[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odgryzł pierwszy kawałek jego stopy. Po chwili chłopiec wspiął się wyżej, aby złożyć zbawienną
ofiarę z życia Redmana.
SEKS, ZMIER I ZWIATAO GWIAZD
Diana głaskała kilkudniowy zarost pokrywający brodę Terry'ego.
- Uwielbiam to - powiedziała - nawet te kłujące, szare włoski.
Uwielbiała wszystko, gdy spełniał jej życzenia.
Uwielbiała, gdy ją całował.
Uwielbiała, gdy ją rozbierał.
Uwielbiała, uwielbiała, uwielbiała, gdy ściągał swe slipki.
Rzucała się na niego z tak niepohamowanym entuzjazmem, że mógł tylko patrzeć na jej
popielatoblond włosy przykrywające jego genitalia i mieć nadzieję, że nikt ich nie zaskoczy w tej
sytuacji. Była przecież mężatką. On także gdzieś miał żonę. Takie tete-a-tete ktoś mógł
sfotografować i byłby problem. Terry starał się wyrobić sobie reputację solidnego reżysera. Bez
plotek i złośliwych uwag. Chciał uchodzić za pochłoniętego wyłącznie sztuką.
Jednak w końcu nawet myśli o karierze rozpływały się w rozkoszy dawanej mu przez
Dianę, delikatnie pieszcząca go językiem. Nie była najlepszą' aktorką, ale na Boga, jakąż wspa-
niałą była kochanką. Bezbłędna technika, wszystko we właściwym momencie, wiedziała
/instynktownie lub z doświadczenia/ kiedy nasilić działanie, a kiedy doprowadzić zabawę do
satysfakcjonującego finału.
Kiedy skończyła, miał ochotę bić brawo.
Cała obsada "Wieczoru Trzech Króli" reżyserowanego przez Callowaya wiedziała o tym,
co go łączy z Dianą. Złośliwie komentowano każde ich spóznienie na próbę. Podobną reakcję
wywoływały jego wypieki lub jej widoczne zadowolenie. Starał się wytłumaczyć Dianie, że nie
powinna za nim wodzić tym kociakowatym i powłóczystym spojrzeniem, jednak ona nie potrafiła
dostatecznie dobrze udawać obojętności. Chociaż, wziąwszy pod uwagę jej zawód, powinna
posiadać tę umiejętność.
Jednak La Duval, jak nazwał ją Edward, nie musiała być wielka aktorką, dość, że była
sławna. Cóż z tego, że klepie Szekspira, jakby to była wyliczanka: tramta, tramta, tramta, tramta?
Cóż z tego, że jej życie wewnętrzne było raczej ubogie, logika zawodowa, zachowanie często
nieodpowiednie? Cóż z tego, że jej brak wyczucia poezji mógł jedynie konkurować z jej brakiem
przyzwoitości? Była gwiazdą, a to oznaczało pieniądze.
Nie można było zaprzeczyć, że jej nazwisko przynosiło pieniądze. Teatr "Elysium"
zapowiedział jej występ wysokimi na trzy cale, czarnymi literami na żółtym tle.
"Diana Duval, gwiazda z "Ukochanego dziecka".
"Ukochane dziecko"... Prawdopodobnie najgorsza mydlana opera jaka kiedykolwiek
pojawiła się na ekranach telewizorów. Dwie godziny tygodniowo ciągnących się w nieskończo-
ność martwych dialogów papierowych postaci spowodowały, że grający tam aktorzy stali się
gwiazdami niemal z dnia na dzień.
Największą i najjaśniej świecącą gwiazdą została Diana Duval.
Może ona nie była stworzona do grania klasyków, ale dzięki niej można było zrobić
pieniądze. W dzisiejszych, ciężkich dla teatru czasach liczyła się tylko liczba wyprzedanych
miejsc.
Calloway nie wierzył z początku w sukces "Nocy Trzech Króli". Jednak teraz, z Dianą w
roli Violi szansę na sukces zdecydowanie wzrosły Miał nadzieję, że udane przedstawienie
otworzy mu parę drzwi w West Endzie. Poza tym praca 'ś zalotną i pożądliwą panną D. Duval
miała swe plusy.
Calloway ściągnął beżowy sweter i spojrzał na Dianę. Uśmiechała się do niego kusząco.
Tego samego uśmiechu używała na scenie. Wyraz twarzy numer pięć; coś pośredniego między
uśmiechem matki i dziewicy.
Użył jednego ze swoich standardowych uśmiechów. Skromny, pełen miłości uśmiech
wyglądał prawdziwie, gdy widziało się go z odległości nie mniejszej niż jard. Spojrzał na zegarek.
- Boże, jesteśmy spóznieni, kochanie.
Oblizała wargi. Czy naprawdę tak bardzo jej to smakowało?
- Lepiej się uczeszę - odparła. Wstała i przejrzała się w dużym lustrze, wiszącym obok
kabiny z prysznicem.
-Tak.
- Dobrze było?
- Nie mogło być lepiej - odpowiedział. Pocałował ją delikatnie w nos i wyszedł.
Wpadł na moment do męskiej garderoby, aby poprawić na sobie ubranie i ochłodzić pod
kranem rozpaloną twarz. Po chwilach spędzonych z kobietą Calloway zawsze miał na twarzy
czerwone plamy. Ochlapywał wodą twarz i przyglądał się sobie krytycznie w lustrze wiszącym
nad umywalką. Trzydzieści sześć lat użerania się na tym świecie pozostawiły na twarzy piętno
zmęczenia. Przestawał być młodzieńcem. Pod oczami miał worki, które nie miały nic wspólnego
z brakiem snu. Twarz przecinały dwie pionowe bruzdy. Kiedyś był uważany za cudowne dziecko,
jednak te czasy minęły już bezpowrotnie. Różne drobne świństwa i nieuczciwości, które popełnił
w życiu, wycisnęły na jego twarzy swe piętno. Seks, pijaństwo, chorobliwa ambicja i
rozczarowania wynikłe z niepowodzeń.
"Jak wyglądałaby moja twarz, gdybym był zwykłym, szarym człowiekiem pracującym z
dnia na dzień?" - pomyślał gorzko.
Prawdopodobnie skóra na twarzy byłaby delikatna jak pupcia niemowlęcia. Większość
ludzi pracujących w teatrze miała takie twarze. Bezmyślni i zadowoleni, jak krowy.
- Cóż, wybierasz i płacisz - powiedział do swego odbicia w lustrze. Jeszcze raz rzucił
okiem na twarz podniszczonego aniołka. Mimo wszystko, kobiety nadal nie potrafiły mu się
oprzeć. Wyszedł z garderoby stawić czoło trudnościom wynikającym z narodzin aktu III.
Na scenie trwała gorąca dyskusja. Stolarz imieniem Jake, postawił dwa żywopłoty w
ogrodzie Olivii. Biegły one przez scenę do znajdującej się w głębi planszy, na której miała być
wkrótce namalowana reszta ogrodu. %7ładnych symboli. Ogród był ogrodem: zielona trawa,
niebieskie niebo. Publiczności się to podobało. Terry rozumiał ich nieskomplikowane gusty.
- Terry, kochany. - Eddie Cunningham złapał go za ramię i pociągnął w stronę
sprzeczających się osób.
- O co chodzi?
- Terry, drogi, chyba nie zamierzasz tak zostawić tych pieprzonych /dziwnie akcentował
to słowo: pieprzonych/ żywopłotów? Powiedz wujkowi Eddiemu, zanim go szlag trafi, że nie
zamierzasz tego tak zostawić. - Eddie wskazał oskarżycielsko na żywopłoty. - Spójrz na nie. -
Miał przykry sposób mówienia; drobinki śliny wylatywały w powietrze.
- O co chodzi? - Terry ponowił pytanie.
- O co? Blokują, kochany, blokują. Pomyśl tylko. wiczymy całą tę scenę, ja latam jak kot
z pęcherzem w tą i z powrotem, w prawo, w lewo. Nie mogę tego robić, gdy nie mam dość
miejsca za plecami.
- Popatrz! Te pieprzone żywopłoty dochodzą aż do końca tła!
- Tak musi być. Chcemy stworzyć wrażenie perspektywy, Eddie.
- Jednak ja nie mogę się tu poruszać, Terry. Musisz mnie zrozumieć.
Szukając poparcia, odwrócił się do obserwujących całą scenę stolarzy, dwóch techników i
trzech aktorów.
- Eddie, odsuniemy to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]