[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kursach, często dwuletnich, gdzie szkolono młodzież hitlerowską, odbywały się praktyczne
ćwiczenia sadystycznego okrucieństwa.
Tenże profesor Fischer, wieloletni rzeczoznawca sądowy, twierdzi, że sadyzm w
najmniejszym stopniu nie zmniejsza odpowiedzialności przestępców. Są to wszystko ludzie
świadomi swych czynów i ponoszący za nie całkowitą odpowiedzialność.
Dzieci w Oświęcimiu wiedziały, że mają umrzeć. Do uduszenia w gazie wybierano
mniejsze, nie nadające się jeszcze do pracy. Selekcji dokonywano w ten sposób, że dzieci
przechodziły kolejno pod prętem zawieszonym na wysokości jednego metra i dwudziestu
centymetrów. Zwiadome powagi chwili, te mniejsze, zbliżając się do pręta, prostowały się,
stąpały wyprężone na palcach, by zaczepić głową o pręt i uzyskać życie.
Około 600 dzieci, przeznaczonych na uduszenie, trzymano w zamknięciu, nie mając
jeszcze kompletu potrzebnego do wypełnienia komory. Też wiedziały, o co chodzi.
Rozbiegały się po obozie i chowały, jednak SS-mani zapędzali je z powrotem do bloku.
Słychać było z daleka, jak płakały i wołały o ratunek.
- My nie chcemy do gazu! My chcemy żyć!
Do jednego z doktorów zastukano nocą w okno jego lekarskiego pokoiku. Gdy
otworzył, weszło dwóch chłopców zupełnie nagich, skostniałych na mrozie. Jeden miał
dwanaście, drugi czternaście lat. Udało im się zbiec z samochodu w chwili, gdy podjeżdżał do
komory gazowej. Lekarz ukrył chłopców u siebie, żywił ich, zdobył dla nich ubranie. Na
zaufanym człowieku przy krematorium wymógł, że ten pokwitował odbiór dwu trupów
więcej niż otrzymał. Narażając się każdej chwili na zgubę, przechował u siebie chłopców do
czasu, gdy mogli znów ukazać się w obozie nie wzbudzając podejrzenia.
Doktor Epstein, profesor z Pragi, przechodząc ulicą między blokami oświęcimskiego
obozu w pogodny poranek letni, zobaczył dwoje małych dzieci jeszcze żywych. Siedziały w
piasku drogi i przesuwały po nim jakieś patyczki. Zatrzymał się przy nich i zapytał:
- Co tu robicie, dzieci?
I otrzymał odpowiedz:
- My się bawimy w palenie %7łydów.
Wiosna - lato 1945 r.
POSAOWIE
Oto dwa zapisy sprzed lat z górą trzydziestu. Pierwszy poczyniono 7 maja 1944 roku,
w czasie wędrówki po warszawskim cmentarzu, pod chmurą nalotów: Wracałam aleją
grobów, szpalerem nagromadzonych trupów. Znajome nazwiska, sylwetki, medaliony. I
refleksja druga z lipcowego dnia owego roku 1944, czasu powstania warszawskiego, kiedy
nadchodzą już dni ostatecznej walki, zbliża się ofensywa, lecz finał nie wiadomy: Ludzie
ludziom gotują ten los. Ludzie są wszystkim na świecie i niezależnie od swej wartości,
niezależnie od swych do tego tytułów - tylko ludzie stanowią o rzeczywistości .
Dobyłem tych kilka zdań z Dzienników czasu wojny Zofii Nałkowskiej (wyd. I
Warszawa 1970). Uczyniłem tak, gdyż pierwsze jej spostrzeżenie zapowiada tytuł tomu
prozy, który wydała w roku 1946, wcześniej, już kilka miesięcy po wyzwoleniu powierzając
kolejne nowele prasie literackiej. Druga refleksja pisarki zapowiada zdanie, jakie znajdziemy
w przesłaniu Medalionów, w formule cytowanej setki i tysiące razy: - ludzie ludziom
zgotowali ten los .
Medaliony. Zaledwie kilkanaście stroniczek prozy jedynej w swojej ostatecznej
ascezie. Prozy o dniu zwykłym szalonego koszmaru. O mechanizmach mordowania
człowieka i o zabijaniu jego nadziei. O technice ludobójstwa. O przekraczaniu granicy tego,
co ludzkie. Kilka medalionów nagrobnych, które ocaleni zwierzają żyjącemu światu. Mówią
w imieniu własnym. Mówią nieporadnie, nie dobywając słów właściwych - bo czyż są takie -
dla pełnego opisu rzeczywistości ranionej faszyzmem. Mówią w imieniu milionów
zgładzonych w obozach koncentracyjnych, dając świadectwo, nim jeszcze na obszarach
ludzkiego popiołu stanęły muzea, mauzolea, pomniki. Nim zabrali głos sędziowie, naukowcy
i pamiętnikarze, historycy, ludzie filmu i sztuki.
W roku 1947, w tygodniku Odrodzenie , pisał Kazimierz Wyka: Skromny w
rozmiarach tom Zofii Nałkowskiej jest tak uderzającym zjawiskiem pisarskim, że zmusza
krytyka, by najpierw wyzwolił się od sądu: cóż to za wspaniała książka! Tych kilkadziesiąt
stron oszczędnej prozy, tak ściśliwej i zwartej, jakby wydobytej spod prasy wszelkich ciśnień
obozowej grozy, to na pewno najbardziej wartościowy artystycznie i przejmujący moralnie
dokument przeciwstawiony tej grozie przez nowe piśmiennictwo powojenne .
Dzisiaj czytamy Medaliony i pamiętamy obozową nowelistykę Tadeusza
Borowskiego, Apel Jerzego Andrzejewskiego, film Ostatni etap Wandy Jakubowskiej, znamy
literaturę martyrologii, buntu i cierpienia, której ostatnie ogniwa to dzieła pisarzy nowszych
już generacji - wiersz Wisławy Szymborskiej Obóz głodowy pod Jasłem czy powieść
Tadeusza Nowaka Takie większe wesele. Mamy na podorędziu dziesiątki pamiętników i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]