[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziemy z biura, natychmiast będziemy mogli razem zajmować
siÄ™ czymÅ› innym. Nie bÄ™dziemy musieli tracić czasu i wyczeki­
wać spotkania.
- Ja chyba śnię! - Shannon potarła czoło, jakby rozbolała ją
gÅ‚owa. - Ale zaraz siÄ™ obudzÄ™. - RozejrzaÅ‚a siÄ™ dookoÅ‚a, zacis­
nęła powieki i znów je otworzyła.
- Nie chcesz wyjść za mnie, Shannon? - spytał Dan. Wziął
ją za rękę i spojrzał w jej śliczne oczy. Czuł, że mógłby utopić
się w nich i umrzeć szczęśliwy.
- Nie o to chodzi - odparła.
NIGDY NIE TRA NADZIEI
103
Poczuł wielką radość. Nie powiedziała  nie", a to był już
wielki postęp.
- Rzecz w tym - tłumaczył półgłosem - że ja zgodziłem się
ożenić z tobÄ…. Nie rozumiem, czemu ty masz z tym taki prob­
lem. Ja nie miałem.
- To poważna sprawa.
- Wiem o tym. Dlatego właśnie znalezliśmy się u jubilera,
żeby wybrać obrączki.
- ChodziÅ‚o mi o to, że nie możemy, ot tak, postanowić o Å›lu­
bie. Przecież wcale się nie znamy.
- NaprawdÄ™ mam zamiar zmienić to jak najszybciej. - Pod­
szedÅ‚ do kontuaru. - A teraz sprawdzmy, czy w sprawach biżu­
terii mamy podobny gust.
ROZDZIAA TRZYNASTY
W Dzień Dziękczynienia, na dwa dni przed ślubem, Shannon
zbudziła się z przeświadczeniem, że całkiem straciła kontakt
z rzeczywistością, o zdrowym rozsądku nie wspominając.
Pierwsze, co zobaczyła, gdy otworzyła oczy, to była wisząca
na drzwiach jej ślubna suknia. Widomy dowód, że całkowicie
straciła zdolność racjonalnego myślenia. Popatrzyła na swoją
dłoń, na której lśnił pierścionek. Kiedyś własność mamy Dana.
Jej pierścionek zaręczynowy.
Od chwili kiedy Dan zapłacił niebagatelną sumkę za ich
obrączki, żyła jakby w upiornym śnie. I nie było nikogo, kto
zapewniłby ją, że na pewno nie wyjdzie za Dana Crenshawa.
A przecież był to pomysł absurdalny.
Problem polegał jednak na tym, że musiała walczyć zarówno
z własnymi uczuciami, jak i z nieodpartym wpływem Dana na
jej zmysÅ‚y. Dan tak potrafiÅ‚ zorganizować sobie pracÄ™, że spo­
tykali się każdego dnia. A kiedy już byli razem, zawsze jej
dotykał. A to położył jej rękę na ramieniu, a to objął. Pogłaskał.
Pocałował.
Czy miała możliwość wymazać go z pamięci?
Jak tego dokonał? Znów wróciła do tamtych strasznych lat,
gdy dniami i nocami marzyła, by Dan Crenshaw w ogóle ją
zauważył. Cóż jednak miała zrobić, kiedy wreszcie ją dostrzegł?
Zemścić się?
Zmieniło się tylko jedno. Już nie idealizowała go w swych
pragnieniach. Widziała w nim człowieka z krwi i kości.
NIGDY NIE TRA NADZIEI 105
Minęło bezpowrotnie dziewczęce zauroczenie. Ale w zamian
zakochała się do szaleństwa.
I dlatego ślubna suknia wisiała na drzwiach i szydziła z niej.
A także dlatego, że babcia zmusiła ją do biegania po sklepach.
Buddy musiał jednak naopowiadać jej takich rzeczy o tym, co
zobaczył na wyspie, że uznała, iż szybki ślub jest absolutnie
konieczny.
A babci w żaden sposób nie można było przekonać.
Shannon nieraz próbowała szukać pomocy u matki, ale bez
powodzenia. Mama wzruszała tylko ramionami i mówiła, że
babcia ma bardzo silnÄ… osobowość. Pani Doyle nigdy nie sprze­
ciwiła się swojej matce. Stwierdziła, że nie będzie również
sprzeciwiać się małżeństwu córki z mężczyzną, z którym ta
dzieliła apartament. A może i łoże.
Już za niecałą godzinę powinien przyjechać Dan, by zabrać
Shannon na ranczo, gdzie odbędzie się wielkie przyjęcie dla
przyjaciół i najbliższych z okazji Dnia Dziękczynienia.
Po raz pierwszy spotkajÄ… siÄ™ obie rodziny. Po powrocie
z wyspy Shannon wiele razy rozmawiaÅ‚a z Mandy. Za każ­
dym razem prosiła ją, by przekonała Dana, że to wszystko
nie ma sensu.
Mandy tylko się z niej śmiała. Mówiła, że to przedślubne
zdenerwowanie.
Mimo tych wątpliwości, kiedy Dan zastukał do jej drzwi,
Shannon była gotowa. I jak zwykle, kiedy stanęła z nim twarzą
w twarz, musiała zwalczyć w sobie pragnienie zarzucenia mu
rąk na szyję. I pocałowania go. Namiętnie i gorąco.
Swoją drogą, to nie było w porządku, żeby jakiś mężczyzna
robił na niej aż takie wrażenie.
- Dzień dobry, słonko - powiedział. Objął ją i pocałował.
Trwało to długo. - No, wystarczy - mruknął w końcu. - Na
teraz. Musimy już jechać. Ale jeszcze tylko dwa dni.
NIGDY NIE TRA NADZIEI
106
Jeden pocałunek sprawił, że nie mogła powstrzymać drżenia
kolan ani zebrać myśli.
- Czy już ci mówiÅ‚em, że wyglÄ…dasz dzisiaj wprost oszaÅ‚a­
miająco? - powiedział.
Nie odezwaÅ‚a siÄ™. Ubrany w sprane dżinsy i obcisÅ‚Ä… koszul­
kÄ™, podkreÅ›lajÄ…cÄ… jego muskularnÄ… sylwetkÄ™, budziÅ‚ w niej nie­
zwykłe pragnienia.
- Jesteś gotowa? - spytał. Przechylił na bok głowę. - Odkąd
tu wszedłem, nie powiedziałaś ani słowa.
Shannon wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry, Dan.
Narzeczony pocałował ją znowu.
- Czeka nas dzisiaj mnóstwo zabawy. - PodaÅ‚ jej rÄ™kÄ™ i po­
prowadziÅ‚ do wyjÅ›cia. - To bÄ™dzie jakby próba generalna przy­
jęcia weselnego, prawda? Mam nadzieję, że wszyscy dzisiejsi
goÅ›cie przyjadÄ… także w sobotÄ™. Proboszcz zgodziÅ‚ siÄ™ przyje­
chać na ranczo?
Kiwnęła głową.
- Babcia zdołała go przekonać.
- Bardzo chciaÅ‚bym poznać wreszcie twojÄ… babciÄ™ - powie­
dział Dan, gdy wsiedli do samochodu. - To dopiero musi być
kobieta!
- O, tak! Bez wÄ…tpienia!
- Buddy też dziś przyjedzie, prawda?
- Owszem, choć to nie on, tylko Alan poprowadzi mnie do
ołtarza.
- Może powinniÅ›my poprosić Buddy'ego, żeby podawaÅ‚ ob­
rączki? W końcu ma wielki wkład w urzeczywistnienie naszego
małżeństwa.
- Wiem o tym aż za dobrze. Ale nic by nie zdziałał, gdybyś
nie poddał się tak skwapliwie.
Dan wybuchnął śmiechem.
NIGDY NIE TRA NADZIEI 107
- Buddy ma wyjÄ…tkowy dar przekonywania. Już ci mówi­
łem. Będę pamiętał, żeby nigdy go nie denerwować.
Shannon nie uśmiechnęła się.
- Już ja swoje wiem - powiedziała. - Ty wcale się go nie
boisz. Przez ostatnie dwa tygodnie ciągle zastanawiałam się,
dlaczego tak nalegałeś na to małżeństwo.
- I co wymyśliłaś?
- Ktoś szantażem zmusił cię do tego.
- Bingo! Trafiłaś za pierwszym razem. Przepraszam, że każę
ci się śpieszyć od samego rana, ale zostawiłem zarządcę przy
pieczeniu indyków i chciaÅ‚bym wrócić jak najszybciej, by za­
piąć wszystko na ostatni guzik.
- Kim więc jest ten szantażysta? - spytała.
- Nie mam pojÄ™cia. Dlaczego nie możesz po prostu pogo­
dzić się z faktem, że chcę się z tobą ożenić?
Shannon bez słowa spoglądała na przesuwający się za oknem
krajobraz. Nie mogła powiedzieć Danowi, jak bardzo boli ją,
że nie rozumie motywów jego postępowania. Gdyby ją kochał,
powinien był jej to powiedzieć. Jeżeli nie kocha, po co ciągnie
tę farsę? A co stanie się, gdy, już po ślubie, on spotka kogoś,
kogo pokocha naprawdę? I czy ona zdoła przeżyć tak bolesny
cios?
- Wydaje mi się, że to dlatego, bo uważam, iż ty niczego
nie traktujesz poważnie. Podchodzisz do małżeństwa jak do
jakiejÅ› gry.
- Bardzo poważnie traktuję małżeństwo - odparł Dan. -
WÅ‚aÅ›nie dlatego wciąż jestem kawalerem. Choć mam już trzy­
dzieści trzy lata. Nie chciałem popełnić błędu. Kiedy już ożenię
się, będzie to związek do końca życia.
- Skoro wiÄ™c zamierzasz zrobić ten krok, czemu nie poÅ›wiÄ™­
cisz więcej czasu na dokładne przemyślenie wszystkiego?
- Już to zrobiłem.
108 NIGDY NIE TRA NADZIEI
- W dwa tygodnie?
- Mnie to wystarczyło. Sądzę, że mam głowę do interesów.
Potrafię ważyć szanse i możliwości, umiem oceniać ludzi
i szybko podejmować decyzje. Nie wiem, dlaczego postanowi­
łaś przyjechać na wyspę i wkroczyć w moje życie. I już mnie to
nie interesuje. Ale nie wierzę, byś mogła to zrobić, nie mając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szopcia.htw.pl