[ Pobierz całość w formacie PDF ]
autobusem do Portland, zarówno Bill jak i Hal przyszli do niej, ka\dy
z osobna, i płakali jej na kolanach, a ona tuliła ich i kołysała. W
ten sposób zadzierzgiwały się więzy.
Na dzień przed ostatecznym wyjazdem z Connecticut "w dół, do Maine"
(jak to wówczas nazywali) przed domem zjawił się śmieciarz w
rozklekotanej cię\arówce i zabrał wielki stos niepotrzebnych rzeczy,
które Bill z Halem wynieśli na chodnik ze składziku. Kiedy wystawili
ju\ wszystkie śmieci, ciotka Ida poprosiła, by raz jeszcze przejrzeli
składzik i wybrali sobie wszystkie pamiątki, suweniry, które
chcieliby zatrzymać. Nie mamy miejsca na wszystko, chłopcy,
oznajmiła, i Hal przypuszczał, \e Bill wziął ją za słowo i przejrzał
wszystkie fascynujące pudła, które ojciec zostawił tam przed swoim
zniknięciem. Hal nie dołączył do starszego brata; stracił ochotę do
grzebania w składziku. Podczas pierwszych dwóch tygodni \ałoby
przyszła mu do głowy straszna myśl: mo\e ojciec nie zniknął tak po
prostu, ani nie uciekł, bo dręczył go niepokój , a on odkrył, i\
mał\eństwo to rzecz nie dla niego.
Mo\e dostała go małpa.
Gdy usłyszał cię\arówkę śmieciarza, z rykiem, hukiem i pierdnięciami
zmierzającą w ich stronę, Hal sprę\ył się, chwycił z półki małpę,
która tkwiła tam od dnia śmierci matki (nie wa\ył się jej dotknąć
nawet po to, by znów wsadzić zabawkę do składziku) i zbiegł z nią na
dół. Will i ciocia Ida zauwa\yli go. Na beczce pełnej połamanych
pamiątek i zapleśniałych ksią\ek tkwił karton po purinie, pełen
podobnych śmieci. Hal wepchnął małpę z powrotem do pudła, z którego
pochodziła, histerycznie rzucając jej wyzwanie, by zaczęła bić w
talerze (no dalej, no dalej, wyzywam cię, wyzywam cię na śmierć i
\ycie!), ale małpa jedynie czekała, nonszalancko opierając się o
kartonową ściankę, zupełnie jakby wyglądała autobusu, a jej wargi
wcią\ wykrzywiał ów okropny, wszechwiedzący uśmiech.
Hal stał obok, drobny chłopiec w starych sztruksach i rozdeptanych
juniorkach. Patrzył, jak śmieciarz, włoski d\entelmen, który nosił na
szyi krzy\ i pogwizdywał przez szparę między zębami, zaczyna ładować
pudła i beczki na pakę średniowiecznej cię\arówki otoczoną deskami.
Patrzył, jak mę\czyzna dzwiga beczkę wraz z balansującym na niej
kartonem po purinie; patrzył jak małpa znika na pace; patrzył jak
śmieciarz wdrapuje się do kabiny, donośnie wydmuchuje nos w rękę,
wyciera ją wielką czerwoną chustką i przy akompaniamencie
ogłuszającego ryku, w oparach tłustego błękitnego dymu, uruchamia
silnik; patrzył jak cię\arówka odje\d\a coraz dalej i wówczas ogromny
cię\ar spadł mu z serca - Hal poczuł jak znika. Dwukrotnie
podskoczył, jak najwy\ej potrafił, rozrzucając ręce, unosząc je
dłońmi do góry, i gdyby któryś z sąsiadów zauwa\ył go, z pewnością
uznałby, \e to niemal bluznierstwo - czemu ten chłopak podskakuje z
radości (bo o to właśnie chodziło, trudno ukryć podskok z radości),
pytaliby niewątpliwie, przecie\ nie ma jeszcze miesiąca, odkąd
pochowaliśmy jego matkę?
Robił to, bo małpa zniknęła, zniknęła na zawsze.
Albo przynajmniej tak sądził.
Niecałe trzy miesiące pózniej ciotka Ida posłała go na strych, aby
przyniósł pudła ozdóbek choinkowych i kiedy czołgał się, poszukując
odpowiednich kartonów - kurz wgryzał się w kolana spodni - nagle znów
stanął z nią twarzą w twarz. Ogarnęło go zdumienie i zgroza tak
wielka, \e musiał ugryzć się mocno w dłoń, by nie krzyknąć... albo
zemdleć. Stała tam, szczerząc zęby, z talerzami uniesionymi stopę od
siebie i gotowymi do gry, opierając się nonszalancko o ściankę pudła
od puriny, jakby czekała na autobus. Zdawało się, \e mówi do niego:
Myślałeś, \e się mnie pozbyłeś, prawda? Ale mnie niełatwo się pozbyć,
Hal. Lubię cię, Hal. Zostaliśmy dla siebie stworzeni, chłopiec i jego
małpka, para starych kumpli. A gdzieś na południe stąd, głupi stary
włoski śmieciarz le\y w wannie, stojącej na szponiastych nogach, oczy
wyła\ą mu z głowy, sztuczna szczęka wypada z ust, stary śmieciarz,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]