[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Reynoldsa te\ w to wliczasz?
- Nie, skąd\e znowu.
- Ta dziewczyna jest naprawdę śliczna - odezwał się bez związku
Mackenzie.
Brady zachował niewzruszoną minę.
- Rzeczywiście spodziewasz się złowić wśród nich swoją grubą
rybę?
- Grubą rybę?
- Główną sprę\ynę. Szefa. Albo szefów.
- Bynajmniej. Ale je\eli w beczce jest zgniłe jabłko, to mo\e samo
nam go wska\e.
- Tak jest - zgodził się Mackenzie. - Więc musimy zdobyć wszyst-
kie nazwiska i \yciorysy. Potem - raczej prędzej ni\ pózniej - wziąć
odciski palców całej grupy. Jasne, \e będą powoływać się na prawa
obywatelskie i podniosą wrzask, ale to tym lepiej dla ciebie - odmowa
współpracy rzuci podejrzenie na odmawiającego, jeśli to jest właściwe
określenie. Potem przeka\esz swoim detektywom w Houston, Waszyng-
tonie i Nowym Jorku wiadomość, \e mniejsza o koszty, sprawa bardzo
pilna. Wcale nie dlatego, \eby ci zale\ało choć trochę, czy cokolwiek
znajdą. Po prostu podejrzani mają się dowiedzieć, \e takie śledztwo ju\
się toczy. To ich dostatecznie sprowokuje.
- A jakie reakcje chcemy sprowokować? - spytał Dermott.
- Mam nadzieję, \e przykre. Oczywiście dla łajdaków.
76 77
- Przede wszystkim na twoim miejscu odesłałbym do Houston rodzi-
nę - powiedział Dermott. - Jean i Stella mogą znalezć się w niebez-
pieczeństwie, a cały plan obrócić się przeciwko tobie. A jakbyś tak
dostał wiadomość: "Spływaj, Brady, bo twoją rodzinę mo\e spotkać coś
złego"? Oni grają o wysoką stawkę. Ju\ raz zabili, więc nie zawahają się
zabić jeszcze raz. Dwa razy nie mo\na ich powiesić.
- Pomyślałem o tym samym - powiedział Mackenzie i obrócił się,
\eby spojrzeć na tylne siedzenie. - Natychmiast odeślij dziewczyny do
domu albo poproś kanadyjską policję o ochronę.
- Do diabła, przecie\ one są mi potrzebne! - zaprotestował Brady
z oburzeniem i usiadł prosto. - Po pierwsze, wymagam opieki. Po
drugie, Stella prowadzi dla mnie sprawę Ekofisku.
- Ekofisku? - spytał Dermott i omal się nie odwrócił. - Co to jest?
- Wielki po\ar na Morzu Północnym, w norweskiej części. Wybuchł
po waszym wyjezdzie na północ. Dzisiaj jedzie tam nasza ekipa.
- No dobrze - powiedział Dermott nieco bardziej ustępliwym
tonem. - Więc musisz być z nimi w kontakcie. ale mo\na to przecie\
zrobić z pomocą miejscowych pracowników. Jest na przykład ta ruda
dziewczyna od Reynoldsa, Corinne. Mogłaby ci załatwiać telefony.
- A co będzie, jak wrócimy na Alaskę?
- Skorzysta się tam z czyjejś pomocy. Finlayson na pewno ma
sekretarza.
- Nic nie zastąpi osobistego kontaktu - zawyrokował Brady. Za-
głębił się na powrót w siedzeniu, jak gdyby spór dobiegł końca. Jego dwóch zawodników wagi cię\kiej
wymieniło spojrzenia i od-
wróciło się przodem do kierunku jazdy. Poniewa\ doświadczyli tego
setki razy, wiedzieli, \e dalsze naciski są chwilowo bezcelowe. Gdzie-
kolwiek wyje\d\ali, Brady podtrzymywał mit, \e \ona i córka są mu
niezbędne do \ycia, i nie rozstawał się z nimi bez względu na koszty.
Lub niebezpieczeństwa.
Dermott i Mackenzie bynajmniej nie mieli nic przeciwko obecności Jean i Stelli. Jaka matka, taka córka - Jean
była uderzająco przystojną
kobietą po czterdziestce, z pięknymi, naturalnymi włosami blond i in-
teligentnymi szarymi oczami, Stella zaś stanowiła wierną kopię matki,
tylko młodszą i \ywszą, i miała, jak to z lubością powtarzał ojciec,
roztańczone oczy.
Jean czekała na nich w barze hotelu Peter Pond. Wysoka i elegancka,
z wyrozumiałą i dobrotliwie rozbawioną miną wyszła im na spotkanie.
Dermott wiedział z doświadczenia, \e ta mina wyra\a jej prawdziwe
uczucia: zrównowa\one usposobienie to niemała zaleta u kogoś, kto
spędzał \ycie na dogadzaniu Jimowi Brady'emu.
-- Cześć, kochanie! - przywitał ją Brady. Uniósł się lekko na pal-
cach, \eby pocałować ją w czoło. - Gdzie Stella?
- W twoim pokoju. Ma dla ciebie kilka wiadomości, była bardzo
zajęta telefonowaniem.
- Wobec tego przepraszam, panowie. Mo\e któryś z was zechce
uprzejmie zamówić coś do picia mojej \onie. Kołysząc się w biodrach odszedł korytarzem, a Dermott i
Mackenzie usadowili się wygodnie w ciepłym barze. W odró\nieniu od swojego
mę\a Jean prawie nie brała alkoholu do ust, kiedy więc oni popijali
whisky, ona sączyła sok ananasowy. Pod nieobecność mę\a nie roz-
mawiała te\ o sprawach zawodowych, zamiast tego a\ do jego powrotu
gawędziła miło o Forcie McMurray i skromnych rozrywkach dostęp-
nych tu w środku zimy.
Brady przyprowadził ze sobą Stellę; szła swobodnym, rozkołysanym
krokiem kręcąc biodrami. Dermotta - zazwyczaj nieskłonnego do
\artów - uderzył nagle niedorzeczny kontrast pomiędzy tymi dwiema
postaciami. Rany boskie, pomyślał, hipopotam i gazela. Co za para!
Z bardzo du\ą szklaneczką daiquiri w pulchnej dłoni Brady zagłębił
się w fotelu i w tym samym momencie dał lekki znak Dermottowi
i Mackenziemu, którzy mruknęli coś i wymknęli się z baru.
79
Brady, który był najwyrazniej w optymistycznym nastroju, zaczął
raczyć rodzinę odpowiednio spreparowaną relacją o swoich wyczynach
na północy.
- Zdaje się, \eście niewiele zwojowali = powiedziała z powątpiewa-
niem Jean po chwili milczenia.
Brady nie stracił pogody ducha.
- Dziewięćdziesiąt procent naszych zajęć to praca umysłowa, kocha-
nie - odparł. - Kiedy przystępujemy do akcji, to to, co robimy, jest
zwykłą, prawie mechaniczną konsekwencją tej całej niewidocznej ha-
rówki, którą wykonaliśmy wcześniej. - Postukał się w głowę. - Mądry
generał nie rzuca swoich oddziałów do bitwy bez uprzedniego rozpo-
znania. Robiliśmy rozpoznanie.
Jean uśmiechnęła się.
- Zawiadom nas, kiedy ustalisz, kim jest nieprzyjaciel - powiedziała
i nagle spowa\niała. - To paskudna sprawa, prawda?
- jak ka\de morderstwo, kochanie.
- Nie podoba mi się to. Nie podoba mi się, \e się tym zajmujesz.
To zadanie dla policji. Jeszcze nigdy nie miałeś do czynienia z mor-
derstwem.
- Mam uciec?
Spojrzała na jego obfite kształty i roześmiała się.
- Do tego jednego akurat nie jesteś stworzony - odparła.
- Uciec? - powiedziała z szyderstwem Stella. - Tata nie byłby
w stanie dobiec stąd do wygódki!
- Przestańcie, proszę - powiedział rozpromieniony Brady. - Mam
nadzieję, \e taki pośpiech nie będzie konieczny.
- Gdzie poszedł Donald? - spytała Stella.
- Na górę, załatwić dla mnie pewną drobną sprawę.
Mackenzie poruszał się w tej chwili wolno po pokojach Brady'ego
z kalibrowaną metalową skrzynką w jednej ręce, przenośną anteną
w drugiej i w słuchawkach na uszach. Poruszał się świadom celu, jak
ktoś, kto wie, co robi. Wkrótce znalazł to, czego szukał.
Wróciwszy do baru skierował się prosto do rodzinnego obozowiska
Bradych.
- Dwie sztuki -- oznajmił.
- Dwie sztuki czego, wujku Donaldzie? - spytała słodziutko Stella.
- Kiedy wreszcie zaczniesz tresować swoją niepoprawnie wścibską
córkę? - zwrócił się Mackenzie do szefa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl