[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ich. Przyznała, że nienawidzi Renisenb. Dlaczego więc nie miałaby równie mocno nie-
nawidzić pozostałych?
139
Renisenb próbowała zgłębić mroczne zakamarki udręczonego mózgu Henet. %7łyła
tutaj wszystkie te lata, pracując, obnosząc swoje poświęcenie, kłamiąc, szpiegując, siejąc
niezgodę... Przybyła dawno temu, jako uboga krewna pięknej i wielkiej damy. Patrzyła,
jak piękna dama żyje szczęśliwie z mężem i dziećmi. A ją porzucił mąż, jedyne dziec-
ko umarło... Tak, tak to musiało być. Jak rana od ukłucia dzidy, którą Renisenb kie-
dyś widziała. Zagoiła się szybko na powierzchni, ale wewnątrz ropiała, a ramię spuchło
i stwardniało. A potem przyszedł lekarz i wymawiając odpowiednie zaklęcia, wbił mały
nóż w twardą, spuchniętą, zniekształconą kończynę. To było jak przerwanie tamy iryga-
cyjnej. Wylała się wielka fala wstrętnie cuchnącej cieczy...
To samo, być może, działo się z umysłem Henet. Smutek i krzywda zbyt szybko zła-
godniały, a wewnątrz pozostała trucizna, wzbierająca wielką falą nienawiści i jadu.
Ale czy Henet nienawidziła Imhotepa? Na pewno nie. Przez lata schlebiała mu
i płaszczyła się przed nim... Wierzył jej bez zastrzeżeń. Z pewnością to poświęcenie nie
mogło być całkowicie udawane.
A jeśli była mu oddana, czy mogła z premedytacją zadawać mu smutek i cierpienie?
Przypuśćmy jednak, że i jego nienawidziła, że zawsze go nienawidziła. Specjalnie mu
schlebiała, chcąc wykazać jego słabość? Przypuśćmy, że Imhotepa nienawidziła najbar-
dziej? Wówczas w czymże ten wykoślawiony, przeżarty złem umysł znalazłby większą
przyjemność jak nie w tym właśnie: pozwolić mu patrzeć, jak jedno po drugim umie-
rają jego dzieci...?
Co się stało, Renisenb? Kait wpatrywała się w nią. Dziwnie wyglądasz.
Renisenb wstała.
Czuję się, jakbym miała zwymiotować powiedziała.
W pewnym sensie była to prawda. Obraz, który podsunęła jej wyobraznia, przypra-
wił ją o mdłości. Kait zadowoliła się tym wyjaśnieniem.
Zjadłaś za dużo zielonych daktyli... albo może nieświeżą rybę.
Nie, nie, to nie od jedzenia. To ten koszmar, który przeżywamy.
Och, to głos Kait zabrzmiał tak nonszalancko i obojętnie, że Renisenb spojrza-
ła na nią szeroko otwartymi oczami.
Czy ty się nie boisz, Kait?
Nie, nie sądzę odparła Kait po zastanowieniu. Jeśli cokolwiek stanie się
Imhotepowi, dzieci będą pod opieką Horiego. Hori jest uczciwy. Będzie strzegł ich dzie-
dzictwa.
To raczej Jahmose.
Jahmose także umrze.
Kait, mówisz to tak spokojnie. Czy cię to wcale nie obchodzi? To znaczy, że mój
ojciec i Jahmose umrą?
Kait zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
140
Obie jesteśmy kobietami, bądzmy więc szczere. Imhotepa uważałam zawsze za
niesprawiedliwego tyrana. Zachował się ohydnie w całej tej historii ze swoją konkubi-
ną. Za jej namową chciał wydziedziczyć swoje własne potomstwo. Nigdy nic lubiłam
Imhotepa. Co do Jahmosego, jest niczym. Satipy nim rządziła. Ostatnio, od kiedy ode-
szła, zrobił się ważny, wydaje rozkazy. Zawsze będzie wolał swoje dzieci niż moje to
naturalne. Więc jeśli ma umrzeć, moje dzieci na tym skorzystają. Tak to widzę. Hori nie
ma dzieci i jest sprawiedliwy. Wszystkie te wydarzenia są niepokojące, ale pomyślałam
niedawno, że w rezultacie bardzo możliwe, że wyjdą nam na dobre.
Możesz tak o tym mówić, Kait? Tak spokojnie, tak zimno? Kiedy twój własny mąż,
którego kochałaś, pierwszy został zabity?
Kait spojrzała na Renisenb wzrokiem, który zdawał się wyrażać pogardliwą ironię.
Czasami jesteś jak Teti, Renisenb. Naprawdę, można by przysiąc, że nie starsza.
Nie opłakujesz Sobka Renisenb wypowiedziała te słowa powoli zauważy-
łam to.
Ależ Renisenb, wypełniłam wszystkie obowiązki. Wiem, jak powinna się zacho-
wywać młoda wdowa.
Tak... i nic więcej... to znaczy, że nie kochałaś Sobka?
Kait wzruszyła ramionami.
Dlaczego miałabym go kochać?
Kait! Był twoim mężem... dał ci dzieci.
Twarz Kait złagodniała. Spojrzała na dwóch małych chłopców zaabsorbowanych le-
pieniem z gliny, a potem na Ankh, która turlała się po trawie gaworząc i wymachując
małymi nóżkami.
Tak, dał mi dzieci. Dziękuję mu za to. Ale, w końcu, czym on był? Przystojnym sa-
mochwałą, mężczyzną, który zawsze chodził do innych kobiet. Nie wziął sobie siostry
do domu, przyzwoicie, jakiejś skromnej osoby, z której mielibyśmy pożytek. Nie, cho-
dził do domów o złej sławie, przepuszczał tam mnóstwo miedzi i złota, pił za dużo i żą-
dał najdroższych dziewcząt. To szczęście, że Imhotep trzymał go tak krótko i że musiał
tak dokładnie rozliczać się z wydatków w majątku. Jakąż miłość i szacunek mogłabym
mieć do takiego mężczyzny? A poza tym, czymże są mężczyzni? Są potrzebni, by pło-
dzić dzieci, to wszystko. Ale siła rasy tkwi w kobietach. To my, Renisenb, przekazujemy
naszym dzieciom wszystko, co do nas należy. Co do mężczyzn, pozwólmy im płodzić
i umierać młodo...
Pogarda i lekceważenie w głosie Kait przybrały na sile. Jej brzydka twarz była zmie-
niona.
Renisenb pomyślała z przerażeniem:
Kait jest silna. Jeśli jest głupia, to jest to głupota zadowolona z samej siebie.
Nienawidzi i gardzi mężczyznami. Powinnam była wiedzieć. Kiedyś już zauważyłam
mgnienie tej groznej cechy. Tak. Kait jest silna...
141
Wzrok Renisenb spoczął bezwiednie na dłoniach Kait. Zciskały i ugniatały glinę
mocne, muskularne ręce. Patrząc, jak ugniatały glinę, pomyślała o Ipy i mocnych rę-
kach, które wepchnęły jego głowę pod wodę i przytrzymały ją bez trudu. Tak, ręce Kait
mogły to zrobić...
Dziewczynka, Ankh, ukłuła się cierniem i podniosła lament. Kait pobiegła do niej.
Podniosła ją i trzymając blisko przy piersi śpiewała jękliwie. Jej twarz była teraz miło-
ścią i czułością. Henet zbiegła z ganku.
Czy coś się stało? Dziecko tak głośno płakało. Myślałam, że może...
Na jej gorliwej, podłej, złośliwej twarzy, pełnej nadziei na katastrofę, odmalowało się
rozczarowanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]