[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dech natychmiast zmieniał się w mrozne obłoczki pary.
I nagle Lillian się uśmiechnęła. Do niego. Dla niego.
Wówczas najnormalniejszą rzeczą na świecie wydało
mu się zbliżenie ust do jej warg. Posmakowanie tych
warg. To jednak, co stało się chwilę pózniej, było równie
niezwykłe jak ona niekonwencjonalna.
Całując Lilii, Daniel Lincoln Stewart usłyszał srebrzy
sty dzwięk dzwonków.
Tej nocy śniła, że w parku nie oderwał gwałtownie ust
od jej warg. %7łe nie spojrzał na nią tym dziwnym wzrokiem,
który Lilii znała aż za dobrze. Archaniołowie popatrzyli na
nią z równym zdumieniem, gdy niechcący strąciła ich z dra
biny. Jakby nie mogli uwierzyć, że ona naprawdę istnieje.
237
W pewnej chwili Lillian sama zaczęła się zastanawiać,
czy ten pocałunek naprawdę jej się przydarzył. Był czymś
najbliższym raju ze wszystkich przeżyć, jakich doświad
czyła na ziemi. Przeciągnęła się leniwie, odrzuciła kołdrę
i spuściła nogi z łóżka.
Wciąż spała w jedwabnej koszuli Daniela, która z led
wością sięgała jej do kolan. Ale nie czuła chłodu, nawet
gdy mróz malował kwiaty na szybach. W kominku płonął
ogień, dzięki uprzejmości Peg, tej samej pokojówki, która
wieczorem przyniosła jej gorącą czekoladę, a wcześniej
pożyczyła łyżwy.
Przez okna wpadało światło dnia. Lillian rozsunęła za
słony. Poniżej, na ulicy, w obie strony mknęły powozy,
a tam, gdzie jeszcze wczoraj leżał dziewiczy śnieg, teraz
tworzyła się już szaro-brązowa breja.
Lilii zastanawiała się, czym w tej chwili zajmuje się Da
niel. Zapewne zarabia więcej pieniędzy. Zrobiło jej się
smutno. Ten człowiek dokładnie wiedział, o ile z każdą
minutą powiększa się jego fortuna,
Przez to samo okno patrzyła, jak wyruszał do pracy
wczesnym rankiem, zanim ponownie wsunęła się do łóż-
ka. I zanim przyśnił jej się w taki dziwny sposób - był
ubrany jak król z wierszyka dla dzieci, siedział w potężnej
wieży i liczył swoje złoto. A wokół stały na straży dwa-
dzieścia cztery kruki w czapkach przypominających gi-
gantyczne polewy tortów.
Lilii zmarszczyła brwi i pokręciła głową. W tym samym
momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Szybko
wskoczyła więc do łóżka i podciągnęła kołdrę pod brodę
- ProszÄ™!
Drzwi otworzyły się powoli i stanęła w nich uśmiech-
nięta Peg.
- Panno Lillian, właśnie dotarły pani kufry.
- Moje kufry? - powtórzyła bezmyślnie.
Peg przytaknęła.
238
Lilii wychyliła się z łóżka i ujrzała, że w holu piętrzą się
pudła, skrzynie i pakunki.
- Pani rzeczy. Pan Stewart zapowiedział, że zostaną
dostarczone z rana.
- NaprawdÄ™?
Peg zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę ubieralni.
- Przygotuję pani kąpiel, panno Lillian. Pani będzie się
pluskać, a tymczasem Gage i ja wszystko tu poznosimy.
Lilii zażyła najkrótszej kąpieli w historii świata. Potem
poprosiła Peg, by zostawiła ją na chwilę samą, a gdy
dziewczyna wyszła, wpadła do sypialni. Stanęła na środ
ku, wpatrując się w niezliczone kufry i paczki. Nie miała
wątpliwości, że w to, co znajdowało się w środku, można
by odziać cały Nowy Jork.
Chwilę pózniej doszła do wniosku, że Daniel wykupił
wszystkie zapasy strojów w mieście. W kufrze z napisem
Redfern" leżały kostiumy spacerowe z najdelikatniejszego
kaszmiru, ozdobione futrem, oraz dzienne suknie z jedwabiu,
wykończone ręcznie robionymi koronkami. W pudłach owi
niętych srebrną bibułką znajdowały się suknie wizytowe oraz
wieczorowe z brokatu i mięsistego aksamitu, satyny i tiulu.
Kolejny kufer, otwierany jak szafa, zawierał płaszcze,
futrzane nakrycia głowy i mufki do kompletu, a w jego
szufladach spoczywały rękawiczki każdego możliwego
koloru oraz bielizna i gorsety, których nigdy nie miałaby
ochoty oglądać.
Wzdłuż ściany stało co najmniej trzydzieści pudeł na
kapelusze oraz taka sama liczba pudeł z butami oraz wel-
wetowych woreczków, w które zapakowano stanowiące
komplet z nimi torebki. W przeciwległym kącie znajdowa
ły się udrapowane w tiul i wstążki pudła z nadrukiem
Dom Mody Worth".
Lilii chwyciła pierwsze z nich i zaniosła na łóżko, na
którym sama usiadła po turecku. Rozwiązała kokardę,
podniosła wieko i rozsunęła bibułki.
239
Na moment serce przestało jej bić z wrażenia.
Wewnątrz leżała suknia ze śnieżnobiałego aksamitu ze
spódnicą z pajęczej koronki. Aksamit był miękki i biały ni
czym obłok, a wzór koronki wydawał się bardziej skom
plikowany niż układ wszystkich konstelacji gwiazd. To
była najpiękniejsza rzecz, jaką widziała na ziemi.
Nie śmiejąc głębiej odetchnąć, wyjęła suknię i uniosła
w górę. Koronka była przetykana cieniutką, srebrna nicią,
która odbijała światło ognia płonącego w kominku i bły
skała tak jasno, jak najpiękniej wypolerowana poświata
obłoku.
Suknia wydawała się pochodzić wprost z raju. Jej raju.
Przywoływała tak wiele pięknych wspomnień.
Lillian przytuliła ją do piersi i z mokrymi oczami sie
działa długo w bezruchu, nie zdając sobie sprawy, że nie
jest już sama w pokoju.
- Byłem pewien, że ta suknia przypadnie ci do gustu. -
Daniel stał w drzwiach, patrząc na nią w sposób, który ja-
sno wskazywał, że czegoś nie pojmuje.
- Wszystko jest piękne.
- Tak piękne, że znowu zalewasz się łzami.
Spojrzała na niego z nostalgią.
- Po prostu przypomniałam sobie coś, co utraciłam.
Daniel zesztywniał. W jego oczach pojawił się gniew.
- Ubierz się - rzucił ostro.
Nie mogła pojąć przyczyny tej nagłej złości.
Tymczasem jego spojrzenie stawało się coraz bard/.ic|
lodowate, a twarz coraz bardziej kamienna.
- I zejdz na dół. Jak najszybciej.
- Wychodzimy?
- Tak. - Zatrzymał się z ręką na klamce i zwrócił raz
jeszcze w jej stronę. - Nie wiem, kto ci to zrobił - rzucił
przez zaciśnięte zęby. - Ale z największą chęcią poracho-
wałbym mu kości.
I zanim zdążyła się odezwać, zniknął za drzwiami.
240
Lillian spoglądała za nim zupełnie oszołomiona. Ona
sama sobie to zrobiła. Jeżeli więc miałby ochotę poracho
wać kości istocie, która doprowadziła do obecnej sytuacji,
to miał ją pod nosem.
Odłożyła białą suknię, wygrzebała się z łóżka i chwyciła
granatowy kostium, po czym ruszyła w stronę garderoby.
Stanęła przed lustrem i ze zdumieniem spojrzała na
swoje usta. Wyglądały jakoś inaczej. Wydawały się peł
niejsze. Czyżby po pocałunku powiększały się wargi? Do
tknęła ich lekko i uśmiechnęła się beztrosko.
Po pocałunku w parku nie miałaby nic przeciwko te
mu, żeby Daniel zabrał się do rachowania jej kości.
D.L. wręczył Karlowi dokumenty i podniósł się zza
biurka. Potem wyszli do holu. Daniel oparł się o zwieńcze
nie poręczy schodów i patrzył, jak prawnik wciska papie
ry do teczki. Przez całe spotkanie ani słowa nie wspomniał
przyjacielowi o obecności Lilii w tym domu.
Bo też nie umiałby sensownie wytłumaczyć, czemu
chciał, żeby tu zamieszkała. Nie istniało po temu żadne lo
giczne wyjaśnienie. Rozrywka, wyzwanie, towarzystwo -
te argumenty brzmiały nieprzekonująco.
Poza tym w gruncie rzeczy Daniel nie miał ochoty ni
komu tłumaczyć, czemu postanowił przyjąć pod swój
dach kobietę, która twierdziła, że jest bezdomna; czemu
chciał mieć przy sobie tę dziewczynę o zapewne zszarga
nej reputacji. W tej chwili wiedział tylko jedno: nie obcho
dziło go, kim lub czym była. Nie był jednak jeszcze gotów,
by się nad tym głębiej zastanowić. Co się zaś tyczyło ugo
dy, sama myśl o tym dokumencie działała mu na nerwy.
W jego odczuciu owa ugoda redukowała Lillian do jedne-
go podpisu na kawałku papieru.
Karl zatrzymał się tuż przy drzwiach.
Zapomniałem cię zapytać. Doprowadziłeś już do
podpisania ugody?
241
-Nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]