[ Pobierz całość w formacie PDF ]
teraz.
Im bardziej świat się zmienia, tym bardziej pozostaje niezmienny po-
wiedziała Kim na głos.
Zastanawiała się, czy wszystkie te podobieństwa nie mają nic wspólnego z hi-
potezą, w którą naprawdę zaczęła wierzyć: że Elizabeth usiłuje się z nią porozu-
mieć ponad wiekami. Wzdrygnęła się. Czy los chował dla niej w zanadrzu taki
sam koniec, jaki spotkał Elizabeth? Czy właśnie to chce jej powiedzieć? Czy to
ostrzeżenie?
Coraz bardziej niespokojna, Kim zrobiła wysiłek, aby odpędzić obsesyjne my-
śli. Udało jej się na pewien czas; dopóki nie wsiadła do pociągu. Wtedy zaczęły
osaczać ją z powrotem.
Na miłość boską! powiedziała głośno.
Kobieta, która siedziała obok niej, obrzuciła ją podejrzliwym wzrokiem.
Kim odwróciła twarz do okna. Skarciła się za nadmiernie wybujałą wyobraz-
nię. W końcu różnice między jej życiem a życiem Elizabeth były o wiele większe
niż jakiekolwiek podobieństwa, szczególnie co się tyczy możliwości decydowa-
223
nia o swoim losie. Elizabeth miała nań bardzo niewielki wpływ. We wczesnej
młodości została, co tu dużo mówić, przymuszona do małżeństwa dla interesu,
a o antykoncepcji nawet jej się nie śniło. W przeciwieństwie do niej Kim mogła
poślubić kogo chciała i mogła sama decydować o swojej płodności.
Ten wywód uspokoił ją aż do North Station w Bostonie. Potem jednak za-
częła się zastanawiać, czy naprawdę jest tak wolna, jak chciała wierzyć. Przypo-
mniała sobie niektóre swoje ważne decyzje życiowe; na przykład to, że została
pielęgniarką zamiast próbować kariery artystycznej lub w sztuce użytkowej. Tak-
że to, że żyje z mężczyzną w układzie, który zaczyna wykazywać niepokojące
podobieństwo do jej stosunków z ojcem. Na domiar złego zabrnęła w sytuację,
w której ma, bynajmniej nie z własnej inicjatywy, w swoim majątku laboratorium
naukowe, a w zabytkowej siedzibie rodowej pięcioro lokatorów.
Pociąg stanął. Zatopiona w myślach, Kim poszła do metra. Wiedziała, w czym
problem. Niemal słyszała głos Alice, który mówił, że to kwestia jej osobowości.
Za mało ma szacunku dla samej siebie, jest zbyt uległa, myśli tylko o potrzebach
innych, a nie zwraca uwagi na własne. Wszystkie te czynniki zjednoczyły się, aby
stale ograniczać jej wolność.
Ironia losu, pomyślała Kim. Asertywność i stanowczość Elizabeth w dzisiej-
szych czasach byłyby jak znalazł, podczas gdy w tamtej epoce bez wątpienia przy-
czyniły się do jej przedwczesnej śmierci. Z drugiej strony Kim ze swoją obowiąz-
kowością i uległością funkcjonowałaby świetnie w siedemnastym wieku, a nie
najlepiej teraz. Na nowo umocniona w postanowieniu, że rozwikła zagadkę Eli-
zabeth, Kim wsiadła do metra i pojechała na Harvard Square. Po kwadransie była
znowu w gabinecie Mary Custland w Bibliotece Widenera i czekała, aż Mary
skończy czytać list Jonathana.
Pani dom musi być prawdziwym skarbcem pamiątek zauważyła Mary
odrywając wzrok od kartki. Ten list jest bezcennym znaleziskiem.
Natychmiast zadzwoniła po Katherine Sturburg i dała go jej przeczytania.
Coś fantastycznego oświadczyła Katherine, gdy skończyła.
Wyjaśniły Kim, że materiałów z tego okresu historii Harvardu jest niezwykle
mało, i spytały, czy mogą list skopiować. Kim wyraziła zgodę.
A więc teraz musimy znalezć jakieś informacje o Rachel Bingham
stwierdziła Mary siadając przed komputerem.
W tym moja nadzieja powiedziała Kim. Mary wpisała nazwisko. Kim
i Katherine zaglądały jej przez ramię. Kim przyłapała się na tym, że trzyma kciu-
ki. Na monitorze pojawiły się dwie osoby o nazwisku Rachel Bingham, ale obie
z dziewiętnastego wieku; nie mogły też mieć żadnych powiązań z Elizabeth. Mary
spróbowała jeszcze kilku sztuczek, ale nadaremnie.
Strasznie mi przykro powiedziała Mary. Na pewno zdaje sobie pani
sprawę, że nawet jeśli znajdziemy jakąś wzmiankę, nadal pozostaje zasadniczy
problem w postaci tego pożaru z tysiąc siedemset sześćdziesiątego czwartego.
224
Rozumiem odpowiedziała Kim. Właściwie nie spodziewałam się,
że naprawdę coś znajdziemy, ale jak już mówiłam czuję się zobowiązana iść za
każdym nowym śladem.
Ja w każdym razie na pewno przeszukam swoje zródła pod kątem tego
nowego nazwiska obiecała Katherine.
Kim podziękowała obu i wyszła. Pojechała metrem z powrotem na North Sta-
tion. Na pociąg do Salem musiała trochę poczekać. Stojąc na peronie poprzysięgła
sobie, że zdwoi wysiłki, aby w najbliższych dniach uporządkować ten niepraw-
dopodobny galimatias papierów w zamku. Gdy wróci do pracy, nie będzie miała
zbyt wielu możliwości, żeby się tym zająć, chyba że w wolne dni.
Znalazłszy się z powrotem w majątku miała zamiar udać się od razu do zamku,
ale gdy wyjechała spomiędzy drzew, zobaczyła, że przed domem stoi policyjny
samochód z rejestracją Salem. Zaintrygowana, skierowała się ku niemu.
Zbliżając się, dostrzegła pośrodku łąki, około pięćdziesięciu metrów od domu,
Edwarda i Eleanor pogrążonych w rozmowie z policjantami. Eleanor trzymała
Edwardowi rękę na ramieniu.
Kim zaparkowała obok samochodu policyjnego i wysiadła. Tamci na środku
pola albo nie usłyszeli, że nadjeżdża, albo byli zbyt zaabsorbowani, żeby zwrócić
na nią uwagę.
Coraz bardziej zaciekawiona, Kim ruszyła w ich kierunku. Gdy znalazła się
bliżej, zobaczyła, że w trawie leży coś, co widocznie przykuło ich uwagę.
Ujrzawszy, co to takiego, Kim gwałtownie wciągnęła powietrze. To był Bufor.
Biedny pies nie żył. Najokropniejsze było to, że z jego tylnych nóg zostały jedynie
odsłonięte, zakrwawione kości.
Kim rzuciła Edwardowi współczujące spojrzenie. Powitał ją z opanowaniem.
Widocznie zdążył się już otrząsnąć z pierwszego szoku. Na policzkach miał ślady
zaschniętych łez. Psisko było wredne, ale Edward był do niego naprawdę przy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]