[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W dniach bibliotecznych wizyt profesora nie wyjeżdżałam do domu. Nasza przyjazń,
kwitnąca niczym piąta róża w towarzystwie ponurego szyldu Czterech Róż, działała na mnie
przygnębiająco. Uświadamiała mi, że jedyny kandydat na mężczyznę mojego życia należy
nieodwracalnie do minionego porządku zdarzeń. Innych smaków, zapachów i innej młodości.
Odnosiłam wrażenie, że profesor i ja jesteśmy parą eksperymentujących aktorów z dwóch
różnych filmów, usiłujących pokazać to samo życie i tę samą Polskę. Ale tych naszych
scenicznych usiłowań nie notuje żadna z obserwujących nas kamer.
Lubiłam, gdy cierpliwie czekał na mnie w nieprzytulnej kawiarni. Pił gorącą herbatę
z cytryną, przeglądając przez zaparowane okulary gazetę lub swoje notatki. Gdy pojawiałam się
w drzwiach, gasił papierosa i do wewnętrznej kieszeni swej jedynej marynarki chował szklaną
cygarniczkę. A potem, w leniwym milczeniu, jedliśmy srebrnymi łyżeczkami, maleńkimi jak dla
lalek, galaretkę z owocami. Latem galaretka wyglądała jak czerwona oranżada, z trudem
próbująca zachować konsystencję ciała stałego. Aatwiej było ją wypić niż zjeść. Zimą Cztery
Róże częstowały nas zimnymi podmuchami wiatru szalejącego bezkarnie w nieszczelnych
oknach. Ayżeczki z trudem rozbijały skorupkę galaretki, jeżdżąc po niej jak para początkujących
łyżwiarzy. Trzęśliśmy się z zimna, ratując sytuację kolejną gorącą herbatą.
Profesora interesowały moje studia.
Znalazłaś już coś dla siebie? pytał, jakby studia były sklepem z sukienkami szytymi na
inną niż moja miarę.
Nie, chyba nie odpowiadałam z namysłem, bo najchętniej wykupiłabym hurtem cały ten
sklep . Chciałam zostać na uczelni, ale marzyłam o praktyce. Interesowałam się psychologią
kliniczną, ale nie mogłam żyć bez społecznej. Czułam wielką potrzebę diagnozowania, ale
przerażał mnie kontakt z pierwszym pacjentem. Pod względem wachlarza zainteresowań i braku
zdecydowania byłam nieodrodnym dzieckiem swoich rodziców.
Masz czas mawiał, znajdując dla mnie zrozumienie, jakie miał dla czynów swego
bohatera z trzema imionami. Nie śpiesz się mówił cicho. Pewnie tak samo delikatnie
przemawiałby do Tadeusza Andrzeja Bonawentury Kościuszki, gdyby przyszło mu być przy
łóżku umierającego w szwajcarskiej Solurze Naczelnika. Ważne, żebyś zawsze czuła się wolna
dodawał.
Zasępiałam się i tępo patrzyłam w ciemniejącą szybę. Nie bardzo wiedziałam, jakiej
wolności życzy mi Wiedermeier. Czy tej, którą odbierano mu na lekcjach historii? Czy wolność
to dla niego samotność, z którą całe życie chodził pod rękę? Czy może jest jeszcze jakaś inna,
wewnętrzna? Niby jej nie ma, ale przychodzi czas, że pozwala nam uciec lub wrócić. Bo z tego
tak mi się przynajmniej wydawało składa się ludzkie życie. No, poza życiem moich rodziców
trwających w tym samym miejscu. Gdy byłam mała, zastanawiałam się, ile razy mama i tato
trafiają nogą na własne niewidoczne ślady kolekcjonowane cierpliwie przez wytartą podłogę.
Nasze mieszkanie było niewielkie, a ich dreptanie nieustanne. Co do rodziców, miałam po prostu
wrażenie, że są w jednym miejscu, bo w nim właśnie czują się wolni i bezpieczni.
Ze mną stało się inaczej. Ja wyjechałam i wracałam. To tak, jakbym wciąż się wahała.
W przeciwieństwie do niebieskiego autobusu, który z uporem godnym podziwu codziennie
przełamywał różnicę między wyjazdem a powrotem.
Powiedziałam o tym profesorowi.
Podróże są wyzwaniem, walką, zwycięstwem. A powroty miłością powiedział
z uśmiechem.
Pierwszy raz się przekonałam, że profesor ma jednak jakiś pogląd na temat miłości.
Czy chodzi również o kobietę? Postanowiłam być odrobinę wścibska.
Och, moja panno. Zamachał rękami. Nawet jeśli myślałem o kobiecie, jestem już taki
stary, że nie pamiętam o której. A twoje powroty? Czy odwiedzasz tylko dom?
Noo nie& Zaczerwieniłam się. Lubię ogród pana Sybiduszki. Zawsze chodziliśmy tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]