[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mężczyzny. I nie musiałabyś się nawet bardzo trudzić, żeby znalezć kogoś dużo bardziej
męskiego niż ten ostatni... - Niebieskie oczy Marthy błysnęły szelmowsko. - Witamy,
panie Cavalleri. Właśnie o panu mówiłyśmy, prawda, Sarah?
- Doprawdy? - burknęła Sarah.
Dlaczego matka zawsze zachowywała się tak deprymująco? Lorenzo Cavalleri
miał bardzo piękną żonę i z całą pewnością nie był zainteresowany flirtowaniem z Sarah.
- Wcale nie, babciu - zaprotestowała Lottie.
- Mówiłyście o tym posągu pana bez ubrania, który widziałyśmy w ogrodzie. Po-
wiedziałaś, że ma...
Martha roześmiała się, ani trochę nieskruszona.
- Och, kochanie. Czułam, że wpakujesz mnie w kłopoty. - Uśmiechnęła się czaru-
jąco do Lorenza. - Jesteśmy ogromnie wdzięczne za to, co pan dla nas robi. Naprawdę.
R
L
T
- Tak. - Lottie zamaszyście pokiwała głową, szeroko otwierając szczere niebieskie
oczy. - Uważamy to miejsce za najpiękniejsze na świecie. Ciocia Angelika bardzo się
cieszy, że ślub będzie tutaj, a ja się cieszę, że będę mogła być tu druhną. Ale ty jesteś
najszczęśliwszy, bo możesz tu mieszkać.
- Będę o tym pamiętał. - Lorenzo poważnie pokiwał głową.
Lottie popatrzyła na niego z namysłem.
- Mieszkasz tutaj sam?
- Tak - odpowiedział z uśmiechem.
- To bardzo duży dom dla jednej osoby - skonstatowała mała z cieniem przygany w
głosie.
Sarah zauważyła, że Lottie patrzy na Lorenza tym charakterystycznym, świdrują-
cym wzrokiem, zapowiadającym serię druzgocąco drobiazgowych pytań i zaskakujących
wniosków.
Lorenzo odwzajemnił jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem.
- Tak - przyznał ciężko. - Bardzo duży. Szesnaście sypialni...
Oczy Lottie były okrągłe jak talerzyki.
- Szesnaście? - powtórzyła. - Przecież...
- Dosyć - przerwała jej Sarah stanowczo, a widząc, że mała zamierza protestować,
dodała: - Bez dyskusji. - Zmiękczyła ostre słowa pocałunkiem w głowę, a potem sięgnęła
po swoją listę. - Muszę iść. Chcesz pójść ze mną po zakupy?
- Chyba zostanę z babcią - zawahała się Lottie, ale zaraz dodała: - Ale jeżeli czu-
jesz się samotna, pójdę z tobą.
- A gdybym i ja poszedł? - Lorenzo popatrzył na Lottie pytająco.
Mała podskoczyła radośnie i klasnęła w dłonie.
- Tak!
- Nie - odezwała się w tym samym momencie Sarah.
- Możesz się zgubić - powiedziała Lottie współczująco i uśmiechnęła się do Loren-
za. - Koniecznie powinieneś pójść. Mama zawsze chciała spotkać takiego miłego pana,
żeby z nim wychodzić.
R
L
T
Po deszczu zrobiło się jeszcze goręcej, a niebo lśniło niczym niezmąconym błęki-
tem. Targowisko na placu było bajecznie kolorowe. Lorenzo podwiózł ją tam i odjechał,
obiecując odnalezć ją wkrótce. Z listą w dłoni Sarah szybko kompletowała swoje zapasy.
Mnogość barw i woni oszałamiała ją. To były prawdziwe Włochy. Dookoła słyszała naj-
piękniejszy język świata, wznoszący się i opadający melodyjnie, a czasem pojedyncze
słowo rozbrzmiewało na wpół zapomnianym znaczeniem. W końcu była tutaj. Z dala od
Londynu, zakorkowanych ulic, przytłaczających biurowców, w krainie dobrego jedzenia,
wielkiej sztuki i gorącego seksu. Jej włoski był zaledwie podstawowy, ale kupcy zacho-
wywali się bardzo przyjaznie i nietrudno się było dogadać za pomocą gestów i uśmiechu.
Próbowała jedwabistej szynki parmeńskiej, sera provolone i ogromnych, dojrzałych w
słońcu oliwek. Kupiła aromatyczną rukolę, cukinie jeszcze z kwiatami, cytryny wielkości
piłek tenisowych i wonny czosnek od potężnego, uśmiechniętego mężczyzny w pasia-
stym fartuchu, o wesołych oczach, błyszczących ponad zawadiackimi wąsami, który za-
pakował jej zakupy do koszyka i kiedy już zapłaciła, obdarował soczystą brzoskwinią.
- Grazie, signore - podziękowała.
Odpowiedział potokiem włoskich słów, których nie zrozumiała. Wzruszyła tylko
ramionami i roześmiała się, bezradnie rozkładając ręce.
- Mówi, że to przyjemność obsługiwać taką śliczną dziewczynę, która najwyrazniej
zna się na dobrym jedzeniu - usłyszała za plecami.
Na widok Lorenza Włoch uśmiechnął się jeszcze szerzej i natychmiast wdał się z
nim w rozmowę, pełną wymownych gestów i uśmiechów. Najwyrazniej obaj panowie
byli starymi przyjaciółmi. Pogryzając brzoskwinię, Sarah z ogromną przyjemnością ob-
serwowała ich spotkanie. Zamyśliła się i dopiero po dłuższej chwili spostrzegła, że patrzą
na nią nie tylko obaj mężczyzni, ale i kilku przechodniów. Ci ostatni wodzili tak zacie-
kawionym wzrokiem od niej do Lorenza, że aż pomyślała, że chyba brzoskwiniowy sok
spłynął jej na brodę. Pospiesznie przetarła wargi wierzchem dłoni. Lorenzo, nie odrywa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]