[ Pobierz całość w formacie PDF ]
diowozie i pijąc kawę, widzieli, jak wysiadał. Zbliżała się godzina szczytu. O tej
porze trudno złapać taksówkę. Może. . .
Chodz powiedział do George a O Mearaha. Mamy jeszcze szansę na
zwinięcie go. Wezmiemy broń od tego gnoja. . .
O Mearah pokazał mu magnum. W pierwszej chwili Delevan zobaczył dwa
rewolwery, które powoli zlały się w jeden.
Dobrze. Dochodził do siebie nie od razu, lecz stopniowo, jak bokser,
który otrzymał piekielnie silny cios w podbródek. Zatrzymaj go. Ja wezmę
śrutówkę spod deski rozdzielczej.
290
Ruszył do drzwi i nagle nie tylko się przechylił, ale zatoczył tak, że musiał
przytrzymać się ściany.
Dojdziesz do siebie? zapytał O Mearah.
Jeśli go dorwiemy odparł Delevan.
Wyszli. Gruby Johnny nie był z tego tak rad, jak z odejścia świra w granato-
wym garniturze, ale niewiele mniej. Niewiele.
* * *
Delevan i O Mearah nie musieli się zastanawiać, w którym kierunku udał się
poszukiwany po opuszczeniu sklepu z bronią. Wystarczyło, że posłuchali dyspo-
zytorki.
Kod dziewiętnaście powtarzała raz po raz. Rabunek z bronią w ręku,
padły strzały. Kod dziewiętnaście, kod dziewiętnaście. Lokalizacja: trzysta
dziewięćdziesiąt pięć przy Zachodniej Czterdziestej Dziewiątej, drogeria Katza,
napastnik. . . wysoki, jasnowłosy, w granatowym garniturze. . .
Padły strzały pomyślał Delevan i głowa rozbolała go jeszcze bardziej.
Ciekawe, czy z broni George a, czy z mojej? Jeśli ten gnój kogoś zabił, to jeste-
śmy załatwieni. Chyba, że go dopadniemy.
Ruszaj rzucił do O Mearaha, któremu nie musiał tego powtarzać.
Jego partner rozumiał sytuację równie dobrze jak Delevan. Uruchomił mi-
gacz, syrenę i z piskiem opon włączył się do ruchu. Na jezdniach robiło się coraz
ciaśniej, gdyż zaczynały się godziny szczytu, więc O Mearah poprowadził radio-
wóz dwoma kołami po jezdni, a dwoma po chodniku. Przechodnie pierzchali jak
przestraszone przepiórki. Wjeżdżając na Czterdziestą Dziewiątą, zawadził o tylny
zderzak furgonetki dostawczej. W oddali dostrzegł na chodniku błysk potłuczone-
go szkła. Obaj usłyszeli zawodzenie instalacji alarmowej. Przechodnie chowali się
do bram i za kosze na śmieci, ale lokatorzy mieszkań na wyższych kondygnacjach
wyglądali przez okna, jakby to był jakiś szczególnie dobry program telewizyjny
albo darmowy film.
Na tym odcinku ulica była pusta: zniknęły z niej taksówki i samochody oso-
bowe.
Mam nadzieję, że wciąż tam jest powiedział Delevan i otworzył klu-
czem stalowe uchwyty przytrzymujące lufę i kolbę śrutówki zamocowanej pod
deską rozdzielczą. Zdjął ją z zaczepów. Mam tylko nadzieję, że ten stuknięty
skurwysyn wciąż tam jest.
Obaj nie rozumieli tego, że mając do czynienia z rewolwerowcem, zwykle
lepiej nie przeciągać struny.
291
* * *
Kiedy Roland wyszedł z apteki Katza, duży słoik keflexu dołączył do paczek
z nabojami w kieszeni marynarki Jacka Morta. Rewolwerowiec miał w prawej
dłoni służbową trzydziestkęósemkę Carla Delevana. Piekielnie dobrze było znów
trzymać broń całą prawą ręką.
Usłyszał syrenę i zobaczył samochód, który z rykiem mknął po ulicy. To oni
pomyślał. Zaczął unosić broń, ale przypomniał sobie, że to przecież rewolwe-
rowcy. Wykonują swoje obowiązki. Odwrócił się i wszedł z powrotem do składu
alchemika.
Stój, pierdolcu! wrzasnął Delevan.
Roland zerknął w wypukłe lustro, w samą porę, by zauważyć, jak jeden z męż-
czyzn ten z krwawiącym uchem celuje przez okno z flinty. Gdy jego partner
gwałtownie zatrzymał powóz, pozostawiając na nawierzchni dymiące ślady gumy,
Rozbite Ucho wprowadził nabój do komory.
Padł na podłogę.
* * *
Katz nie potrzebował lustra, żeby wiedzieć, co się zaraz stanie. Najpierw ten
zwariowany facet, a teraz zwariowani gliniarze. Aj-waj.
Padnij! wrzasnął do swego asystenta i Ralpha, strażnika pilnującego
sklepu, po czym znalazł się na czworakach za kontuarem, nie czekając, by spraw-
dzić, czy usłuchali ostrzeżenia, czy nie.
W tym momencie, zanim Delevan pociągnął za spust śrutówki, asystent
niczym ochoczy zawodnik rugby, rzucający się na prowadzącego przeciwnej dru-
żyny runął na Katza, który rąbnął głową o podłogę i złamał sobie szczękę
w dwóch miejscach.
Mimo przeszywającego bólu, który nagle zaczął rozrywać mu głowę, Katz
usłyszał huk śrutówki i trzask resztek szyby, która rozsypała się po pomieszcze-
niu, wraz z butelkami wody po goleniu, wody kolońskiej, perfum, płynów do
płukania ust, syropów na kaszel i Bóg wie czego jeszcze. Tysiąc rozmaitych zapa-
chów rozeszło się w powietrzu, tworząc piekielny smród, i zanim zemdlał, Katz
jeszcze raz poprosił Boga, żeby przeklął jego ojca za to, że przykuł go łańcuchem
do tej cholernej apteki.
292
* * *
Roland zobaczył butelki i pudełka rozpryskujące się w powietrzu pod uderze-
niem gradu śrutu. Szklana gablota zawierająca czasomierze rozsypała się. Więk-
szość leżących w niej zegarków również. Ich fragmenty migotliwą chmurą wyle-
ciały w powietrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]