[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siebie sprawą. Bo że sprawa była dla niego ważna, nie miała wątpliwości. Zwiadczyło o tym
przejęcie, z jakim zadał pytanie i nadzieja, z jaką oczekiwał odpowiedzi.
- Chyba nie znam - odpowiedziała. - Mało mam znajomych prawosławnych. A co to
za jedna ta Tamara?
Staś udawał, że to przelotna, nic nie znacząca znajomość.
- Dokładnie to nie wiem. Chciałem spotkać. Bo jak pracowałem nad organami, to
przyszła zobaczyć i zostawiła coś. Pomyślałem, że może chciałaby odzyskać...
Franciszka nie potrafiła pomoc.
- Nie znam Tamary - powtórzyła. - Prędzej może Natalia...
Staś westchnął, ale uśmiechnął się szeroko, pokrywając tym rozczarowanie.
- Nie szkodzi, to nie jest nic ważnego. Zapytam przy okazji Natalię.
Na placyku przed wiatrakiem stało kilka wozów. Chłopi, skupieni przy pierwszym
zaprzęgu, powitali młodego pana Kalinowskiego z nadzieją. Wie
dziano, że potrafi naprawić to i owo, a po pracy nad organami w kościele jego lokalna
sława bardzo poważnie wzrosła.
Na widok pana Stasia natychmiast przerwali rozmowy i kłaniali się, z uszanowaniem
zdejmując czapki. Co dziwniejsze, zdejmowali czapki także przed Franciszką. Nie mogła w
to uwierzyć. Jak to jest, żeby starsi, siwowłosi gospodarze kłaniali się komuś tak młodemu
jak ona? Ciągle nie docierało do Franciszka, że tak to już teraz będzie i że to jest stan
normalny - ona jest teraz panią Kalinowską z Kalinówki, a oni tylko chłopami i zawsze już
będą przed nią zdejmowali nakrycia głowy. Swoją niosła wysoko, nie odkłoniła się, po prostu
o tym nie pomyślała.
***
Franciszka niezbyt długo zabawiła we młynie. Hałas, kurz, nieznane urządzenia
straszyły ją tylko. Trzask, turkot, szum i obracająca się podłoga wzbudzały w niej strach i
obawę, że wszystko to razem zawali się albo też oderwie się od ziemi i poleci niczym kamień
z góry.
Staś Kalinowski spostrzegł, że macocha niezbyt pewnie czuje się pośród urządzeń i
worków i zachęcił, by wyszła na zewnątrz. Kiedy znalazła się na drabince, którą wychodziło
się z młyna na równą, twardą ziemię, poczuła się znowu swobodniej i pewniej.
Rozglądała się za Natalią, córką młynarza, ale nie dostrzegła jej w pobliżu. Przez
chwilę wahała się, czy iść do domu jej ojca, ale ostatecznie zrezygnowała. Powinna raczej
wracać do siebie i zająć się przygotowaniem śniadania. Serafina sobie poradzi, ale to do niej
należy wszystko zarządzić i sprawdzić. Franciszka domyśliła się, że Staś zaprosił ją tylko po
to, by wypytać o ową Tamarę, a ponieważ udzieliła już odpowiedzi, nie była mu potrzebna.
Pospiesznie zawróciła w kierunku dworu. Szukała schronienia od hałasu i kurzu. To
wtedy pomyślała o Kalinówce pierwszy raz jako o domu.
O swoim domu.
***
Pan Michał nie wprowadzał Franciszki w swoje sprawy. Nie uznawał tego za
potrzebne, niczego nie wyjaśniał, ona zaś nie miała śmiałości pytać. Wyjeżdżał, wracał, nie
opowiadając się nikomu, albo przyjmował gości w swoim gabinecie, do którego nikt nie miał
dostępu. Jeśli czasem dowiadywała się, na czym polegają jego obowiązki we dworze, działo
się tak przez jej obserwacje albo przypadkiem.
Jak wtedy, gdy po powrocie z młyna zastała męża na podwórzu.
Pan Michał stał przed gankiem, minę miał poważną. Przed nim, oddaleni o kilka
kroków, z uszanowania dla pana dziedzica, stało dwoje starych ludzi. Kobieta miała na
głowie i ramionach czarną chustę, tak wielką, że skrywającą prawie całą jej sylwetkę. Byli
tak szarzy i smutni, że Franciszka dopiero po chwili poznała w nich swoich niedawnych
sąsiadów ze wsi Nowosady. Nazywali się Kłos, to oni byli rodzicami Szymka, chudego
Szymka o wystającej grdyce, który tak udatnie naśladował głosy zwierząt.
- Dobrze - powiedział pan Michał. - Każę wydać tyle desek, ile potrzeba. I każę
podwiezć do waszej chałupy.
Kłaniali się przed nim, dziękowali. Kobieta zanosiła się od płaczu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]