[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się panować nad głosem.
- Być może - odrzekł.
W pokoju zaległa cisza i Rhiannon nie była już w stanie przełknąć ani kęsa.
Theo nie spuszczał z niej błyszczących oczu, obserwując jej reakcję.
W końcu Lukas wrócił.
- Rhiannon, czy mogę z tobą porozmawiać w gabinecie? - zapytał.
- Możecie rozmawiać tutaj - powiedział Theo gniewnie - Czy Christos jest
ojcem?
- Przepraszam, tato, ale najpierw porozmawiam z Rhiannon.
Podążyła za nim do wyłożonego drewnem gabinetu.
- Rozmawiałeś z Christosem, prawda?
- Tak. Przyznał się do wszystkiego. Uwiódł Leanne, posługując się moim
imieniem i nazwiskiem, potem zabrał ją na Naksos. Powtórzył twoją historię pra-
wie słowo w słowo. Przysięgał, że się zabezpieczyli, ale wypadki się zdarzają...
- Annabel nie jest żadnym wypadkiem!
- Nie dla ciebie. Ale dla niego ona tym właśnie jest. Mam zamiar rozpocząć
S
R
procedury adopcyjne tak szybko, jak to tylko możliwe. Christos był tym zachwy-
cony - powiedział, zaciskając usta. - Naturalnie będę przy tym potrzebował twojej
pomocy jako prawnej opiekunki dziecka.
Rhiannon zesztywniała.
- Mówiłam ci, że nie zamierzam się ewakuować z jej życia. Niczego nie pod-
piszę.
- Rhiannon, sprawa w sądzie to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał... Ona jest
częścią mojej rodziny.
- Krewni są dla ciebie aż tak ważni?
- Oczywiście, że tak!
- Christos nie zrobił jeszcze testu na potwierdzenie ojcostwa.
- Nie, ale teraz to tylko czysta formalność. Zrobi go, gdy zjawi się w Atenach.
- Mamy zatem jeszcze trochę czasu, żeby coś wymyślić. Ja też nie chcę spra-
wy w sądzie, ale nie oddam ci Annabel tylko dlatego, że wydaje ci się, że masz do
niej większe prawa. To nie do ciebie przyszła z nią Leanne - nawet gdy myślała, że
to ty jesteś ojcem.
Jego oczy były zimne, przeszywające.
- I co to niby ma znaczyć?
- %7łe Leanne zaufała mi, że będę kochać jej córkę.
- A i tak chciałaś ją oddać.
- Już ci tłumaczyłam, dlaczego chciałam to zrobić. Zresztą teraz wszystko
wygląda inaczej. Zostaję tu.
- Na zawsze?
Przełknęła ślinę, myśląc o prawdziwym znaczeniu tych słów. Z biegiem lat
Annabel stanie się do niej jeszcze bardziej przywiązana.
- Nie przemyślałaś tego do końca, co? - powiedział kpiąco.
- Ja...
- Bo skoro chcesz być dla niej matką, to musisz zostać w Grecji i być na na-
S
R
szym utrzymaniu. Musiałbym stać się za ciebie także odpowiedzialny, o ile byłbym
na to gotowy.
- Już nigdy nie będę dla nikogo obowiązkiem, ciężarem... - wykrztusiła.
- Wybór nie należy do ciebie.
- Właśnie, że należy. I tylko dlatego, że ty masz przerośnięte wyobrażenie te-
go, co się od ciebie wymaga, nie znaczy, że muszę się poddawać twojej woli! Nig-
dy nie pozwoliłabym sobie być na waszym utrzymaniu!
- Czy wyobrażasz sobie, że pozwoliłbym ci zamieszkać gdzieś samej i po-
zwalać mi widzieć się z Annabel tylko w weekendy?
Rhiannon przycisnęła ręce do skroni, próbując okiełznać chaos myśli.
- Mogłabym być jej nianią...
- Nie ty o tym zdecydujesz.
- Nie możesz mnie wyrzucić z jej życia! - krzyknęła w rozpaczy.
- Mogę robić, na co mam ochotę. Możesz dochodzić swoich praw na drodze
sądowej, ale tylko stracisz pieniądze i dobre imię. Nie wygrasz ze mną.
- Byłbyś skłonny do takiego okrucieństwa?
Wzruszył ramionami.
- Mam na uwadze tylko dobro Annabel. Chcę dla niej stworzyć bezpieczne,
stabilne otoczenie i jakoś nie widzę cię jako jego części.
- Nie wyjadę, zanim Christos zrobi test na ojcostwo. Mamy jeszcze czas, żeby
opracować plan, na którym nikt nie straci.
Skinął głową.
- Dobrze zatem. Pomówimy o tym pózniej.
Otworzyła drzwi do gabinetu, stając twarzą w twarz z Theo, który musiał sły-
szeć każde słowo. Skinęła mu tylko głową na dobranoc i poszła na górę.
W pokoju włożyła na siebie starą piżamę, nie będąc w stanie użyć jedwabnej
koszuli nocnej, która była w podarowanych jej rzeczach.
Myślała o tym, jak nie jest w stanie wyzwolić się spod wpływu, jaki ma na nią
S
R
Lukas.
Tego, jak doprowadza ją do gniewu. I tego jak bardzo go pragnie.
Zastanawiała się, dlaczego on nie potrafi sobie pozwolić na pożądanie.
Słuchała rytmicznych oddechów Annabel, patrząc na światło księżyca pada-
jące na podłogę, ale nie mogła się uspokoić.
Zaburczało jej w brzuchu i przypomniała sobie, że niewiele zdążyła zjeść w
trakcie kolacji.
Wymknęła się cicho z pokoju i zaczęła skradać w kierunku kuchni. Po drodze
jednak usłyszała muzykę dobiegającą z któregoś z pokoi. Ruszyła w tamtym kie-
runku i przystanęła pod drzwiami, słuchając kojących dzwięków pianina.
Uchyliła delikatnie drzwi i zobaczyła Lukasa całkowicie pochłoniętego grą.
Mimo że starała się zachowywać bezszelestnie, uniósł wzrok, zobaczył ją i auto-
matycznie przestał grać.
- Nie przestawaj... To było piękne.
- Dziękuję - odparł bezbarwnym, uprzejmym tonem.
- Nie wiedziałam, że grasz na pianinie - powiedziała, wchodząc do pokoju.
- Niewiele osób o tym wie.
Przygryzła wargę, marząc o tym, aby dosięgnąć tę wrażliwą jego stronę, którą
jeszcze przed chwilą mogła obserwować.
- Brałeś lekcje w dzieciństwie?
- Nie, nauczyłem się sam. Jesteś zaskoczona - powiedział ze śmiechem. - Na
pewno uważasz, że taka chłodna i pełna rezerwy osoba jak ja nie powinna grać
pięknej muzyki.
- Zawsze chciałam się nauczyć grać...
- Brałaś lekcje?
Pomyślała o starym zakurzonym pianinie w salonie jej rodziców, którego nie
wolno jej było dotykać. Potrząsnęła głową w odpowiedzi.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem się przesunął, robiąc dla niej miejsce
S
R
obok siebie.
- Podejdz tu.
- Co?
- Twoja pierwsza lekcja.
Usiadła przy nim, czując wyraznie jego obecność.
- Spójrz - powiedział, kładąc jej dłonie na klawiszach i przykrywając swoimi
dłońmi. - Tu jest E, a tu D...
Zagrał cały motyw, poruszając jej palcami.
- Mary mała owieczkę miała"! - wykrzyknęła, rozpoznając melodię.
- Od czegoś trzeba zacząć - powiedział z uśmiechem.
- Tak... - Była boleśnie świadoma dotyku ich ciał, intymności tej chwili.
- Dlaczego tutaj zeszłaś?
- Byłam głodna. Nie zjadłam zbyt wiele na kolację...
- W takim razie musimy cię zabrać do kuchni. Zaprowadzę cię - powiedział
wstając.
Poszli razem do obszernej, przyjaznej kuchni.
- Na co miałabyś ochotę - spytał, zaglądając do lodówki. - Chleb, sałatka... A
może nektar bogów? - zapytał z psotnym uśmiechem.
Wyciągnął w jej kierunku tacę baklavy, ociekającej miodem z orzechami.
- Zdecydowanie nektar - odparła z uśmiechem, a on ukroił jej pokazny kawa-
łek.
Zamiast na talerzu podsunął jej go na dłoni prosto do ust. Atmosfera stawała
się coraz bardziej nasycona gorącymi emocjami.
Ona jednak nie chciała się bawić w jego gry. A już na pewno nie będzie jadła
mu z ręki.
- Dziękuję - wyjęła baklavę z jego ręki i ugryzła kęs.
Po kilku kęsach jej broda była lepka od miodu. Lukas przejechał po niej pal-
cem, który następnie oblizał.
S
R
- Słodko.
- Przestań.
Uniósł brwi i wpatrywał się w nią.
- Przestań - wyszeptała. - Wcale tego nie chcesz. Ty mnie nawet nie lubisz...
- Dlaczego myślisz, że cię nie lubię? - Ujął jej twarz, marszcząc czoło. - Wal-
czę ze sobą każdego dnia. To, że nie chcę cię chcieć, nie ma nic wspólnego z tobą,
tylko z tym, jaki jestem... Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Rhiannon... Gdy je-
stem z tobą, jedyne, co mogę robić to... pragnąć cię...
Pochyliła się ku niemu, czując ciepło jego ciała. Nikt wcześniej nie pragnął jej
tylko dlatego, że była sobą.
Jej usta pokonały resztki dystansu dzielącego ich od siebie. Jego dłonie wplo-
tły się w jej włosy, a ona objęła jego twarde ciało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]