[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu i miłej żonki, do córeczki mówiącej zabawne rzeczy, do swej sławy, do rosnącej popularności
i być dokładnie takim samym człowiekiem jak dawniej  jedynie cieszącym się większym
szacunkiem. Nie wiedział, że kto podejmuje się czegoś, mając diabła za kompana, rusza w drogę, z
której nie ma powrotu&
Nigdy.
Przełożył Zbigniew A. Królicki
C.S. Lewis
Ministering Angels
DUCHY OPIEKUCCZE
Wizje H.G. Wellsa wywarły wpływ na wielu pózniejszych pisarzy, do których należy także C.S.
Lewis z jego klasyczną już trylogią międzyplanetarnych romansów [Z milczącej planety (1938),
Perelandra (1943) i Ta ohydna siła (1945)], której bohaterem jest nieustraszony podróżnik, filolog,
dr Ransom. W przedmowie do pierwszej z tych książek Lewis przyznaje, jak wiele zawdzięcza
Wellsowi, podczas gdy już w trzeciej obsadza swego mentora w niezbyt pochlebnej roli
londyńskiego dziennikarza, niejakiego Horacego Julesa W posłowiu do Tej ohydnej siły (którą
nazywa  niezwykłą opowieścią o diabelstwach ) dodaje:  Ci, którzy chcieliby dowiedzieć się
więcej o Numinorze i Prawdziwym Zachodzie muszą (niestety!) czekać, aż ukaże się to, co na razie
istnieje tylko w wyobrazni mojego przyjaciela, profesora J.R.R. Tolkiena . Do innych znaczących
książek Lewisa zaliczają się Listy starego diabla do młodego (1943), szereg listów pisanych przez
starego diabła do młodego, zawierających wskazówki, jak łapać ludzkie dusze; Rozwód ostateczny
(1945), powieść fantasy o niebie i piekle, oraz siedmiotomowy cykl bardzo popularnych książek dla
dzieci Kromki Narni, opublikowanych w latach 1950 1956.
Chve Staples Lewis (1898 1963) urodził się w Belfaście. Ukończywszy studia w Oksfordzie,
rozpoczął karierę naukową, a następnie wykładał średniowieczną i renesansową literaturę angielską
w Magdalen College, gdzie zaprzyjaznił się z dwoma innymi naukowcami piszącymi książki
fantasy  J.R.R. Tolkienem i Charlesem Williamsem. Lewis był gorącym apologetą
chrześcijaństwa, co uwidacznia się w większości jego książek, chociaż wartka akcja i humor
sprawiają, że czytelnicy bez religijnych inklinacji nie czują się znudzeni. Warto zaznaczyć, że
Lewis napisał niewiele opowiadań, a jednym z nich jest utwór pt. Duchy opiekuńcze, który
doskonale pasuje do niniejszego zbioru. Po raz pierwszy ukazało się w styczniu 1958 roku w
 Fantasy and Science Fiction . Inspiracją byt niewątpliwie zamieszczony w majowym numerze
 Saturday Review z 1955 roku artykuł, którego temat był bliski Lewisowi:  Dzień, w którym
wylądujemy na Marsie Autor, dr Robert S Richardson, pisał w nim:  Jeśli podróże kosmiczne i
kolonizacja planet staną się kiedyś możliwe na dostatecznie dużą skalę, może będziemy musieli
najpierw tolerować, a w końcu zaakceptować zachowania seksualne, jakie przy obecnych normach
społecznych uważane są za tabu& Mówiąc bez ogródek, dla sukcesu jakiegoś planu może okazać
się niezbędne regularne posyłanie na Marsa ładnych dziewcząt, żeby złagodzić napięcia i
podbudować morale Ten pomysł zaintrygował Lewisa i zaowocował doskonale napisanym
opowiadaniem, któremu nie zaszkodził czas ani zmiany w podejściu do spraw seksu.
Mnich, bo tak go nazywali, usadowił się na rozkładanym krzesełku obok swojej pryczy i patrzył
przez okno na surowe piaski oraz ciemnogranatowe niebo Marsa. Nie zamierzał podjąć  pracy
wcześniej niż za dziesięć minut. Oczywiście, nie chodziło o pracę, jaką miał tutaj wykonywać. Był
meteorologiem wyprawy i już wykonał większość postawionych przed nim zadań; dowiedział się
wszystkiego, czego mógł się dowiedzieć. Na tym niewielkim obszarze, na jakim mógł prowadzić
badania, co najmniej przez dwadzieścia pięć dni nie będzie miał czego obserwować. Ponadto
meteorologia nie była najważniejszym motywem jego przylotu na Marsa. Wybrał trzyletni pobyt na
tej pustynnej planecie jako nowoczesny ekwiwalent pustelni. Przybył tutaj, aby medytować:
kontynuować powolną, ustawiczną odbudowę tej wewnętrznej struktury, której tworzenie  jego
zdaniem  było głównym celem życia. Teraz dziesięciominutowa przerwa skończyła się. Zaczął
od tradycyjnej formułki  Dobry i cierpliwy Panie, naucz mnie mniej potrzebować ludzi i bardziej
kochać Ciebie . Do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Pozostało mu zaledwie sześć miesięcy tego
samotnego, spokojnego, bezgrzesznego życia na pustyni. Trzy lata szybko minęły&
Kiedy usłyszał krzyk, błyskawicznie zerwał się z krzesła, jak każdy doświadczony kosmonauta.
Botanik w sąsiedniej kabinie zaklął, słysząc ten okrzyk. Oderwał oko od okularu mikroskopu.
Można oszaleć. Wciąż mu przerywają. Człowiek równie dobrze mógłby próbować pracować na
środku Piccadilly, jak w tym okropnym obozie. Prowadził nieustanny wyścig z czasem. Pozostało
mu tylko sześć miesięcy pracy& a przecież ledwie zaczął. Marsjańska flora, te maleńkie i
cudownie odporne mikroorganizmy, upór, z jakim trzymały się przy życiu w tak niesprzyjających
warunkach  to wszystko wystarczyłoby na długie lata badań. Zignoruje te wrzaski. Jednak zaraz
rozdzwonił się dzwonek. Wszyscy do głównej sali.
Jedyną osobą, o której można by powiedzieć, że nic nie robiła, gdy usłyszała krzyk, był Kapitan.
Zciśle mówiąc, usiłował (jak zwykle) przestać myśleć o Clare i uzupełnić dziennik wyprawy. Clare
przeszkadzała mu z odległości czterdziestu milionów mil. Nieznośnie.  Potrzebowaliśmy każdej
pary rąk  napisał. Ręce& jego ręce& jego własne ręce, czuł je teraz, jak przesuwają się po jej
ciepło chłodnym, miękko twardym, gładkim, powolnym i nieustępliwym ciele.  Siedz cicho, mam
robotę  mruknął do zdjęcia stojącego na biurku. Wrócił do dziennika, aż skreślił fatalne słowa:
 budziło mój niepokój . Niepokój& O Boże, co się teraz dzieje z Clare? Wszystko mogło się
zdarzyć. Był głupcem, przyjmując tę pracę. Czy na całym świecie znalazłby się inny młody żonkoś,
który zrobiłby coś takiego? Jednak wtedy wydawało się to rozsądne. Trzy lata okropnej rozłąki, ale
potem& och, będą urządzeni na całe życie. Obiecano mu stanowisko, o jakim jeszcze kilka
miesięcy wcześniej nie mógłby nawet marzyć. Już nigdy nie będzie musiał lecieć w kosmos. I
wszystkie dodatkowe korzyści: odczyty, książka, może nawet tytuł szlachecki. Mnóstwo dzieci.
Wiedział, że tego pragnęła, więc i on też zaczął tego pragnąć. Niech to szlag, ten dziennik. Od
nowego wiersza& I wtedy usłyszał krzyk.
Krzyczał jeden z dwóch młodych techników. Byli razem od obiadu. Paterson stał w otwartych
drzwiach kabiny Dicksona, przestępując z nogi na nogę i kołysząc drzwiami, a Dickson siedział na
swojej koi i czekał, aż .tamten sobie pójdzie.
 O czym ty mówisz, Paterson?  spytał.  Kto chce się kłócić?
 Wszystko fajnie, Bobby  rzekł tamten  ale nie jesteśmy już takimi przyjaciółmi jak
kiedyś. Wiem, że nie. Och, nie jestem ślepy. Przecież prosiłem, żebyś nazywał mnie Clifford. A ty
zawsze jesteś taki oficjalny.
 Och, do diabła z tym!  krzyknął Dickson.  Jestem gotów przyjaznić się z tobą i z
każdym, ale nie zniosę takiego gruchania, jakbyśmy byli parą nastolatek. Raz na zawsze&
 Spójrz, spójrz!  powiedział Paterson. Wtedy Dickson zaczął krzyczeć. Kapitan przyszedł i
włączył dzwonek alarmowy. Dwadzieścia sekund pózniej wszyscy cisnęli się do największego
okna.
Pięćdziesiąt metrów od bazy gładko wylądował kosmolot.
 O rany!  wykrzyknął Dickson.  Zmieniają nas przed czasem.
 Niech ich diabli. To do nich podobne  warknął Botanik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl