[ Pobierz całość w formacie PDF ]

biecy zapach i bliskość jej ciała.
Przez chwilę szukał w zakamarkach pamięci, aż w końcu opowiedział o tym,
jak to zaprosił na bal maturalny dwie koleżanki, po czym przez cały wieczór
miotał się od jednej do drugiej.
Maggie rozluzniła się nieco. Zadowolony z efektu przystąpił do następnej
opowieści, tym razem o swoich pierwszych krokach w biznesie. Jako nieduży
chłopiec sprzedawał kolegom ciasteczka domowej roboty. Pech chciał, że w tym
samym czasie w szkole panowała ospa wietrzna i rodzice zarażonych dzieci
oskarżyli go o spowodowanie epidemii.
Maggie roześmiała się.
R
L
T
- Czułem się fatalnie - przyznał Kane, ale odetchnął lżej. Jak dobrze słyszeć
jej śmiech. Może teraz pójdzie do łóżka i spokojnie zaśnie, a on przestanie
wreszcie zmagać się z samym sobą. Z trudem zachowywał zimną krew, gdy tak
siedziała wtulona w jego ramiona.
Maggie czuła się przy nim wspaniale. Topniała w jego objęciach. Podniosła
oczy i wyszeptała:
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł. Nieoczekiwanie Maggie mu-
snęła przełomie jego usta. I wtedy to się stało. Ledwo wyczuwalne dotknięcie
warg wyzwoliło iskrę, od której rozgorzał tlący się w obojgu płomień. Pocałunek
przypominający dotyk skrzydełek motyla przerodził się w gwałtowny wybuch
zmysłów. Kane nie mógł już dłużej nad sobą panować.
Wyczuwał pragnienie dziewczyny. Widział je w blasku oczu, słyszał w
przyspieszonym oddechu, wyczuwał w lgnącym do niego ciele.
To się nie może stać.
- Maggie - wyszeptał chrapliwie, z trudem łapiąc powietrze.
- Ciii - szepnęła, kładąc mu palec na wargach i obsypując kark lekkimi jak
kropelki deszczu pocałunkami. Nie miał dość sił, by nadal protestować. Wie-
dział, że jest już zgubiony.
Zatracili się w szalonej, pospiesznej miłości. Kochali się gwałtownie, bez
opamiętania. Nasyceni sobą, nie rozluznili uścisku. Trwali w objęciach, szepcząc
i chichocząc, niczym para nastolatków, która odważyła się spróbować zakazane-
go a nęcącego owocu.
R
L
T
Wciąż objęci, przenieśli się na łóżko. W srebrzystym świetle księżyca skóra
dziewczyny jaśniała nieziemskim blaskiem; łagodnie krągłe, kobiece kształty
czarowały i uwodziły. Gdy zmęczona miłością Maggie usnęła, Kane wciąż nie
mógł oderwać od niej oczu. Była taka piękna. Uwielbiał na nią patrzeć. Długie
zgrabne nogi, smukłe plecy i leciutko zaokrąglone miejsce, gdzie rosło jego
dziecko. Czuł się wspaniale.
Powoli odzyskiwał panowanie nad sobą, a z każdą chwi- lą ogarniał go coraz
większy gniew na samego siebie. Przekroczył dopuszczalne granice. Granice,
które sam wytyczył. Co się z nim działo? Czyżby stracił rozum? To miał być
związek platoniczny! Układ. Ustalili warunki właśnie dlatego, żeby uniknąć nie-
spodzianek i rozczarowań, żeby wiedzieć, czego każde z nich może się spodzie-
wać, na co liczyć. A jeśli Maggie zechce teraz czegoś więcej? A on sam? Czy
wie, czego naprawdę pragnie? Niepotrzebnie skomplikował sprawę.
Spróbuje wszystko naprawić. Może, jeśli od razu się wycofa...? Tak, to je-
dyne wyjście. Nie może ryzykować. Po pierwszych uniesieniach zawsze nastę-
puje bolesny upadek. Z obłoków na ziemię. Raz już się sparzył. Nie dopuści, by
historia się powtórzyła. Ma zapewnić Maggie wsparcie, a zatem musi być od-
porny. Ona też powinna zachowywać się rozsądnie. Układ to układ. Nie ma in-
nego wyjścia, bo sami przecież tak postanowili.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
- Maggie, przepraszam, że zawracam ci głowę w pierwszym dniu po powro-
cie do pracy, aJe niepokoją nas plotki na temat żłobka. Podobno nic z tego nie
będzie. Może podpytasz Kane'a?
Maggie zmarszczyła brwi.
- Jasne, Jen. Zaraz do niego pójdę. Zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.
Odłożyła słuchawkę i zamyśliła się. Zupełnie o tym zapomniała, a przecież
ta sprawa była również dla niej bardzo ważna. Musi jak najszybciej wypytać
Kane'a. Tylko... Zawahała się. Kane był u siebie, mogła po prostu wejść i zapy-
tać. Jednak coś ją wstrzymywało. Miała przeczucie, że sprawa żłobka była bar-
dziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Do biura przyjechali wczesnym rankiem, ale dotąd nie mieli okazji zamienić
ze sobą choćby kilku słów, mimo że południe już dawno minęło. Podczas ich
nieobecności nazbierało się tyle spraw, że obydwoje pracowali bez chwili wy-
tchnienia.
Obudziła się rano, mając przed oczami wspomnienie wydarzeń minionej
nocy. Czuła się wspaniale. Nigdy nie doświadczyła takiej czułości, tkliwości i
tylu gorących, zmysłowych uniesień... Kochała Kane'a.
Dzięki niemu uwolniła się od lęków, pozbyła się wątpliwości i przestała się
wahać. Jeśli nawet zostały w niej jakieś resztki obaw, to wierzyła głęboko, że już
nigdy nie będą jej prześladować. Czyżby los wreszcie się do niej uśmiechnął?
R
L
T
- Miłość, tylko miłość! - Przeciągała się błogo, uśmiechając się do własnych
myśli.
Kane brał prysznic; z łazienki dobiegał szum wody. Roześmiana wyskoczyła
z łóżka, by w drugiej łazience przygotować się do wyjścia. Gdy skończyła, oka-
zało się, że zrobiło się pózno i muszą bardzo się spieszyć, by Kane zdążył na za-
planowaną wcześniej konferencję.
W pracy wciąż powracała myślami do wczorajszej nocy. Miała nadzieję, że
dzięki niej ich wzajemne stosunki ulegną zmianie. Czuła, że zbliżyli się do sie-
bie.
Była spokojna, choć zdawała sobie sprawę, że musi upłynąć trochę czasu,
zanim oboje odnajdą się w nowych rolach. Jak to w życiu - raz jest lepiej, raz
gorzej. Ta noc dala jej tyle radości, że będzie czekać ze spokojnym sercem.
Mimo to nie mogła się zdobyć, by wejść do gabinetu. Wciąż była czymś za-
jęta, aż w końcu uświadomiła sobie, że celowo opóznia moment spotkania z Ka-
ne'em, jakby znów czegoś się obawiała. To zły znak.
- Dość tego! - Zmobilizowała się, wstając zza biurka.
Drzwi do gabinetu były zamknięte. Zapukała i nie czekając na zaproszenie,
weszła do środka. Kane siedział za biurkiem, zatopiony w papierach. Miał
ponurą minę.
- Kane - odezwała się, podchodząc bliżej i opierając się o biurko. - Co sły-
chać w sprawie żłobka? Bo...
- Słucham? - przerwał jej szorstko, odrywając oczy od czytanego dokumentu.
Zamrugała, zdezorientowana jego tonem.
R
L
T
- Chodzą plotki, że nic z tego nie będzie.
Z jego twarzy niczego nie mogła wyczytać.
- Jakoś to przepchnę. Tylko nie od razu. Cierpliwości. Daj mi trochę czasu.
Na razie wszystko mi się wali.
Fakt. Tyle się wydarzyło, choćby pożar w magazynie, czy sprawa z Colda-
irem, głównym klientem, który zagroził, że z powodu jakichś kontrowersyjnych
dokumentów zrezygnuje z ich usług i natychmiast poszuka innej firmy księgo-
wej.
- Przepraszam - wtrąciła pospiesznie. - Wiem, że jesteś bardzo zajęty. Ale
chciałabym móc przekazać zainteresowanym choćby taką informację, że sprawa
jest na dobrej drodze...
- Maggie, prosiłem, żebyś zostawiła to mnie.
Nigdy dotąd nie zwracał się do niej takim tonem. A zatem sprawa żłobka też
go nurtuje.
- Tak jest. - Zasalutowała i odwróciła się na pięcie.
- Maggie, poczekaj.
Odwróciła się z uśmiechem, pewna, że chce ją przeprosić.
I znowu spotkało ją rozczarowanie. Kane, wciąż nachmurzony, odłożył pa-
piery.
- Jak wiesz, mamy kłopoty z Coldairem - rzekł z roztargnieniem. - Muszę
pogadać z nim osobiście, żeby załagodzić sytuację. Dlatego wyjeżdżam na parę
dni.
R
L
T
Poczuła bolesny skurcz serca. Cóż, w interesach tak bywa. Wyższa
konieczność.
- Przykro mi, że tak wypadło. Akurat teraz, kiedy się do mnie wprowadzasz.
Dzwoniłem do Marka, pomoże ci w przeprowadzce. - Podniósł się, ujął ją za ra-
miona i cmoknął w czoło. - Pojadę prosto z firmy, mam tu podręczną walizkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl