[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpowiadała mu lakonicznie i informowała go jedynie o tym, o czym sama
chciała powiedzieć. Pokazywała mu stopnie - a te były zawsze bardzo dobre.
Po wywiadówce w szkole podszedł do wychowawczyni klasy Ani. Była to starsza
wiekiem nauczycielka. Miała siwe włosy i patrzyła na niego przez grube
szkła okularów. Gdy poprosił, aby mu powiedziała, co sądzi o Ani, wzruszyła
lekko ramionami. "Cóż - powiedziała - o maturę nie ma się co lękać. Ania
jest najlepszą uczennicą w klasie. Olbrzymie -zdolności, i to we wszystkich
kierunkach. Świetna w polskim i świetna w matematyce. Zda na pewno. Myślę,
że nie będzie także kłopotów z wyższą uczelnią, zwłaszcza teraz gdy
znajomość przedmiotów odzyskała swoje znaczenie. Zgłosiła, że się wybiera
do szkoły teatralnej. Czy dom popiera ten projekt?" Rozłożył ręce. "Nie
powiem, aby mnie ten projekt zachwycił..." "Ani mnie - rzekła nauczycielka.
- Ania jest entuzjastką teatru. Jako polonistka rozumiem ją. Ale scena to
nie wszystko. Jest jeszcze organizacja osobistego życia. Praca w teatrze
wymaga ludzi o bardzo mocnych charakterach, A Ania, proszę mi wybaczyć, że
to mówię, choć bardzo energiczna, bardzo samodzielna, bardzo utalentowana,
nie wydaje mi się jednak naprawdę mocnym człowiekiem... Jeszcze raz
przepraszam, ale pan pytał. To nie jest zresztą zarzut. Bardzo kocham Anię,
ale może właśnie dlatego widzę jej i zalety, i słabości... Muszę panu
powiedzieć - podjęła po małej chwili - to smutne pokolenie, które
wprowadzamy w życie. To nie ich wina, że są tacy. Przeżyli tyle. Ale oni
nie wiedzą w ogóle, czego chcą. Jeszcze dziewczęta wiedzą czasami więcej.
Dałby Bóg, aby następne roczniki były lepsze! Ja ich już nie zobaczę.
Odchodzę na emeryturę. Żal mi... Ale te lata zjadły człowieka i już braknie
energii..."
Powróciwszy do domu opowiadał Annie o swojej rozmowie w ministerstwie i o
perspektywie nowej posady.
- Co mama myśli o tym? - pytał.
Kłopotliwie wycierała dłonie w skraj fartucha, który miała na sobie, bo
właśnie przygotowywała obiad.
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć, kochany - powiedziała. - Nie znam się na
tym. Mężczyzna powinien zajmować się czymś, co go naprawdę całego
interesuje. Miałam nieraz pretensję do tatusia, że u niego "biuro i pióro"
było na pierwszym miejscu. Ale wiem, że nie miałam racji. Nie miałam... Tak
właśnie powinien mężczyzna traktować pracę. Jeśli znajdziesz w tej nowej
pracy prawdziwe zainteresowanie, to powinieneś tę posadę wziąć. Potem
rozmawiali o Ani.
- Wie mama, zupełnie jej nie rozumiem - skarżył się. - W szkole
wszystko dobrze, wesoła, rozkrzyczana, lubiana. Ale gdy próbuję z nią
rozmawiać, nie mamy wspólnego tematu... I nie wiem, co myśli o życiu, o
sytuacji.
- Muszę ci powiedzieć, że ja ją także coraz mniej rozumiem. I tego
projektu o teatrze...
- Małgosia, gdy ją poznałem, także się wybierała do
teatru.
- To chyba nie było dość poważne? Myślę, że raczej matka popychała ją w
tym kierunku.
- Lubiła się nią popisywać. Małgosię to bawiło, ale zachowała trzeźwość.
Co pchnęło Anię?
- Wystawiali w szkole Balladynę. Grała najpierw Chochlika, potem
Goplanę... Oklaskiwano ją. Była rzeczywiście w obu rolach śliczna.
Szkoła zaprosiła samego Wojkowskiego, by przygotował przedstawienie...
- Tego aktora?
- Tak. Nie wiem, co go do tego skłoniło, ale prowadził z nimi próby.
Przedstawienie odbyło się na prawdziwej scenie, w Ateneum.
- Trochę zaczynam ją rozumieć. Co by było ze mną, gdybym w jej wieku
znalazł się na prawdziwej scenie! Mama pamięta?
- Szalałeś nad Don Juanem i nad Orlątkiem.
- Właśnie.
- Byłeś chłopcem, który uwierzył w magię.
- Może ona jest także pod czarem tej magii?
W dwa dni później udał się do dyrektora instytucji, w której Stefan chciał,
aby pracował. Dyrektor był gruby, łysy, elegancko ubrany. Przyjął Jędrka z
hałaśliwą grzecznością.
- Wiem, wiem, wszystko wiem. Niech pan siada. Panno Halinko, proszę kawy. A
może coś mocniejszego, co? - Z biurka wydobył butelkę francuskiego koniaku.
- No, malutki kieliszeczek? Dobrze działa na serce. Panno Halinko, proszę
szkło. Mówił mi o panu dyrektor Spada pan nam jak z nieba. To takie
wyrażenie, prawda? Bo dlaczego z nieba? Mówmy o ziemi. Więc mamy w
programie założenie placówek w różnych miastach. Będziemy w nich
sprzedawali albumy, płyty, wyroby artystyczne, polską wódkę, naturalnie...
A zarazem będziemy organizowali spotkania z rozmaitymi ludźmi z kraju.
Każda placówka to będzie salon spotkań. Może nawet coś więcej. Właśnie
chodzi o to, aby akcję ciągle rozszerzać, występować z nowymi pomysłami,
nawiązywać kontakty, ściągać ludzi... Nawet, myślałem, można by ubrać
personel w krakowskie stroje. Albo w góralskie. Na ścianach afisze, obrazy.
Prezentacja naszych malarzy. Filmy polskie, nauka tańców. Piękne
dziewczęta. Potrawy polskie. Alkohole. Wszystko zrobić, aby ludzi
przyciągnąć do Polski. Oni chcą przyjeżdżać. Trzeba ich tylko zachęcić.
Przygotować jakieś foldery...
- Tłumaczyć polskie książki...
- Polskie książki? Można, ale to nie byłby interes. Na Zachodzie nikt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]