[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Malloy pokręcił głową.
- Nie. Powiększyłem grono niewyjaśnionych zjawisk natury. - Przerwał na chwilę. -
Znajdziesz sporo ludzi na Granicy z podobnymi tajemnicami. - Wskazał na
podchodzącego do stolika barmana. - Nawet Złotooki jest jednym z nas, tyle że się
taki urodził.
Barman postawił ich drinki na stole i uśmiechnął się paskudnie do Malloya.
- Ludzie mówią, że cię szuka.
- Lepiej powiedz mi coś, o czym nie wiem.
Złotooki zachichotał i odszedł do baru.
- Muszę się stąd wynosić. - Malloy usiłował powstać, lecz zachwiał się, nogi
odmówiły mu posłuszeństwa i opadł z powrotem na krzesło.
- Owszem, ale chyba do szpitala - powiedział Nighthawk.
Mały człowiek pokręcił głową.
- Za chwilę dojdę do siebie.
- To będzie długa chwila - odparł młodzieniec ironicznie.
- Nazywają mnie Jaszczurem nie tylko z powodu łusek - rzekł Malloy. - Ta cholerna
nowa obdarowała mnie także metabolizmem jaszczurki. Jak mi zimno, zapadam w
letarg, kiedy ogrzeję się, to wracam do formy. - Nagle na jego twarzy pojawił się gadzi
uśmiech. - W saunie miałbym tyle energii, że nie mógłbym usiedzieć spokojnie. -
Urwał. - Cóż, wkrótce nabiorę sił i zniknę, zanim się dowie, że tu byłem.
- Kto ma się dowiedzieć?
- Jak to kto? Markiz.
- Markiz Queensbury? - spytał Nighthawk.
- A znasz innego?
- Dlaczego cię szuka?
- To raczej długa i nudna historia - odparł Malloy. - Nie zainteresowałaby cię.
- Interesuje mnie wszystko, co dotyczy Markiza - powiedział Nighthawk.
Malloy popatrzył na niego długo i uważnie.
- Słuchaj przyjacielu, ocaliłeś mi życie, więc pozwól mi się odwdzięczyć. Jesteś
miłym młodym człowiekiem. Jeśli chcesz być kiedyś miłym starym człowiekiem, to
wracaj do domu.
- Rozwiń nieco ten temat.
- Facet może interesować się Markizem tu na Tundrze jedynie z dwóch powodów:
albo chce się do niego przyłączyć, albo go sprzątnąć, ty zaś nie wyglądasz na takiego,
co chciałby powiększyć szeregi jego armii. Dzieciak jeszcze z ciebie, nie masz
najmniejszych szans.
Nighthawk pochłonął Mętną Kokotę jednym haustem.
- Nie mam wyboru.
- Zabije cię.
- Wątpię - powiedział Nighthawk poważnie. - Jestem dość dobry.
- Cmentarze na Granicy są pełne chłopców, którzy byli dość dobrzy - odparł Malloy.
- Wracaj do domu.
- Nie mogę. Natomiast mogę uczynić coś innego. Od tej chwili biorę cię pod moją
opiekę.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Malloy.
- To, co słyszysz - odparł Nighthawk. - Nikt cię nie tknie, chyba że po moim trupie.
- Pieprzę taki interes! - krzyknął Malloy, zrywając się na nogi. - Mam coś lepszego
do roboty niż służenie za przynętę na Markiza. Zabije nas obu. - Odwrócił się w stronę
drzwi. - Zmywam się stąd.
Nie zdążył zrobić kroku, kiedy znalazł się z powrotem w krześle, na wprost lufy
paskudnie wyglądającego pistoletu.
- Nie masz nic do gadania - powiedział Nighthawk, a ton jego głosu potwierdzał to,
co mówił. - Ocaliłem cię, więc twoje życie należy do mnie. Wykorzystam je tak, jak
będę chciał.
Malloy długo spoglądał w oczy Nighthawka, zanim się poruszył.
- Zrobiłbyś to naprawdę? - powiedział w końcu. - Naprawdę byś mnie zabił?
- Wolałbym tego nie robić.
- Lecz zabiłbyś mnie?
- Bez wahania - powiedział Nighthawk, chowając broń.
Malloy milczał przez chwilę.
- Mógłbym spróbować zwiać - powiedział. - Drzwi są blisko.
- Mógłbyś - zgodził się Nighthawk.
- Dobrze strzelasz?
- Niezle.
- Niezle - powtórzył Malloy ironicznie. - Założę się, że trafiasz w pyłek kurzu z
odległości czterystu jardów.
- Może nawet z pięciuset. Napij się i rozluznij. Ja stawiam.
- Nie potrafię cię rozgryzć - przyznał Malloy. - Najpierw ratujesz mi życie, następnie
grozisz, że mnie zabijesz, a teraz stawiasz mi drinka.
- Wszystko jest jasne. Dopóki cię chronię, jesteś bezpieczny.
- A kiedy twoja opieka się skończy?
- Domyślisz się tego. - Nighthawk skinął na barmana, by przyniósł następne drinki.
- Pasuję - powiedział Malloy. - Muszę być na tyle trzezwy, by w razie potrzeby
wlezć pod stół.
- Odpręż się. Nic ci nie grozi.
- Dlaczego masz być lepszy od tych wszystkich młokosów, którzy chcieli zabić
Markiza? Oni też byli dobrzy, a teraz są martwi. Trzymasz pewniej broń? Masz lepsze
oko? Dlaczego akurat tobie ma się udać?
- Ponieważ nie ma lepszego ode mnie.
- Dzieciak jeszcze z ciebie. Nie masz więcej jak dwadzieścia dwa, może dwadzieścia
trzy lata - powiedział Malloy szyderczo. - Zabiłeś kogoś znanego? Dlaczego masz być
najlepszy?
- Uwierz mi na słowo.
- Gdybyśmy gawędzili sobie w barze na jakiejś innej planecie, to uwierzyłbym, ale
znajdujemy się na tej planecie i mam posłużyć jako przynęta, więc nie uwierzę ci na
żadne słowo. Kogo zabiłeś?
- Cherokee Masona - powiedział Nighthawk. - Zanzibara Brooksa, Billa Przecinaka.
- Chwileczkę - rzekł Malloy. - Masz mnie za idiotę? Przecież ci goście są od dawna
w podręcznikach do historii.
- Ja również - wzruszył ramionami Nighthawk.
Malloy patrzył na niego, marszcząc brwi.
- Jefferson Nighthawk, Jefferson Nighthawk - powtórzył. - Twoje nazwisko brzmi
znajomo, lecz nie potrafię go umiejscowić. Musi być z książki wydanej rok czy dwa
lata temu.
- Może znasz mnie pod innym imieniem - powiedział Nighthawk.
- Może - powątpiewał Malloy. - A jak ono brzmi?
- Egzekutor.
- Chrzanisz! Egzekutor od ponad wieku gryzie ziemię.
- On żyje.
- Jeśliby żył, byłby znacznie starszy od ciebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]