nigdy mnie nie opuściła. I gdy pomyślałem o niej, znów zacząłem słyszeć
ich wszystkich.
Całe miliony, miliardy rojących się głosów  głosów całej ludzkości, odkąd
to pierwszy człowiek przyjął postawę pionowa i zaczął poruszać się na tylnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl