[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeśmy czarta ubili, a on nagle wrzasnął tak potwornie, że aż wszystko zamilkło. Odrzuciło
nas, a wtedy on się pozbierał i zbiegł. I go dzisiaj próbowaliśmy znów złapać. Tym razem
dobrześmy się wyposażyli. Broń nam kapłan z świątyni poświęcił, nas pobłogosławił. Teraz
nas diabelskie sztuczki nie sięgną...
- Ten chłopiec, o którym mówicie... przeżył?
- A co to za życie? Czwarty dzień już bez ducha leży. Matka oczy nad nim wypłakuje. Lepiej
już by mu było do ziemi...
- Chciałbym go zobaczyć
- Nie spieszy się. Do rana na pewno nic się nie zmieni, a ty przecież aż ze stolicy jechałeś.
Odpocznij, a rano razem z tobą pójdę, dzieciaka ci pokażę.
%7łyczyli mi dobrej nocy, po czym zamknąłem się w swoim tymczasowym mieszkaniu. Leżąc
w balii z gorącą mydlaną wodą, myślałem nad tym, co mi powiedzieli. Z tego, co do tej pory
wywnioskowałem chłopak nie był tym, za kogo brali go wieśniacy. Białe światło mogłem
wytłumaczyć kumulacją mocy uzdrawiającej, a co ono dało mogłem przekonać się już za parę
godzin. Przewracałem się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Coś nie dawało mi spokoju. Oczy.
Ogromne fiołkowe oczy, będące odbiciem czystego przerażenia. Oczy były jedynym
elementem, który zapamiętałem z momentu, kiedy go zobaczyłem. Nie umiałem określić
jakiego koloru były jego włosy, jak był ubrany, ile mógł mieć lat. Tylko te oczy. Sen nie
przyszedł tej nocy. Rano wstałem jeszcze bardziej zmęczony niż położyłem się wieczorem.
Na burmistrza musiałem nieco poczekać. Zdążyłem się posilić, zanim w drzwiach ukazała się
jego krępa sylwetka. Poszliśmy do domu chłopca, stratowanego tamtego dnia przez konia.
Tak jak mówił Ribbald, już piąty dzień pozostawał nieprzytomny. Pochyliłem się nad
dzieckiem, przyglądając mu się uważnie. Oddychało spokojnie, głęboko, jakby spało...
- Próbowaliście go budzić? - spytałem spokojnie. Zapadła niezręczna cisza, sugerująca, że do
tej pory nikt nie wpadł na ten prosty pomysł. Nie zdziwiło mnie to jakoś specjalnie. Lekko
poklepałem chłopca po policzku. Drgnął.
- Może pani spróbuje - zwróciłem się do jego matki - Sądzę, że nic mu nie będzie
- Hanes, kochanie - kobieta delikatnie potrząsnęła jego ramionkami - Hanes słyszysz mnie?
Obudz się proszę...
Powieki chłopca drgnęły i otworzyły się powoli, ukazując wciąż nieco zamglone, brązowe
zrenice. Tak jak myślałem, ścigany przez Ribbalda chłopak chciał pomóc dziecku. Uzdrowił
go, prawdopodobnie rzucił także zaklęcie snu, które tak często widywałem u magów, a które
zapewne miało umożliwić chłopcu konieczny wypoczynek. Nie dano mu szansy wyjaśnienia,
co właściwie zrobił, od razu uznawszy za nasienie szatana. Powiedziałem to wszystko
burmistrzowi, wzruszył ramionami
- Nie obchodzi mnie co on zrobił Daraen - powiedział mi - Nie chcemy tu takich. Mag zawsze
sprowadza kłopoty
- Już mówiłem, nie jestem mordercą...
- W takim razie nie masz tu czego szukać łowco. - warknął zimno - Sami go zabijemy...
Nie wiem dlaczego zrobiło mi się nagle żal chłopaka. Nie uczynił tym ludziom nic złego, był
jedynie nieco inny od nich... wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo. Gdybym czegoś nie
zrobił mógłby znów zebrać mężczyzn i zatłuc chłopaka jak psa, mógł trafić na łowcę, który
zabiłby niewinnego za sakiewkę srebra. Miałem co prawda dość własnych kłopotów,
niepotrzebne były mi cudze, jednak myśl, że zabiją kogoś z tak błahego powodu była dla
mnie odrażająca.
- Daj mi dwa dni, zabiorę go stąd, nie zobaczycie go więcej - zaproponowałem
Namyślił się szybko. Podrapał się w brodę, po czym oznajmił
- Dwa dni Daraen, tylko dwa i ani chwili więcej. Potem nie chcę tu widzieć ani ciebie, ani
jego.
Zdaje się, że właśnie pozbyłem się możliwości wrócenia do tego miasteczka. Trudno się
mówi. I tak nie zapałałem do jego mieszkańców jakąś ogromną sympatią. Budzili we mnie
raczej obrzydzenie. Szybko wróciłem do gospody, po kilka drobiazgów, które mogły mi być
potrzebne, po czym wyszedłem poza bramy miasta, kierując się ku miejscu, gdzie po raz
pierwszy spotkałem chłopaka. Zlady były całkiem wyrazne. Pochylając się nisko nad ziemią,
badając pozostawione tropy, posuwałem się wciąż w głąb lasu. Tego dnia jednak nic nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]