[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmy się poważnie narażali. To był dziki handel. Feliks ma lepsze sposoby. Ale skoro mnie ten
temat irytuje, lepiej nie mówić. Czy mam chęć na szklankę wina? Szkoda. Porzeczkowe.
Pierwsza klasa.
Teraz mnie przeprasza, ale jutro chce skoczyć na ryby, ma kolegę z łódką na Regalicy.
Musi zmienić piórko przy pływaku. Czy nie wie czego? Jak mam spotkać Mawkę? Feliks nie
ma pojęcia. Lidka będzie wiedziała, mówi. Jest w sąsiednim pokoju.
Kto?!
Nie pamiętasz Lidki? syn Freuda jest roztargniony, już zapewne przebywa myślami
na Regalicy, w kręgach głębokiej zieleni, z białym pływakiem w środku, który leciutko prze-
kłuwa naskórek rzeki... Wyobrażam sobie, że oto zbliżam się do niego, chwytam go za gar-
dło, wrzeszczę Powiedz, jaka Lidka? Przecież Lidka!... Przecież Mawka mówił!... Ale nic
takiego się nie dzieje.
Mózg kurczy się jak zimna pięść gwałtownym bólem.
Czekam, aż ten ból minie.
Aż mnie puści.
Nie chce. Jest. I tak zostanie. (Brzegiem mózgu, jego cienką warstwą, której jeszcze ból
nie objął, rejestruję myśl, że Mawka kłamał. Więc Mawka kłamał.) Czy w tym domu py-
tam ktoś ostatnio umarł? No, ktoś z jego bliskich?
Mawki? Z bliskich Mawki zmarła babka, a bo co?
Przedostaję się do pokoiku, którego drzwi są zawieszone rudą kołdrą, w dolnym rogu
przypaloną żelazkiem. Lidka trzyma palce w utrwalaczu. (Lidka!) Za jej włosami dymi ża-
rówka, owinięta flagowym płótnem. Jej palce, ułamane pod czerwonym płynem, są ciasno
pozrastane, błyszczące, tworzą na grzbiecie dłoni ostre rowki. Szerokości igły. (Dlaczego
Mawka właśnie Lidkę chciał pochować?) Pociera szerokim przegubem swoje rozchylone
wargi. To ładnie, mówi, że się zjawiłem. Nie tak dawno myślała o mnie. %7łe powinien przyje-
chać Tram. Przyjść, porozmawiać... Jej przegub jest biały. Ma splecione wokół kostki trzy
atramentowe żyłki. (Przecież Lidka... Przecież Mawka mówił...) Wymyślił pogrzeb Lidki, bo
na sobie chciał skupić uwagę i litość, mama miała słuszność. Ale dlaczego wymyślił pogrzeb
właśnie Lidki? Przecież nie można nawet w wyobrazni! uśmiercać człowieka tak na chy-
bił-trafił, skoro nawet w idiotycznej grze z łódeczką płynie sobie łódeczka, a w niej siedzą
trzy osoby, straganiarka od kiszonej kapusty, kasjer z domu mody i listonosz, o jednego pasa-
żera za dużo, kogoś musisz utopić, wybieraj: straganiarka? nie, listonosz? nie? więc kasjer?
kasjer! nawet w tej idiotycznej grze jakieś względy decydują o śmierci kasjera, choćby
wszystkie osoby były nam obojętne w równym stopniu, to może ów kasjer ma złą dykcję,
może to, że nie patrzy człowiekowi w oczy , jakieś względy drugorzędne, ale jakieś wzglę-
dy, więc jeżeli on uśmiercił (w myślach) Lidkę, nie mógł tego dokonać bez motywów. Pod-
świadomych, ale motywów. Drugorzędnych, ale motywów. (Tym bardziej że w tym domu
ktoś umarł naprawdę.) Lidka wciąż trzyma przegub na wargach, jakby chciała go pocałować,
nie dlatego, by kochała się w swych rękach narcyzm w Lidce jest niewyobrażalny ale mo-
że przegub boli, może poparzyła. Kiedyś, mówi, do tej ciemni nie pozwalano jej chodzić. Go-
dzinami, pamięta, siedziałem tu z Mawką. Ona nie mogła odrabiać lekcji, tak ciekawa była
naszych zdjęć, pilnowała nas, gdy wychodziliśmy z tej ciemni i gdy płukaliśmy zdjęcia w
łazience. Małe, sześć na cztery, sześć na sześć. Z trudem się jej udawało coś zobaczyć przez
szeroką strugę wody, która z sykiem rozwidlała się w palcach Mawki. Więc dlaczego nie
58
mówiła, że chce z nami wywoływać zdjęcia? Nie śmiała o to prosić. (Co u licha: zadawnione
żale? Mawka opiekował się siostrą wzorowo. Ale był mało serdeczny, to fakt. Lidka była dla
niego tylko organizmem, który rośnie, grozi mu anemia, koklusz. Organizmem, w którym
pękła kość, i lekarz nie wie, czy dziewczyna nie będzie utykać. Była zamkniętym światkiem,
w którym kość się zrasta, szczelina wypełnia się krzepnącą bielą, w którym wędruje pokarm,
tlen, wilgoć, czerwone arterie, następuje podział komórek, który musi jeść żelazo, dużo ja-
błek, tartą marchew, dokąd wstrzykuje się wapno. W takich właśnie kategoriach, oświato-
wych, myślało się w tym domu o Lidce. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że tak było, i że
było to dla dziecka demoralizujące. Tak się utarło, owo się znienawidzone w filozofii,
przeklęte się , na które nie ma winowajcy, któremu ulegamy wszyscy. Utarło się, że Lidka...
Teraz przypominam... Mawka pozował parokrotnie mnie, ja pozowałem Mawce. Mawce po-
zował syn Freuda , ja rysowałem prawie wszystkie twarze, ukradkiem albo za zgodą mode-
la, ale nigdy nam nie przyszło do głowy, żeby rysować Lidkę! Podpatrywaliśmy z balkonu
grupkę dzieci, szkicując ich gesty, ubiory, a za naszymi plecami siedziała Lidka, odrabiała
lekcje. Zaczynam się denerwować. Tram się podnieca, myślę o sobie słowami Gorzelańczyka,
podnieca się, bo wietrzy prawidłowość.) Lidka coś do mnie mówi o jakimś węgorzu, nie słu-
cham jej; to było tak: Mawka znalazł kiedyś kliszę z prześwietlonym kolanem Lidki. Był
wtedy w swojej połowie Szczecina na swój sposób głośny jako malarz, po naszej wystawie.
(Czemu się denerwuję? Fakt jest na tyle wymowny, że aż mało prawdopodobny). Było tak:
Mawka znalazł tę kliszę. Pokazał mi: Patrz, Lidka. No. I schował. W jakiś czas potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]