[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krokiem skierował się ku lampie, ale w połowie drogi natknął się na coś wysokiego, kościste-
go...
– Co to? – wrzasnął wodząc błędnym wzrokiem. – Ktoś ty? Skądeś się tu wziął? Co?
– Zaraz ci pokażę, kto jestem... Jazda do łóżka!
I nie czekając, aż komik położy się z powrotem, Griebieszkow zamachnął się i grzmotnął
go pięścią w kark z taką siłą, że Dikobrazow fiknął koziołka wprost na łóżko. Widocznie ko-
mika nikt dotychczas nie bił, gdyż mimo stanu silnego podchmielenia spojrzał na Griebiesz-
kowa ze zdumieniem, a nawet z pewnym zainteresowaniem.
– Tyś... mnie uderzył? Po... poczekaj, uderzyłeś mnie?
– Uderzyłem. A może chcesz jeszcze?
I fryzjer znów dał komikowi w zęby. Nie wiem, co w tym wypadku poskutkowało, siła
uderzenia czy też nowość przeżycia, w każdym razie z oczu komika zniknął błędny wyraz, a
nawet błysnęła w nich iskierka inteligencji. Zerwał się i nie tyle z gniewem, ile z ciekawością
zaczął przyglądać się bladej twarzy i brudnemu surdutowi Griebieszkowa.
– Ty... ty bijesz mnie – wymamrotał. – Jak.. jak śmiesz?
– Milczeć!
Tu znów nastąpiło uderzenie w twarz. Rozwścieczony komik już zamierzał się bronić, ale
wtedy jedna ręka Griebieszkowa zgniotła mu pierś, a druga zatańczyła po twarzy.
– Nie tak mocno! Nie tak mocno! – dał się słyszeć z sąsiedniego pokoju głos Poczeczuje-
wa. – Nie tak mocno, Fiedieńka!
– Nie szkodzi, Proklesie Lwowiczu! Jeszcze mi podziękuje!
– Ale nie tak mocno! – płaczliwym głosem ozwał się Poczeczujew zaglądając do pokoju
komika. – Dla ciebie to nic, a mnie aż ciarki przechodzą. Zastanów się tylko: w biały dzień
bić człowieka w pełni praw, inteligentnego, znanego i na dodatek w jego własnym pokoju...
Ach!
– Kiedy ja nie jego biję, Proklesie Lwowiczu, tylko diabła, co w nim siedzi. Wyjdź pan z
łaski swojej i nie przejmuj się. Leż spokojnie, diable rogaty! – wrzasnął Fiodor na komika. –
Nie ruszaj mi się! No–o–oo!
42
i zbliżył się do łóżka.
– Pij! – powiedział nalewając pół szklanki od herbaty. – Duszkiem!
Komik wypił z rozkoszą, chrząknął i natychmiast wytrzeszczył oczy. Twarz mu gwałtow-
nie pobladła i pot wystąpił na czoło.
– Napij się jeszcze! – zaproponował Griebieszkow.
– Nie... nie chcę! Za... zaczekaj...
– Pij, żeby cię... Pij! Bo zabiję!
Dikobrazow wypił, jęknął i zwalił się na poduszkę. Po chwili jednak podniósł się i Fiodor
miał okazję stwierdzić, że jego specyfik działa.
– Pij jeszcze! Trzeba, żeby ci się wszystkie bebechy przewróciły, wtedy będzie dobrze! Pij!
Z tą chwilą dla komika nastąpił czas męczeństwa. Wnętrzności jego dosłownie skręcało.
Zrywał się, rzucał się na łóżku i z przerażeniem śledził powolne ruchy swego bezlitosnego i
nieprzejednanego wroga, który nie dawał mu chwili wytchnienia i okładał go niestrudzenie,
ilekroć komik wykręcał się od specyfiku. Razy ustępowały miejsca specyfikowi, specyfik ra-
zom. Nigdy jeszcze ciało biednego Feniksowa–Dikobrazowa Drugiego nie doznawało takich
zniewag i poniżenia i nigdy jeszcze znakomitość nie była tak słaba i bezbronna. Z początku
komik krzyczał i klął, potem zaczął błagać, a w końcu, kiedy przekonał się, że wszelkie prote-
sty prowadzą do bicia, zaczął płakać. Poczeczujew, który stał za drzwiami i podsłuchiwał, nie
wytrzymał wreszcie i wbiegł do pokoju komika.
– A idź ty do diabła! – powiedział machając rękami. – Niech już lepiej przepadną pienią-
dze za abonamenty, niech pije wódkę, tylko nie męcz go już, z łaski swojej! Zdechnie prze-
cież, niech cię wszyscy diabli! Patrz, już ledwo zipie! Gdybym wiedział, że to tak, nigdy bym
się nie zgodził...
– Nic nie szkodzi... Jeszcze sam mi podziękuje, zobaczy pan... A ty tam co? – zwrócił się
Griebieszkow do komika. – Bo dostaniesz!
Griebieszkow do samego wieczora mordował się z komikiem. Sam się zmachał i Dikobra-
zowa omal nie zamęczył. Doszło do tego, że komik straszliwie osłabł, nie mógł już nawet
wydawać jęków i zdrętwiał z wyrazem przerażenia na twarzy. W następstwie odrętwienia
przyszło coś w rodzaju snu.
Nazajutrz, ku wielkiemu zdziwieniu Poczeczujewa, komik obudził się – a zatem nie umarł.
Po przebudzeniu rozejrzał się tępo, zatoczył po pokoju błędnym wzrokiem i zaczął sobie
przypominać.
– Dlaczego mnie tak wszystko boli? – dziwił się. – Całkiem jakby po mnie pociąg przeje-
chał. Może by się wódki napić? Ej, jest tam kto? Wódki!
W tym czasie Poczeczujew i Griebieszkow stali za drzwiami.
43
[ Pobierz całość w formacie PDF ]