[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pudens natychmiast przeniósł się do swego stryja, Emiliana. Dotychczas prawie się nie wi-
dywali. Emilian chyba nie bardzo nawet wiedział, jak wygląda jego bratanek i na pewno nie
poznałby go na ulicy. Teraz dopiero w obu ozwała się miłość rodzinna.
Rozumiem Pudensa. U nas reżim był surowy. Musiał się uczyć. Zabraniałem mu mówić po
punicku, a jego łacinę poprawiałem niemal co słowo. Chłopiec widział we mnie tylko zgryz-
liwego profesora i ponurego pożeracza papirusowych zwojów, a nade wszystko podstępnego
czarownika, który już zabrał mu matkę, a zamierza też zagarnąć cały majątek. Natomiast w
domu Emiliana znalazł absolutną swobodę. Stryj dał mu togę męską, a więc formalnie go
upełnoletnił. Poszły w kąt książki i przegnano nauczycieli. Pudens całymi dniami włóczył się
z koleżkami po tawernach. Był wiecznie pijany i wciąż w towarzystwie dziewczyn lekkich
obyczajów. Często odwiedzał też szkołę gladiatorów; znał po imieniu wszystkich tych mor-
derców.
Tak więc, powtarzam, Pudensa rozumiem. Ale jaki miał w tym interes Emilian? Gdy mnie
o to pytano, robiłem tajemniczą minę, bezradnie rozkładałem ręce, a potem zręcznie sprowa-
dzałem rozmowę na zagadnienia prawa spadkowego. Zapytywałem, niby to sam w to nie wie-
rząc:
Czy to prawda, że gdyby Pudens zmarł bez testamentu, jego majątek przypadłby stryjo-
wi?
Ale tamta strona też nie pozostała dłużna. Rozeszły się pogłoski, że to ja pomogłem Poncja-
nowi przenieść się na tamten świat. Całe szczęście, że zmarł nie w Oei! Ale i tak szeptano, że go
otrułem przy pomocy niewolnika; a jeszcze inni twierdzili, że znam śmiercionośne zaklęcia.
I tutaj znowu na scenie pojawił się Rufinus z Herennią.
69
SPRAWA PEWNEJ STATUETKI
Któregoś dnia Pudentilla wróciła z miasta bardzo wzburzona i natychmiast kazała dziew-
czynie prosić mnie do siebie. Choć zwykle zachowywała aż przesadną powściągliwość w
ruchach i w słowach, teraz, nie panując nad sobą, zaczęła bez żadnych wstępów czynić mi
gwałtowne wyrzuty:
Czy wiesz, co ludzie mówią o tobie? Podobno masz wśród swoich książek statuetkę ko-
ściotrupa! Opowiadają, że odprawiasz przy niej magiczne obrzędy, a ona jest ci posłuszna jak
niewolnik. Nawet śmierć możesz zesłać przy jej pomocy, na kogo tylko zechcesz. Mówią, że
tak pozbyłeś się Poncjana! Nie musisz się bronić, nie próbuj mnie przekonywać. Ja sama do-
brze wiem, że to wszystko łgarstwo i bzdura. Taka sama jak i to, że się zakochałam w tobie,
boś mnie zniewolił zaklęciami i lubczykiem. Ale dość już mam twoich tajemnic i ciągłego
zamykania się w bibliotece! Co ty tam właściwie ukrywasz? Co jest w tym lnianym zawiniąt-
ku przed ołtarzem bóstw domowych?
Nie muszę opisywać, jak straszliwie się przeraziłem. Rzecz była poważna i grozna. Gdyby
wytoczono mi sprawę sądową o praktyki magiczne i to jakie praktyki! utraciłbym nie tyl-
ko Pudentillę, nie tylko majątek, lecz nawet życie. Nie dałem jednak poznać po sobie, że serce
z lęku podchodzi mi do gardła. Bez słowa wskazałem żonie drzwi do biblioteki. Weszliśmy
do sali obszernej, cienistej, chłodnej, wypełnionej jakże miłym mi delikatnym zapachem
zwojów papirusowych. Na stole biała chusta przykrywała kilka przedmiotów. Nie zdjąłem jej
całej, lecz tylko lekko uniosłem z jednej strony i wyciągnąłem statuetkę.
Oto kościotrup rzekłem siląc się na ton bagatelizującej ironii.
Figurka z ciemnego drzewa hebanowego przedstawiała młodzieńca o gęstym, miękkim za-
roście i o kędzierzawych włosach, niesfornie wybiegających spod kapelusza o szerokim ron-
dzie; na ramionach narzucony miał krótki płaszczyk. Był to oczywiście bóg Merkury we wła-
snej osobie; najwyrazniej wskazywały na to dwa maleńkie skrzydełka, umieszczone tuż obok
skroni. Całość została wykonana z cieniutkich deseczek hebanowych, które mistrz skleił i
dopasował jak najściślej. Gdybym na własne oczy nie widział skrzynki, którą rozbito, by uzy-
skać owe deseczki, przysięgałbym, iż rzecz wyrzezbiono z jednego kawałka drewna. Mi-
strzem-wykonawcą był oczywiście Saturnin. Skrzynkę dostarczył Poncjan; jakimś sposobem
wydostał ją od pewnej damy, zgodnie z obietnicą, którą złożył, gdyśmy wyszli z warsztatu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]