[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To już przeszłość, tato.
Wolną ręką ojciec podciągnął koc, potem wygładził go, patrząc synowi prosto
w oczy.
- Przepraszam cię, Christopher. Byłem kiepskim ojcem. Nawet nie wiem, czy
to wystarczająco dosadne określenie na moje zachowanie. W tamtych latach
zajmowałem się wyłącznie sobą.
105
S
R
C.J. milczał. Mógł wykorzystać okazję, by wylać swoje żale, dać upust
oskarżeniom, ale jaki miałoby to teraz sens? Przeszłość nie wróci, a więc czekał na
dalsze słowa ojca.
John chwilę jeszcze zajmował się wygładzaniem koca, a potem westchnął
ciężko.
- Kiedy straciłem twoją matkę, nie potrafiłem udzwignąć swojego ojcostwa.
Gdy ona umarła, poczułem się tak, jakbym zgubił kompas. Nie wiedziałem, co z
tobą robić, więc nie robiłem... nic. - Twarz Johna stężała w dziwnym grymasie i
chyba po raz pierwszy w życiu C.J. zobaczył na niej prawdziwy żal. - Za pózno już,
żeby cokolwiek zmienić, więc mogę ci tylko poradzić, żebyś był lepszym ojcem niż
ja. Dobra rada to wszystko, co mam. Przepraszam, C.J. - Dłoń ojca zadrżała. -
Przepraszam.
- W porządku, tato. W porządku. - Gdy ściskał rękę ojca, zdał sobie sprawę, że
tak jest naprawdę. Wyszedł na ludzi, prawda? Nie został kryminalistą ani
narkomanem. Jest odpowiedzialnym obywatelem, płacącym podatki. Robi karierę w
swym zawodzie. A teraz został ojcem.
Co dobrego przyniosłaby gorycz? Co na tym by zyskali?
- Przebaczam ci.
Kiedy morfina dotarła do organizmu Johna, C.J. zobaczył, że ramiona i
szczęki ojca rozluzniły się. Ale przeciwbólowy efekt działania leku był niczym w
porównaniu z efektem, jaki wywarły te słowa. John Hamilton wyglądał jak
człowiek, któremu zdjęto z ramion wielotonowy ciężar. Siła, którą zawsze C.J. w
nim widział, zniknęła w mgnieniu oka.
Zamglone od łez oczy Johna, wypełnione najpierw ulgą, potem
wdzięcznością, napotkały oczy syna.
- Dziękuję ci, Christopher - powiedział łamiącym się głosem. - Dziękuję.
C.J. mógł jedynie przytaknąć. Po długiej chwili John westchnął.
- Przypuszczam, że nigdy nie dorosłem do tego, żeby być ojcem.
106
S
R
Czyż C.J. nie pomyślał tego samego dziesiątki razy w ubiegłym tygodniu?
- Może nigdy nie byłeś do tego przygotowany - zauważył. - Robiłeś tylko to,
do czego byłeś zdolny.
Rozległo się pukanie do drzwi, potem Paula weszła do pokoju z Sarą u boku.
- Ktoś chce cię poznać.
Smużka orzechowego masła widniała w kącikach ust dziewczynki. Na ten
widok C.J. i John uśmiechnęli się z rozczuleniem. C.J. przygarnął córkę, starł masło
orzechowe z jej ust, potem podprowadził ją do łóżka ojca.
- To jest twój dziadek, John - powiedział.
- Jesteś chory? - zapytała Sara, jak zawsze bardzo bezpośrednia.
John skinął głową, ale również się uśmiechnął.
- Ale tym nie możesz się zarazić.
Wydawało się, że to wyjaśnienie Sarze wystarczyło. Przysiadła na kolanach
ojca i po kilku minutach zaczęła opowiadać dziadkowi o swoim życiu w Riverbend.
Opowiadała bez żadnego skrępowania, jakby znała swego dziadka całe życie.
Mówiła i mówiła, a C.J. z rosnącym zdumieniem obserwował przeobrażenie,
jakie dokonywało się w jego ojcu. Dystans pomiędzy obu mężczyznami zmniejszył
się jeszcze bardziej, gdy Sara, opowiadając swoje historie, włączała obydwu do
rozmowy o świętach i o jednorożcach. Zmiali się wspólnie, jakby jej słowa były
balsamem, którego obaj potrzebowali.
Jessica miała rację. Sara to doskonałe lekarstwo na chorobę, która od lat
trawiła ich związek.
107
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
W Riverbend panowała niezmącona cisza. Jessica zaparkowała samochód w
centrum, w tym samym miejscu co poprzedniego wieczoru. Ale dziś, w wigilię
Bożego Narodzenia, miasto było spokojne, a ludzie siedzieli w domach i w gronie
rodzinnym składali sobie życzenia.
Jessicę przeszył ból aż do szpiku kości. Wzięła głęboki oddech, ale to nie
pomogło. Pragnęła tego, co wielu mieszkańców Riverbend szczęśliwie posiadało.
Pragnęła rodziny. Dziecka. Domu pełnego życia.
Z Dennisem miała rodzinę i dom. Brakowało tylko jednego elementu. Z
wyboru, wiedziała o tym. Ale dziś, gdyby mogła cofnąć czas...
Cóż, to już przeszłość. %7łyje tu i teraz i powinna myśleć o przyszłości.
Szła przez cichy miejski park do wioski Zwiętego Mikołaja, otulając się
szczelnie płaszczem. Zwiatła, które C.J. zainstalował, nadal migotały różnymi
kolorami, ale ludzie już dawno się rozeszli.
Zwierzęta powróciły do zoo albo na farmy, gdzie je hodowano, z wyjątkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]