[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oznakowywał trop, po którym szli. Jeśli Peggy O Neill jest z Indianami w jarze, Jack stąd
nie odejdzie, a jeśli jej nie ma, pójdzie śladami dziewcząt.
%7łołnierze składali pod sekwoją strzelby, ładownice z prochem i kulami, szable,
pistolety, noże i odchodzili nad parów otoczony kordonem czerwonoskórych. Na samym
końcu, bez broni palnej, jedynie z szablami, do stojącej w pobliżu indiańskiej starszyzny
podeszli oficerowie: pułkownik Howard Coffee, kapitan Pat Hammond, porucznik James
Gadsen i Van Moore. W ciemnych zrenicach Coffeego płonęła nienawiść. Uporczywie
przyglądał się Menewie, jakby jego obraz pragnął wryć sobie na zawsze w pamięć.
- Miczi-malsa są wolni - przerwał ponuro milczenie wódz Kriksów.
- Wojownicy odprowadzą żołnierzy na skraj puszczy, a dalej pójdziecie sami.
- Pójdziemy?! - obruszył się pułkownik. - Mamy wierzchowce.
- Mustangi są nasze.
- Czerwone psy! - rzucił z wściekłością Hammond.
Przez twarz Czarnego Jastrzębia przemknął cień gniewu. Syknął:
- Białe gady!
- Bez koni i strzelb zginiemy wśród tych pustkowi - odezwał się Gadsen, łagodząc
napięcie. - Warunki naszej kapitualcji nie uwzględniały oddania wierzchowców.
- Gdybyśmy tu nie przybyli, Miczi-malsa wystrzelaliby wszystkich Czirokezów w
jarze - powiedział Menewa.
- To była bitwa...
- Ale zwycięstwo do nas należy - wtrącił wódz Seneków - i my stawiamy warunki.
Coffee zaklął przez zaciśnięte wargi.
-Wielki Tecumseh uczył nas łagodności dla pokonanego wroga - Menewa z dumą
podniósł głowę. - Dlatego na prerii, dokąd odprowadzą Miczi-malsa wojownicy, blade
twarze otrzymają dwie strzelby. Wystarczą, aby upolować zwierzynę na pożywienie. Hugh.
Wśród zieleni ujrzeli idących Czirokezów, więc Czarny Jastrząb polecił
Amerykanom:
- Niech Miczi-malsa odejdą, czas w drogę!
Oficerowie na skraju parowu zmieszali się z tłumem żołnierzy i w parę minut pózniej
konwojowani przez indiańskich jezdzców znikli w głębi dziewiczego boru.
Tymczasem Wielkie Oko, podprowadziwszy uratowanych Indian przed
naczelników, odszedł na ubocze. Czirokezi stali w pozie pełnej szacunku i wdzięczności. -
Było ich zaledwie szesnastu i ani jednej kobiety. Wysoki mężczyzna, o muskularnej
postawie, w stroju wodza, uważnie patrząc w oblicze Menewy, powiedział:
- Wiele razy odmienił swe kształty księżyc, gdy Diva-Li widział młodego wodza,
Menewę. Była to pora wędrówek bizonów... Dzisiaj wraz z wojownikami zawdzięczam
mojemu bratu życie.
- Uffi - zawołał Menewa z rozjaśnionymi oczami. - Teraz poznaję wielkiego wodza
Czirokezów znad Missisipi. Serce moje jest pełne radości. - Wskazując poszczególne
osoby przedstawiał je Czirokezowi.
Diva-Li kładąc dłoń na piersi odrzekł:
- Niebywały to zaszczyt dla mnie i moich wojowników poznać tak znakomitych
mężów.
- Usiądzmy - zaproponował Ryszard. - Musimy wyjaśnić interesujące nas
szczegóły.
Usiedli w pobliżu sterty zdobytej broni i Czirokez, wysłuchawszy pytań,
relacjonował:
- Prowadziłem stu wojowników, gdy nad Apalachicola River zaatakowali nas
Miczi-malsa. Mimo bohaterskiej walki zostaliśmy rozbici i rozproszeni. Z dwudziestoma
ludzmi uchodziłem przed pogonią na wschód, pózniej pod osłoną lasu ruszyliśmy na północ
ku siedzibom braci Kriksów. Amerykanie zgubiwszy nasz trop zawrócili. Dzisiaj o świcie
napotkaliśmy świeże ślady mokasynów i końskich kopyt. Idąc tym tropem weszliśmy w jar i
wtedy zaczęli do nas strzelać. Nim zdołaliśmy ukryć się w zaroślach i bronić się, czterech
wojowników poległo. Potem przekradł się do jaru Wielkie Oko i przyniósł wiadomość o
nadciągającej odsieczy...
Menewa, zdawało się, nie słuchał opowiadania Czirokeza. Patrzył gdzieś w
przestrzeń. Myślał o Wenonie, która teraz znowu znajdowała się daleko.
Walcząc z Amerykanami stracił cały dzień. Ale czy mógł inaczej postąpić? Nawet
gdyby był pewny, że w jarze nie ma dziewcząt, pośpieszyłby z pomocą swym
czerwonoskórym braciom.
- Szliśmy tropem, który was zwabił do wąwozu - odezwał się Ryszard. - Jacyś
ludzie uprowadzili Wenonę, córkę Czarnego Niedzwiedzia, i jej przyjaciółkę Białą Lilię.
- Nie znacie sprawców?
- Nie.
- Czas w drogę - Czarna Strzała położył rękę na ramieniu wodza Kriksów. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]