[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obrzydliwy kontrakt . To nie jest dużo za dotarcie do tak nieuchwytnego człowieka. Jeżeli
dotrze!
Na tę myśl dreszcz przeszedł mu przez krzyż. W ciągu całej kariery nigdy nie
poniósł porażki. Czy niepowodzenie dosięgnie go właśnie teraz, gdy ma zarobić milion
dolarów? A reputacja? Jeśli chybi, będzie skończony. W tym rodzaju zajęcia nie daruje
się porażki. Rozniosłoby się po świecie i zostałby bez roboty po zwrocie zleceniodawcom
miliona dolarów. A społeczeństwo XX wieku nie jest jeszcze dostatecznie cywilizowane,
żeby stworzyć biuro pośrednictwa dla bezrobotnych zawodowych zabójców.
Szczęście, że od dawna odkładał pieniądze na czarną godzinę. Zawsze mógł
wycofać się i żyć z procentów w jakimś spokojnym kącie.
Oczywiście, ale... brakowałoby mu jednak tego podniecenia, emocji, które go
przenikają, kiedy ma do wykonania kontrakt . To jest jak narkotyk. Potrzebuje tego, jak
inni odczuwają potrzebę kokainy, morfiny, alkoholu czy tytoniu. Próbował raz rzucić
wszystko, ale na próżno. Umierał z nudów i szybko zaprzągł się znowu w swoje jarzmo.
Mimo przygnębienia nie przeszło mu przez myśl, że w przypadku porażki mógłby zniknąć
z milionem dolarów nie zwracając ich swoim mocodawcom.
Harry Shulz był zawodowym mordercą ale nie złodziejem. Nigdy w życiu nie
ukradł ani centa i zawsze dawał coś w zamian za otrzymane pieniądze.
Miał za sobą jedenastego papierosa i siódmą butelkę piwa, kiedy ujrzał wreszcie
na horyzoncie niewyrazne kontury tunezyjskiego brzegu.
Kazał Szwedowi kierować się na południowy zachód od La Marsa. Widać było w
ciemności słabe światła. Od trzech godzin panowała już noc. Shulz znowu stał się czujny
i obserwował uważnie najmniejszy gest swego więznia.
W pół godziny pózniej polecił mu zboczyć z drogi i skręcić w stronę plaży
widocznej jak jasna plama w świetle srebrzystego księżyca. Kilkaset metrów od brzegu
Szwed włączył wsteczny bieg i łódz zakończyła kurs na plaży, wśród piasku i kamyków.
Kiedy stanęła, Harry Shulz uderzył w kark Szweda, a ten runął na pokład. Następnie
102
Shulz wyruszył na poszukiwanie liny, znalazł ją w jakimś kącie i przystąpił do
związywania jeńca. Wreszcie z walizką w ręce wyskoczył na wilgotny piasek i przebiegł
plażę na przełaj.
Przeszedł rozległą przestrzeń obsadzoną rzadkimi roślinami, usianą wielkimi
kamieniami i dotarł do drogi. Postawił walizkę przy stoku, usiadł i cierpliwie czekał. Znał
dobrze te strony. Wiedział, że to jest nadbrzeżna droga, która prowadzi z Menzel-Dżemil
do Tunisu przez Ras-Dżebel, La Marsa i La Goulette. Droga nie tak uczęszczana, jak
główna, bezpośrednia z Tunisu do Menzel-Dżemil, ale jednak dość ruchliwa.
Czekał dwadzieścia minut. Obawiał się już, że Szwed może się obudzić, gdy
zobaczył na zakręcie reflektory ciężarówki.
Stanął pośrodku drogi, z walizką w lewej ręce, prawą dawał energiczne znaki.
Ciężarówka stanęła, w drzwiach ukazała się ogorzała twarz.
- Tunis? - zapytał Harry Shulz.
Rozległ się jakiś dzwięk po arabsku i wreszcie człowiek odpowiedział po
francusku.
- Wsiadaj, jedziemy do Tunisu.
Drzwiczki się otworzyły, wspiął się na przednie siedzenie, a ten, który mu zwolnił
miejsce, wsiadł z powrotem. Pozycja nie była wygodna, walizkę trzymał między kola-
nami, dzwignia skrzyni biegów właziła mu w piszczele, co powodowało, że pistolet
umieszczony w pasie ugniatał okrutnie brzuch.
- Jedziesz do Tunisu? - zapytał kierowca po francusku, którym to językiem Harry
Shulz mówił płynnie, jak zresztą wieloma innymi.
- Uhm.
- My też... Co tu robisz? Zabłądziłeś?
- Tak.
- Turysta?
- Tak.
- Znasz tu kogo?
- Nie.
103
- Co masz w walizce?
- Ubrania.
- Nic więcej?
- Nic.
Ciężarówka zjeżdżała ze spadzistego wzniesienia między zboczami oświetlonymi
blaskiem księżyca, co nadawało pejzażowi niezwykły wygląd.
W pewnym momencie kierowca i mężczyzna siedzący przy drzwiach po prawej
stronie Harry ego wymienili kilka zdań po arabsku. Shulz nic z tego nie zrozumiał, arabski
nie należał do języków, którymi władał.
Ciężarówka zwolniła. Człowiek z prawej wykonał energiczny gest. Harry Shulz
poczuł ostrze brzytwy na gardle.
Nawet nie zadrżał, nie poruszył się, za to jego mózg wykonywał intensywną
pracę.
Wóz zatrzymał się po prawej stronie drogi. Kierowca zaciągnął ręczny hamulec i
odwrócił się do Harry ego Shulza. Wsunął mu rękę pod kurtkę i przeszukał kieszenie.
- Chcecie pieniędzy? - zapytał spokojnym tonem Harry.
- Wszystko chcemy - zarechotał kierowca. - Twoich pieniędzy i reszty, walizki,
wszystko...
Kierowca miał w ręku portfel Harry ego.
- Pieniędzy nie ma w portfelu - stwierdził tym samym spokojnym tonem. - Powiem
wam, gdzie są, ale nie róbcie mi nic złego.
- Gdzie? - niecierpliwił się kierowca.
- Ukryte w moim wiecznym piórze. Tam... Podniósł powoli prawą rękę, poczuł, że
ostrze brzytwy ucisnęło silniej na jego gardło, ale nie zważając na to sięgnął do lewej,
wewnętrznej kieszeni.
Delikatnie wyjął pióro, pokazał im, poczuł, że napór brzytwy słabnie.
Wtedy runął na kierowcę równocześnie odwracając się w ten sposób na
siedzeniu, by znalezć się naprzeciw tego, który trzymał brzytwę. Nacisnął skuwkę pióra i
pojemnik z cyjankiem wybuchnął. Człowiek krzyknął przerazliwie i wypuścił brzytwę.
104
Szofer dwiema rękami chwycił Harry ego za szyję. Harry rzucił pióro, wyciągnął
zza pasa pistolet, przesunął lufę pod lewą łopatkę i wystrzelił trzy naboje. Dostrzegł
śmiertelne drgawki umierającego. Tamten pierwszy już wcześniej skonał.
Shulz uwolnił się spod walizki, otworzył drzwi, wyciągnął na zewnątrz obydwa
ciała. Ukrył je za zboczem, rzucił brzytwę na kupę kamieni, oczyścił pokrwawione
siedzenia, schował pióro, portfel, postawił obok siebie walizkę i usadowił się za
kierownicą.
Uruchomił silnik, wrzucił jedynkę i ruszył. Po godzinie był w Tunisie.
Aleją Habiba Burgiby dostał się do Casbah, zostawił ciężarówkę w wąskiej
uliczce, gdzie, był pewien, szybko znajdzie amatora. Potem, ciągle z walizką w ręce,
poszedł na ulicę Casbah. Wlazł w sam środek koncertu krzykliwych muzyków. Zatkawszy
nos, żeby nie czuć zapachów rozkładających się owoców, smażonego tłuszczu bara-
niego, ekskrementów, udał się na ulicę Zarkoun. Z prawej ręki ani na chwilę nie
wypuszczał rękojeści pistoletu, wsuniętego za pas.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]